Wywiady

Zaginieni turyści, klimat mistrza horroru i emerytowana policjantka. Rozmawiamy z Anną Kańtoch!

Na swo­im kon­cie ma powie­ści, któ­re wpro­wa­dza­ją w alter­na­tyw­ny świat, gdzie nic nie jest takie, jak wyda­je się na pierw­szy rzut oka. Jest jed­ną z naj­czę­ściej nagra­dza­nych auto­rek powie­ści fan­ta­stycz­nych i kry­mi­na­łów. Pol­ski King, to okre­śle­nie, któ­re po lek­tu­rze „Wio­śnie zagi­nio­nych” nasu­wa się od razu. O porów­na­niu do Mistrza gro­zy, inspi­ra­cji true cri­me i recep­cie na mrocz­ny nastrój, z Anną Kań­toch, autor­ką „Wio­sny zagi­nio­nych”, roz­ma­wia Aga­ta Sosnowska..

Aga­ta Sosnow­ska: Prze­pra­szam, ale muszę, po pro­stu muszę zacząć od tego, że uwiel­biam Panią czy­tać. Czy­ta­jąc, łapa­łam się na myśli „Kań­toch na pew­no jest fan­ką Kin­ga, to widać w dosko­na­łym sty­lu i rów­no­wa­dze sło­wa i emo­cji”. Zgadłam?

Anna Kań­toch: Dzię­ku­ję bar­dzo za miłe sło­wa! I tak, bar­dzo lubię Ste­phe­na Kin­ga, podo­ba mi się w jego książ­kach nastrój i spe­cy­ficz­na, powol­na nar­ra­cja, któ­ra spra­wia, że zanim zaczną się dziać te wszyst­kie strasz­ne rze­czy, może­my dobrze przyj­rzeć się świa­tu i poznać boha­te­rów. Bar­dzo chcia­ła­bym tak pisać i cie­szy mnie, kie­dy ktoś sądzi, że przy­naj­mniej w jakimś stop­niu mi się to udaje.

Aga­ta Sosnow­ska: W „Wio­śnie zagi­nio­nych” podo­ba mi się to, że jest to powieść pano­ra­micz­na. Jak­by­śmy pod­glą­da­li wie­le warstw świa­ta (i stąd też moje sko­ja­rze­nie z Kin­giem). U Pani jest kunsz­tow­nie, reflek­syj­nie. I bar­dzo mrocz­nie. Co robić, by tak pisać?

Anna Kań­toch: Nie mam poję­cia, to kwe­stia instynk­tu bar­dziej niż jakie­goś świa­do­me­go zało­że­nia. Być może poma­ga mi fakt, że sama lubię czy­tać książ­ki nastro­jo­we, z dość powol­ną akcją (te z szyb­ką raczej mnie męczą). Dla­te­go jeśli ktoś spo­dzie­wa się dużej ilo­ści sen­sa­cji, nie znaj­dzie tego w moich książ­kach, za to ci, któ­rzy wolą kli­mat, bywa­ją zadowoleni.

Aga­ta Sosnow­ska: Kry­sty­na – nie dość, że eme­ryt­ka, że była poli­cjant­ka, to jesz­cze taka jakaś zrów­no­wa­żo­na obser­wa­tor­ka z niej. Sie­dzi sobie na ław­ce i roz­ma­wia z sąsiad­ką, a mogła­by się kłó­cić na kacu z prze­ło­żo­nym. Nie kusi­ło Pani, żeby jed­nak to był jakiś Kry­styn? Prze­cież pol­ska lite­ra­tu­ra kry­mi­nal­na i gro­zy pre­fe­ru­je mężczyzn?

Anna Kań­toch: Napi­sa­łam wcze­śniej trzy powie­ści kry­mi­nal­ne, w któ­rych śledz­two pro­wa­dzi­li mili­cjan­ci (a przy­naj­mniej ofi­cjal­ne śledz­two), uzna­łam więc, że teraz pora na kobie­tę. Kry­sty­na przy tym jed­nak pew­ne cechy „typo­we­go poli­cjan­ta” ma, np. prze­wi­ja się w książ­ce motyw, że pra­cu­jąc, nie mia­ła cza­su dla rodzi­ny i teraz jej sto­sun­ki z dwój­ką dzie­ci nie wyglą­da­ją naj­le­piej. Świet­nie doga­du­je się za to z wnuczką.

