Wielu czytelników marzy o tym, by zostać pisarzami. Niewielu jednak decyduje się na to, by napisać książkę, a już całkiem niewielka ich część wysyła swoje dzieło do wydawnictwa. Bestsellerowa autorka, Krystyna Mirek, wydała właśnie swoją kolejną powieść. Nam opowiada, jak z nauczycielki stała się jedną z ulubionych polskich powieściopisarek.
Zuzanna Pęksa: W ręce czytelników trafia właśnie Pani najnowsza powieść, Na strunach światła. To trzeci tom cyklu Willa pod kasztanem, który zbiera same ciepłe opinie i jest naprawdę lubiany przez fanki i fanów Pani twórczości. A gdyby sama miała Pani wybrać ulubioną książkę z ponad 20, które Pani napisała, która by to była i dlaczego?
Krystyna Mirek: To jedno z najtrudniejszych pytań każdego wywiadu, więc zaczynamy z przytupem. Nie jestem w stanie takiej wskazać. Wiem, które powieści najbardziej lubią Czytelnicy. To właśnie seria Willa pod kasztanem, Szczęście za horyzontem i Tam, gdzie serce twoje. Ja zawsze najbardziej lubię tę, którą aktualnie piszę. Całym sercem wchodzę w powstającą historię. Patrzę na świat oczyma bohaterów, czuję ich sercem, przeżywam ich emocje. Piszę różne powieści, bohaterki bywają młode i dojrzałe. Spełnione i poszukujące. Mieszkają w maleńkich miejscowościach i wielkich miastach. Dzięki temu wiele kobiet utożsamia się z nimi. Odnajduje w tych opowieściach swoje życie.
Z.P.: Bardzo ważną bohaterką książki jest babcia Kalina, która jest taką dobrą duszą, kimś kto stara się przywrócić ład i porządek w życiu i w sercach bliskich jej osób. Czy posiada ona nieliteracki pierwowzór? Spotkała Pani kogoś takiego na swojej drodze?
K.M.: Nie istnieje jedna kobieta, która stała się inspiracją. To raczej hołd oddany zarówno moim wspaniałym Babciom, jak i wielu innym starszym kobietom, które ja i moje Czytelniczki spotkałyśmy na swojej drodze. Wciąż na szczęście takie babcie są wśród nas i wypełniają niezwykle cenną misję. Tęsknimy do nich. Myślę, że część sukcesu tej serii to właśnie ta potrzeba, która drzemie w wielu osobach. By w trudnej sytuacji życiowej wejść do ciepłej kuchni, dostać pysznej herbaty i móc wypłakać wszelkie żale. Zostać poczęstowanym nie tylko szarlotką, ale też prawdziwie dobrą radą. Bo wiele jest zakrętów, na których można się dzisiaj zgubić, a coraz mniej prawdziwych autorytetów. Nie każdy ma w życiu taką babcię, ale każdy może sięgnąć po książkę. Babcia Kalina serdecznie zaprasza do swojej kuchni.
Z.P.: Akcja powieści rozgrywa się wiosną, która jest chyba najpiękniejszą porą roku, a z pewnością tą dającą najwięcej nadziei. Pani bohaterowie stają jednak przed problemami związanymi z miłością, związkami, emocjami. W Pani książkach to właśnie uczucia grają pierwsze skrzypce. Czy uważa Pani, że w życiu jest podobnie, że to właśnie emocje rządzą nami bardziej niż rozum?
K.M.: Im dłużej żyję i obserwuję ludzi, a robię to od wczesnego dzieciństwa, bo ich twarze, historie i uczucia zawsze bardzo mnie interesowały, tym bardziej jestem przekonana, że emocje są najważniejsze. Bardzo często pozornie zimno skalkulowane decyzje biorą się tak naprawdę z jakiejś ukrytej tęsknoty, zranienia, marzenia, które gdzieś głęboko w sobie nosimy. Emocje to wielka potęga, zwłaszcza miłość. Nie ma w tym nic złego, pod warunkiem, że zdajemy sobie z tego sprawę, jesteśmy świadomi, co nami kieruje, panujemy nad swoimi odczuciami, umiemy je nazwać i zanalizować. W przeciwnym razie jesteśmy niczym liść, gnany tam i z powrotem przy najmniejszym choćby podmuchu wiatru. Piszę o miłości, bo to wielka siła. A także fundament, na którym można zbudować każde marzenie. Bardzo lubię spełniać marzenia i chciałabym, by robiły to także moje Czytelniczki.
Z.P.: Na wrzesień zapowiada jest czwarta część cyklu. Czy uchyli Pani rąbka tajemnicy i zdradzi wiernym czytelnikom, czego mogą się spodziewać w kolejnym tomie Willi pod kasztanem?
K.M.: Będzie to zakończenie serii. Ostatnia część. Może jeszcze kiedyś do niej wrócę, ale na ten moment wszystko się wyjaśni, wszelkie sprawy zostaną zamknięte. A główną bohaterką tym razem będzie Dorota. Mogę jeszcze zdradzić tyle, że Antek wreszcie pięknie się zakocha, ale rzecz jasna nie powiem jeszcze, w kim. Długo na to czekaliśmy. Napisałam sporo ponad milion znaków i wcale tego nie planowałam w tym momencie. A tu nagle taka niespodzianka. Bardzo się cieszę.
Z.P.: Z pewnością słyszy Pani to pytanie bardzo często, ale bardzo mnie ciekawi, jak godzi Pani pracę pisarki z byciem pełnoetatową mamą czwórki dzieci. Czy wyznacza Pani sobie tryb pracy jak na etacie, kilka godzin o stałej porze dnia, kiedy po prostu musi Pani pisać, czy raczej jest to proces spontaniczny, zależny od dnia i licznych obowiązków?
K.M.: Z natury jestem osobą spontaniczną, działam szybko i mam milion pomysłów na minutę. Ale tam, gdzie są dla mnie najważniejsze wartości, jestem dobrze zorganizowana. Dotyczy to rodziny, zdrowia i pisania. Te trzy sprawy pochłaniają lwią część mojego czasu. Bardzo go pilnuję. Szczegółowo o tym, jak to wszystko godzę, opowiadam na warsztatach o organizacji czasu, bo nie da się tak w jednym zdaniu. Ale ogólnie rzecz ujmując, pracuję w wyznaczonych godzinach. Zwykle od dziewiątej rano, kiedy najmłodszy syn jest w przedszkolu, a córki w szkole. Nie łączę życia zawodowego z prywatnym, co nie jest łatwe, kiedy się pracuje w domu. Gdy piszę, nie planuję, co na obiad, a kiedy bawię się z dzieckiem, laptop mam wyłączony i nie sprawdzam maili. Koncentruję się w pełni na jednej rzeczy i staram się zrobić ją jak najlepiej. Daję sobie prawo do odpoczynku, dbam o kondycję, pilnuję tego, co jem zarówno ja, jak i moi bliscy. Myślę pozytywnie i cały czas się uczę. Każdego dnia coś czytam, często uczestniczę w różnych szkoleniach i rozwijam się. Wciąż i nieustannie staram się, by moje powieści były jak najlepsze. Inspiracji, pomysłów szukam bez przerwy i wszędzie. Mój entuzjazm i pasja właściwie nigdy nie gasną. Fajne zdanie do książki potrafi mi się nawet przyśnić.
Z.P.: Pisanie to oczywiście nie jedyny obowiązek autora. Należą do nich także spotkania z czytelnikami. Czy często można zobaczyć się z Panią osobiście na wieczorach autorskich i poprosić o autograf? Jak wspomina Pani tego rodzaju spotkania z odbiorcami Pani książek?
K.M.: Bardzo lubię spotkania autorskie i przyjmuję tyle zaproszeń, na ile tylko pozwalają mi obowiązki domowe. Chciałabym odwiedzić każdą bibliotekę, która tego pragnie, ale na razie jest to niemożliwe. Robię jednak, co w mojej mocy. To coś szczególnego, kiedy można spotkać Czytelniczki na żywo. Spojrzeć im w oczy, usłyszeć, co je martwi, o czym marzą, czego potrzebują. Jadę czasem setki kilometrów do bardzo małych miejscowości, bywam zmęczona, ale zawsze robię to z ogromną radością. To moja ulubiona część pisarskiego życia.
Z.P.: Myślę, że Pani życiorys może być inspiracją, a z pewnością jest marzeniem osób, które na razie tylko czytają książki, ale w przyszłości same chciałyby pisać. Miała Pani „normalną” pracę, a została bardzo poczytną pisarką. Czy może Pani opowiedzieć, jak spełnia się takie marzenie? Czy to proces, czy postawiła Pani wszystko na jedną kartę?
K.M.: Ja zrobiłam to krok po kroku. Małymi stopniami wspinałam się do góry i wciąż to robię. Moja pozycja w branży wydawniczej rozwijała się powoli, ale dzięki temu jest bardzo stabilna. Od lat każda moja książka wchodzi wysoko na listy bestsellerów, trafia do serc Czytelników, a to przekłada się na wysokie nakłady. Zbierałam moje Czytelniczki jak cenne ziarenka. Jedno do drugiego przez wiele lat. Sporo z nich znam. Wiem, jak mają na imię, co robią ich dzieci. Wielu uścisnęłam rękę.
Prowadziła do tego długa droga.
Na początku łączyłam pracę polonistki z pisaniem powieści. To był bardzo trudny czas. Nie wiedziałam przecież, czy mi się uda. Nikt nie może dać pisarzowi, zwłaszcza początkującemu gwarancji, że stworzy on dobrą powieść. Trzeba zaryzykować, poświęcić wiele czasu, by się przekonać. A ja tego czasu nie miałam. Byłam mamą wtedy trójki dzieci, w pracy miałam mnóstwo obowiązków. Wstawałam o piątej rano i pisałam swoją pierwszą powieść. Nie miałam wydawcy. Nawet nie wiedziałam, gdzie szukać.
Jeśli ktoś chce zostać dentystą, każdy mu powie, co robić. Jakie skończyć studia, do jakiej pójść szkoły, gdzie pytać o pracę. Ale gdy marzysz o byciu pisarzem, to już nie takie proste. Dziś znaleźć wydawcę to dla mnie kwestia wykonania jednego telefonu, ale wtedy wydawało się to trudniejsze niż upolowanie Yeti. A do tego jeszcze każdy mi mówił, że bez znajomości w tej branży nie ma szans, z pisania nie da się żyć, Polacy nie czytają.
Bardzo się cieszę, że w to wszystko nie uwierzyłam, że się nie poddałam. Teraz kiedy patrzę wstecz i wspominam, że się wahałam, ogarnia mnie zgroza. Mogłam zaprzepaścić takie piękne marzenie.
Moja opowieść to historia o wytrwałości, pracowitości i sile konsekwentnego dążenia do celu, a także niegasnącego entuzjazmu i pasji. To dobra wiadomość dla tych, którzy chcieliby pójść tą drogą, bo są to cechy, które każdy może wypracować. Ja też nie miałam znajomości, układów, żadnych warunków do pisania, doświadczenia.
Z czasem wszystko stało się łatwiejsze. Po napisaniu kilku powieści mogłam zwolnić się z pracy, potem wydawcy sami zaczęli mnie szukać, pojawili się stali Czytelnicy, pełne ciepła recenzje, długie kolejki na targach książki, setki zaproszeń na spotkania autorskie, wysokie nakłady.
Ale nigdy nie doszłabym do tego punktu, gdybym nie zaczęła od zera. Z niczym. Bez gwarancji, warunków do pracy, czasu. Zaryzykowałam, włożyłam w pisanie ogromną ilość pracy i przede wszystkim serca. Jestem ogromnie wdzięczna, że mogę to robić. I zachęcam wszystkich, którzy też mają takie marzenie, by się nie poddawali.
Z.P.: Bardzo dziękuję za rozmowę!
Rozmawiała Zuzanna Pęksa