Niedawno do księgarń trafiło „Miasteczko”, czyli powieść Natalii Nowak-Lewandowskiej o dawnych tajemnicach i wielkiej miłości. Jej bohaterką jest Monika Romanowska, nauczycielka, która po kilku latach spędzonych w Warszawie wraca do rodzinnego Doruchowa. Naszą bohaterką jest dziś natomiast autorka tej książki, znana też z „Naszego własnego piekła”, „Pionków” czy „Układanki”.
Na okładce Twojej najnowszej powieści możemy wyczytać, że „małe miasteczka skrywają wielkie tajemnice”. Kręcą cię one?
Tajemnice czy małe miasteczka? (śmiech) Małe miasteczka mnie nie kręcą, spróbowałam życia z dala od wielkomiejskiego zgiełku i już wiem, że to nie dla mnie. A tajemnice są zawsze pociągające, zatem stosując twoją nomenklaturę: tak, kręcą mnie.
Wiem, zabrzmiało dziwnie, ale autorzy chyba muszą mieć w sobie nutkę zacięcia detektywistycznego.
Z pewnością powinni umieć szukać, lubić odkrywać nowe rzeczy i uczyć się. Pisząc powieść obyczajową, warto przygotować się do niej tak samo jak do pisania kryminału czy powieści historycznej. A najlepiej zrobić to, szukając, czytając innych, dowiadując się ciągle czegoś nowego.
Właściwie w każdej twojej książce udajesz się w głąb ludzkiego umysłu, choć to bardzo różne fabularnie książki. Dobrze kojarzę, że skończyłaś psychologię?
Bo ludzki umysł jest fascynujący. Ile osób, tyle zachowań, osobowości. Podstawy wiedzy psychologicznej z pewnością przydają się, kiedy tworzę bohaterów. Powiedzmy, że jest mi odrobinę łatwiej szukać materiałów, łatwiej odwzorować pewne typy zachować, kiedy na przykład „buduję” człowieka chorego psychicznie, czy ofiarę gwałtu i to, co przeżywa po zdarzeniu. Niektórzy mówią o schemacie, ale tak to właśnie wygląda – coś wynika z czegoś, gdzieś jest źródło naszych zachowań, które potem determinuje kolejne sytuacje.
Pamiętam, że rozmawiałyśmy nie tak dawno na temat wydarzeń i postaci inspirowanych życiem codziennym. Może być to trener z siłowni, ale też spotkanie z czytelnikami. Tak zaczęła się historia „Miasteczka”?
Inspiracje są wszędzie. Przejazd komunikacją miejską, rozmowa zasłyszana w sklepie czy przychodni, krótka wymiana zdań z sąsiadką – mogą być bardzo inspirująca. Wystarczy tylko uważnie obserwować, słuchać, a potem umiejętnie to wykorzystać. Czasem rzeczywiście moi bohaterowie mają pewne cechy osób z mojego otoczenia, ale nigdy nie jest to odtworzenie postaci jeden do jednego. Historia powstania „Miasteczka” jest natomiast niesamowita. Jadąc na spotkanie z czytelnikami z Doruchowa, dostałam wiadomość od jednej z czytelniczek, że się spóźni, bo miała małą stłuczkę. Zasugerowała, że to pewnie znowu wina ich czarownic. Oczywiście od razu sprawdziłam, co miała na myśli, i okazało się, że w Doruchowie w 1775 roku odbyło się ostatni w Europie spalenie kobiet posądzanych o czary. Na spotkaniu autorskim dowiedziałam się nieco więcej o tym wydarzeniu. Pomyślałam, że mogę to wykorzystać właśnie w „Miasteczku”, które już wtedy pisałam. Zmieniłam trochę fabułę i tak zamiast zupełnie fikcyjnej miejscowości jest prawdziwy Doruchów wraz ze swoimi czarownicami.
Jak to powiązałaś, skoro w książce nie ma mowy o czarach?
Kobiety, które zginęły w męczarniach, nie miały nic wspólnego z czarami. To plotka, nieprawdziwe posądzenie, które było przyczynkiem do dalszych wydarzeń. Chodziło mi o to, żeby pokazać, jaką moc ma plotka, jak bardzo niesłuszne oskarżenie może wpłynąć na ludzi i zmienić ich los. Przypadek kobiet z Doruchowa i okolic pasuje do tego idealnie.
Dawne sekrety, renomowane liceum, zakazany romans i zbrodnia, czy to nie przepis na bestseller? A tak poważnie, co twoim zdaniem definiuje dobrą książkę?
Rzeczywiście, hasło jest dość chwytliwe, z pewnością może zaciekawić, ale czy to jest przepis na bestseller? Niestety, nie mnie osądzać, bo rynek książki bywa dla mnie bardzo zaskakujący i to, co otrzymuje status bestsellera, niekoniecznie pokrywa się z moimi literackimi fascynacjami.
Sama też czytasz? Jak powiesz, że nie, kończymy tę rozmowę! (śmiech)
Oczywiście, że czytam! Jak mogłabym tego nie robić, skoro sama piszę? Według mnie po prostu trzeba. Ale czytam zupełnie inną literaturę niż sama piszę. Kocham Juliana Barnesa, jest dla mnie na wskroś brytyjski, pięknie żonglujący słowami, świetny obserwator. Z pozornie prostej historii tworzy prawdziwy majstersztyk. Moim ulubionym gatunkiem jest natomiast reportaż. Ostatnio ogromne wrażenie zrobił na mnie debiut Joanny Gierak-Onoszko „27 śmierci Toby’ego Obeda”.
Tajemnice. To one tworzą fundament dla wydarzeń opisanych w powieści. Myślisz, że można wierzyć drugiemu człowiekowi tak na 100%?
Myślę, że przede wszystkim sobie nie możemy wierzyć w 100%, a co dopiero drugiej osobie. Każdy z nas nosi w sobie jakieś tajemnice. Są te małe, niegroźne, ale są i takie, które – wyjawione – mogą zmienić życie nie tylko nasze, ale i innych. Pytanie, czy jesteśmy gotowi, żeby je wyjawić i ponieść tego konsekwencje? Czy jesteśmy gotowi na to, żeby żyć później z tą świadomością? To są pytania, na które nie ma jednej słusznej odpowiedzi.
Czyli co? Ufać czy nie ufać? A może ufać, ale mimo wszystko budować niezależność?
Ufać, ale zostawiać sobie margines. Każda relacja powinna opierać się na przestrzeni, odrobinie niezależności, żeby zachować dystans, trzeźwy osąd sytuacji. Żeby też zachować siebie i dać sobie wolność, nawet w małżeństwie. Bez takiej swobody po jakimś czasie zaczynamy czuć się niekomfortowo, a każda klatka, nawet ta piękna i złota, nadal pozostaje klatką.
Dzięki za rozmowę! A jeszcze zdradź, proszę, nad czym teraz pracujesz? Rozumiesz, ciekawość książkoholika…
W tej chwili pracuję nad powieścią obyczajową poruszającą właśnie temat tej niezależności, złotej klatki, wolności, ale i możliwości wyboru, a co za tym idzie trwaniu lub zmianach.
Rozmawiała Justyna Chaber