Aga­ta Sosnow­ska: Boha­ter­ka powie­ści ma swo­je ulu­bio­ne miej­sce, z któ­rym czu­je „nie­ja­sne pokre­wień­stwo”, sta­cję na dwor­cu Kato­wi­ce – Janów. Mówi: „I ja, i ona jeste­śmy relik­ta­mi daw­no minio­nej epo­ki. I ja, i ona nie pasu­je­my do współ­cze­sno­ści. Poza tym to dobre miej­sce, żeby pomy­śleć spo­koj­nie o róż­nych rze­czach”. Pani ma takie miejsce?

Anna Kań­toch: Mam, ale nie­szcze­gól­nie ory­gi­nal­ne. To nale­żą­cy do moich rodzi­ców domek pod Maty­ską w oko­li­cy Żyw­ca. Taki zwy­czaj­ny, nie­wiel­ki, drew­nia­ny, z pie­cem. Jest tam bar­dzo faj­na atmos­fe­ra i bar­dzo dobrze mi się w tym miej­scu pisze. Przy oka­zji moż­na też obej­rzeć bie­gną­cą obok Dro­gę Krzy­żo­wą nazy­wa­ną Gol­go­tą Beski­dów, z masoń­ski­mi sym­bo­la­mi i moc­no demo­nicz­nym rzeź­ba­mi Rzy­mian, przy­bi­ja­ją­cych Jezu­sa do krzyża…

Aga­ta Sosnow­ska: Ma Pani na swo­im kon­cie wie­le nagród (cze­mu wca­le się nie dzi­wię!). Pięć razy nagro­da Zaj­dla, nagro­da Żuław­skie­go, nagro­da Kry­mi­nal­na Piła, nomi­na­cja do Nagro­dy Wiel­kie­go Kali­bru. Czy któ­raś z tych nagród ma w Pani ser­cu szcze­gól­ne miejsce?

Anna Kań­toch: Tak, to nagro­da im. Janu­sza A. Zaj­dla – może zwy­czaj­nie dla­te­go, że była pierw­sza, a może dla­te­go, że przy­zna­ją ją ludzie ze śro­do­wi­ska, z któ­rym czu­łam się (i wciąż się czu­ję) bar­dzo zwią­za­na. Pamię­tam, że kie­dy po raz pierw­szy nagro­dę tę otrzy­ma­łam, pła­ka­łam ze szczęścia.

Aga­ta Sosnow­ska: Tra­ge­dia na Prze­łę­czy Dia­tło­wa, histo­ria Piąt­ki z Yuba City, tra­ge­dia nad jezio­rem Bodom. Znaw­cy true cri­me bar­dzo szyb­ko dostrze­gą pew­ne powią­za­nia z Pani histo­rią. Czy któ­raś z tych histo­rii inspi­ro­wa­ła Panią? A może inne true cri­me story?

Anna Kań­toch: O tra­ge­dii nad jezio­rem Bodom nie sły­sza­łam – dzię­ku­ję za pod­po­wiedź, chęt­nie o niej poczy­tam. Do tych inspi­ra­cji dorzu­ci­ła­bym jesz­cze jed­ną, czy­li tra­ge­dię rodzi­ny Kasz­ni­ców, któ­ra wyda­rzy­ła się w 1925 r. Spo­ro o niej jest w Inter­ne­cie, jeśli więc ktoś jest zain­te­re­so­wa­ny taki­mi histo­ria­mi, łatwo może zna­leźć szcze­gó­ły. To dość podob­ny sche­mat jak w „Wio­śnie zagi­nio­nych” – gru­pa ludzi wyru­sza w góry, ale tyl­ko jed­na oso­ba wra­ca, resz­ta ginie w nie­ja­snych oko­licz­no­ściach, przy czym zezna­nia tej jed­nej, któ­ra wró­ci­ła cała i zdro­wa, budzą pew­ne wątpliwości…

Aga­ta Sosnow­ska: No i na koniec chy­ba naj­waż­niej­sze pyta­nie fan­ki – spo­tka­my jesz­cze Krystynę?

Anna Kań­toch: Tak, ta postać poja­wi się jesz­cze w dwóch książ­kach, zapla­no­wa­łam bowiem try­lo­gię. Tyle że w kolej­nej czę­ści Kry­sty­na będzie dwa­dzie­ścia lat młod­sza i wciąż będzie pra­co­wa­ła w poli­cji. A w trze­ciej czę­ści cof­nie­my się jesz­cze głę­biej w prze­szłość. Ta try­lo­gia to histo­ria życia Kry­sty­ny opo­wia­da­na od tyłu – pomysł może dziw­ny, ale zoba­czy­my, jak wyjdzie.

Pięk­nie dzię­ku­ję za roz­mo­wę i cze­kam na dal­sze przy­go­dy Kry­sty­ny. Brzmi to bar­dzo obiecująco!

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy