Już równo dekadę pisze o przerażających zbrodniach, na których tropie jest Robert Hunter. Teraz na półki polskich księgarni trafia kolejna książka Chrisa Cartera, „Galeria umarłych”. Zarówno o niej, jak i o istocie zła czy też o tym, co się dzieje z dzisiejszym światem, rozmawialiśmy z autorem.
Historie w Twoich książkach są zaczerpnięte z czasów, kiedy pracowałeś jako psycholog kryminalny. Tak też było w przypadku „Galerii umarłych”?
Większość moich opowieści jest zaczerpnięta z rzeczywistości, choć oczywiście jest w nich mnóstwo fikcji. My, pisarze, zawsze szukamy czegoś, co da nam pomysł. To może być cokolwiek, coś co zobaczy się na ulicy, informacja zaczerpnięta z mediów. Dosłownie wszystko. Tak właśnie było w tym przypadku. Lata temu doszło do zbrodni, w której zabójca postępował jak ten z „Galerii umarłych”. Układał zwłoki w specyficzny sposób, podobnie jak i meble w pomieszczeniu, w którym zabijał. Kiedy weszliśmy na miejsce zbrodni, to wyglądało ono jak wyjęte ze zdjęcia czy z obrazu. Wszystko było odpowiednio zaaranżowane. Widząc to jeszcze nawet nie myślałem o zostaniu pisarzem, ale te sceny wróciły do mnie po latach. Zastanowiłem się, co by było, gdyby istniał zabójca, który traktuje morderstwo jako formę sztuki. Tak oto powstała ta historia. Podobnie jak inne, jest oparta na moich doświadczeniach z przeszłości. Nie muszę specjalne szukać inspiracji, bo po prostu widziałem w swoim życiu aż za dużo.
Co sprawia, że seryjni mordercy są tak interesujący?
Każdy pewnie mógłby podać własny powód. Ludzie są po prostu ciekawscy z natury. Tak jest z dzieciakami, ale z wiekiem to wcale nie mija, tylko zmieniają się zadawane pytania. Jesteśmy też zafascynowani śmiercią i tym, co się po niej dzieje. Próbujemy zrozumieć to, co jest niezbadane, a niezbadane są też umysły morderców. Bo co decyduje o tym, że człowiek taki jak ja czy ty, jest nagle w stanie popełnić tak okropne zbrodnie? Ludzie dorastają w tych samych miejscach, mają rodziny, a jednak niektóre jednostki okazują się być bestiami. Jak możemy być tak różni pomimo tylu wspólnych cech? Nasza ciekawość sprawia, że interesują nas te zagadnienia. Już samo zabójstwo jest czymś intrygującym. Popełniane z różnych względów, choć najpowszechniejszym powodem jest zwykle wpadnięcie we wściekłość, ale takie, podczas którego traci się hamulce. Nazywa się to zabójstwem w afekcie i jest to w pewien sposób zrozumiałe, ale bycie seryjnym mordercą… to już zupełnie inna para kaloszy.
Idąc tym tropem można założyć, że już zło jako takie jest czymś pociągającym dla ludzi?
Może nie tyle samo zło, co to, dlaczego ludzie są źli. Nikt nigdy nie budzi się z dnia na dzień z myślą, że kogoś zabije. To zawsze wynik nagromadzenia się różnych doświadczeń i emocji. Jeżeli moglibyśmy prześledzić życiorys bezdomnego, to z pewnością znaleźlibyśmy punkt, w którym jego życie się załamało. Tak samo jest z seryjnymi mordercami. Być może w dzieciństwie ktoś taki przeżył traumę, później wydarzyło się jeszcze coś innego, a wszystko to się skumulowało i w końcu znalazło ujście w strasznych czynach. Kiedyś ktoś może mieć na koncie o jedno przykre doświadczenie za dużo i złamie się. Każdy z nas ma pewien limit. Chyba właśnie tak rodzi się zło.
Można powiedzieć, że pracując jako psycholog kryminalny i pisząc swoje książki, w pewien sposób zrozumiałeś naturę zła?
To niemożliwe. Każda osoba jest inna, tego nie da się sprowadzić do uniwersalnej prawdy. Nawet jeżeli dochodzi do takiej samej zbrodni, to jest ona popełniana z różnych pobudek.
Ta fascynacja, o której mówimy, przybiera niekiedy formę pewnego rodzaju wypaczonej celebracji. Tacy ludzie, jak Ted Bundy czy Charles Manson, byli niemal gwiazdorami.
Mało tego, to się do dziś nie skończyło. W Stanach Zjednoczonych ludzie kupują za ciężkie pieniądze przedmioty, które niegdyś należały do znanych seryjnych morderców. Ich prace wykonane za kratkami, notatki, rysunki, obrazy, są sprzedawane na aukcjach za astronomiczne kwoty. Są nawet kolekcjonerzy, którzy zajmują się tylko tym. To niewiarygodne. Dziś chyba zakazana jest tylko sprzedaż rzeczy należących do Hitlera.
Pewnie na czarnym rynku znalazłyby się i takie przedmioty.
Może tak być. W Stanach, to naprawdę pokręcony kraj, są całe strony internetowe z aukcjami związanymi z seryjnymi zabójcami. Właściciele portalu kontaktują się nawet z osadzonymi za głośne morderstwa i namawiają ich do narysowania czegokolwiek, by to później sprzedać. Nie muszą mieć nawet talentu, wystarczy naszkicowanie patyczaka, a ludzie i tak to kupią.
Popkultura dała nam już całą rzeszę ikonicznych seryjnych morderców. Jaki jest Twój sposób na tworzenie kolejnych takich postaci, aby były one w stanie wyróżnić się?
Nie ma sposobu na zrobienie czegoś oryginalnego w tej materii. Kiedy pisałem swoją pierwszą książkę ktoś spytał mnie, co ją wyróżnia na tle innych. Nie miałem odpowiedzi na to pytanie. Kiedy pisałem, nie zależało mi na oryginalności, nie byłem nawet przekonany do tego, że uda mi się ją wydać. Po prostu chciałem ją ukończyć według swoich zasad. Byłem bardzo zdziwiony, kiedy zainteresowało się nią wydawnictwo. Nie miałem doświadczenia w pisaniu, ale kiedy dałem swoją pierwszą książkę do zredagowania mojej znajomej będącej nauczycielką angielskiego, stwierdziła, że się jej podoba. Zwróciła uwagę na to, że omijam wszystkie reguły dotyczące tego, jak w teorii powinno się pisać książkę. Niezamykanie się w utartych schematach uznała za odświeżające. Moje książki wyróżniają się też poziomem brutalności. Inni pisarze wyobrażają sobie miejsca zbrodni, ja je widziałem na własne oczy, dlatego są takie sugestywne. Odbija się w nich rzeczywistość. Wielu czytelników zwraca mi też uwagę na to, że skupiam się na psychologii. To ciekawa dziedzina nauki, mało lukratywna, ale ciekawa. Przykładowo, jeżeli ciało ofiary jest odwrócone twarzą w dół, to bardzo możliwe, że morderca znał tę osobę i po śmierci nie chce oglądać jej twarzy. Takie zagadnienia interesują ludzi. Kombinacja tych wszystkich czynników sprawia, że czytelnicy lubią moje książki i w pewien sposób wyróżniają się one na tle innych.
Czyli Twoja kariera pisarska to trochę łut szczęścia?
Gdyby istniała formuła na bycie bestsellerowym autorem, to każdy by z niej korzystał. Wydawnictwom chodzi o zarobek. Kiedyś takie „50 twarzy Greya” byłoby odrzucone. Książka erotyczna? To się nie sprzeda. Tak samo było ze „Zmierzchem”, rynek książek o wampirach był bardzo mały. Spróbuj sprzedać tomik poezji. Nikt nie będzie tym zainteresowany, bo tkwi w tym zbyt mały potencjał komercyjny. J.K. Rowling też początkowo odbijała się od drzwi, a dziś? Mam sporo szczęścia, że to co robię, ma atencję czytelników. Nie mam pewności co tak naprawdę na tym zaważyło, ale jestem wdzięczny.
Zadebiutowałeś cyklem z Robertem Hunterem w 2009, zatem w tym roku świętujesz swoje pisarskie dziesięciolecie. Czego nauczył Cię ten czas czy też sama postać Huntera?
Po pierwsze jestem zadziwiony tym, że pokochałem coś, czym przez tak wiele lat tak naprawdę się nie interesowałem. Jak już zaznaczyłem, nie myślałem o tym, aby zostać pisarzem. To też dla mnie bardzo terapeutyczny okres. Pracuję sam i owszem, czasami można się poczuć samotnym, ale nie jestem dołowany przez otaczające mnie środowisko. Gdy moja dziewczyna wraca do domu z pracy jest wycieńczona i mówi, że po całym dniu mogłaby kogoś zabić. Mnie to nie dotyczy. Kariera pisarska nauczyła mnie też dyscypliny, choć nie brakowało mi jej już wcześniej. Potrafię się jeszcze lepiej zorganizować i zarządzać swoim czasem. Pamiętam, że w 2009 roku w tym samym wydawnictwie podpisało umowę kilku innych autorów. Nie ma ich już na rynku, a oto ja – 10 lat i 10 książek później.
W wywiadach podkreślasz, że Hunter i Garcia mają Twoje cechy. Z pewnością przez dekadę działalności jako autor zmieniłeś się jako osoba. Czy bohaterowie również nabywali nowe elementy z Twojej zmieniającej się osobowości?
Zdecydowanie. Ludzie, którzy mnie znają, wychwytują te niuanse w książkach. Niedawno byłem na ślubie mojego przyjaciela w roli świadka. Nie pamiętam co do tego doprowadziło, ale w pewnym momencie zacząłem śpiewać „I Want It That Way” Backstreet Boys. Ta scena znalazła się już w mojej kolejnej książce. Moi znajomi doskonale wiedzą, jaka jest jej geneza. Zawsze dojrzewa się wraz ze swoimi bohaterami, a oni razem z tobą. To naturalna rzecz.
Jesteś wielbicielem whiskey. Do pisania wybierasz inny rodzaj, a do relaksowania się inny?
Wszystko zależy od nastroju. Czasami wolę ciężkie, dymne whiskey, a czasami coś lżejszego. Podobnie jest z Hunterem. Jeżeli ma za sobą ciężki dzień, to pije dymne whiskey.
Powtarzasz, że chciałbyś doczekać się ekranizacji jednej ze swoich książek. Która to powinna być?
Wiele osób uważa, że moje książki sprawdziłyby się jako filmy, co jest miłe, ale moim zdaniem nie każda się do tego nadaje. Powodem jest to w jaki sposób przedstawiam tożsamość zabójcy. W „Krucyfiksie” jest mnóstwo scen ukazujących mordercę. Na papierze dużo łatwiej jest zachować tajemnicę, z kolei na ekranie czasami nie da się ukryć twarzy czarnego charakteru. Na ekranie mógłby się sprawdzić „Geniusz zbrodni” lub też „Rozmówca”, bo tu zabójca nosi maskę. Z innymi książkami mógłby być problem.
Kto powinien zagrać Roberta Huntera?
Nie myślałem o tym. Jeżeli kiedyś dojdzie do takiej sytuacji, że będę mógł wybrać, a w przemyśle filmowym to wcale nie jest oczywistość, wtedy się nad tym zastanowię. Kilka lat temu pewnie wskazałbym innego aktora. Teraz są kolejne gwiazdy, które robią furorę. Są jednak pewne nieśmiertelne nazwiska, jak Edward Norton albo Gary Oldman.
Po wszystkim tym, co widziałeś i co spisałeś, coś wciąż jest w stanie Cię zszokować?
W tej materii nie istnieją limity. To, co widzimy w wiadomościach, to tylko ułamek okropieństw, które dzieją się na świecie. W Turcji była firma, która produkowała kamizelki ratunkowe dla uchodźców, ale spełniały one odwrotną funkcję. W wodzie stawały się cięższe i zamiast utrzymywać człowieka na powierzchni, to ciągnęły go na dno. Duża firma produkująca takie rzeczy? Dlaczego ludzie sobie to robią? Moim zdaniem świat się cofa.
Co masz na myśli?
Ludzie przejawiają jeszcze więcej rasistowskich zachowań. Jak można nienawidzić kogoś tylko za to, że urodził się w innym miejscu? Na to przecież nie ma się wpływu. Miejsce urodzenia nie może decydować o tym czy ktoś jest lepszy lub gorszy. Nie chodzi tylko o to. Społeczeństwo czyta mniej, bo ma inne, ciekawsze rzeczy do roboty, jak przebywanie w mediach społecznościowych. Odnoszę wrażenie, że coraz trudniej spotkać inteligentnych ludzi. W 1999 roku naukowcy sklonowali pierwszą owcę, dziś, 20 lat później, muszą na nowo udowadniać, że Ziemia nie jest płaska. Serio?
Rozmawiał Robert Skowroński