Czytając biografie znanych ludzi niby wiem, jak te historie się kończą, a jednak czasem mam nadzieję, że będzie dobrze. Że wbrew wszystkiemu nastąpi happy end. Tak było z pewnością w przypadku książki „Robin” Dave’a Itzkoffa. Cud nie nastąpił, ale nie żałuję ani jednej z tych ponad 600 przeczytanych stron.
Siadając do biografii Robina Williamsa przede wszystkim się bałam. Bałam się, że runie wizerunek aktora, który był obecny w mediach właściwie przez całe moje życie. Którego pamiętam z dziecięcego „Jumanji” czy „Pani Doubtfire”, ale też znacznie poważniejszej „Klatki dla ptaków” i „Stowarzyszenia umarłych poetów”. I nagle trafiłam na słowa autora biografii, Dave’a Itzkoffa, który powiedział dokładnie to samo: wychował się na Williamsie. Po prostu stanowimy wielką grupę ludzi, dla których był on trwałym elementem popkulturowej rzeczywistości. I nagle postanowił zniknąć.
Na okładce „Robina” główny bohater tylko z pozoru zasłania usta. W rzeczywistości trzyma się bardzo mocno za twarz, tak jakby chciał nam coś powiedzieć, ale nie mógł. Nie można było wybrać lepszego zdjęcia na tę okoliczność. O tym, jakie demony nękały aktora mało kto wiedział, poza oczywiście kokainowym Los Angeles i najbliższą rodziną. Nie był bohaterem skandali, nie wynoszono go z klubów, nie wygrażał pijany innym nacjom, nie śledziliśmy historii jego upadku na plotkarskich portalach. Gdy mówił o swoich uzależnieniach w wywiadach, robił to z takim wdziękiem, że nikt nie traktował tego jako rdzenia jego życiorysu. Zresztą najprostszym testem jest wpisanie w wyszukiwarkę hasła „Drunk Robin Williams”. Znajdziecie albo skecze aktora o tej tematyce, albo stare zdjęcia nawalonego… Robbiego Williamsa.
Dave Itzkoff sprawił, że nie musicie się obawiać – będzie prawdziwie, ale nie będzie brzydko. Być może jako syn kokainisty wie, jak pisać o takich sprawach z klasą: w końcu ma już na swoim koncie książkę opowiadającą o narkotykowym nałogu swojego ojca, Geralda Itzkoffa. Autor wykonał naprawdę potężną pracę, pisząc przez trzy i pół roku biografię, którą przecież można było odbębnić na kolanie zaraz po śmieci Williamsa, licząc na wyższą sprzedaż. Same rozmowy z bliskimi i research trwały półtora roku. Itzkoff dotarł do osób, które były rzeczywiście najbliżej aktora – jego pierwszej żony, najstarszego syna, przyrodniego brata, bliższych i dalszych znajomych.
Rozczaruje się ten, kto liczył na wartką akcję, rozgrywającą się tak szybko, jak szybko wypadały słowa z ust samego Robina. Itzkoff odrobił lekcje i przyłożył się do detali. Opisał wszystkie przeprowadzki, które ukształtowały Williamsa jako człowieka, chwile dziecięcej samotności, początki kariery w małych klubikach dla stand-uperów, przyjaźnie i spory (tych drugich jednak znacznie mniej), zalety aktora, w tym jego wielkie serce, ale i niestety permanentną niezdolność do dochowania wierności. Metodycznie, krok po kroku doszedł do tego, skąd wziął się ten smutek, który post factum zobaczyliśmy w oczach Williamsa wszyscy.
Robin Williams powiedział kiedyś, ze w Stanach mitologizuje się ludzi, którzy umarli. Ta książka z pewnością nie jest pomnikiem i idealizacją, ale autor pisze bardzo uważnie, nie przekraczając cienkiej granicy, za którą są już tylko tania sensacja i plotka.
Tytuł: Robin
Autor: Dave Itzkoff
Tłumaczenie: Maciej Studencki
Wydawnictwo: Agora
Data premiery: 2018-11-14
Liczba stron: 696
Zuzanna Pęksa – Absolwentka filologii polskiej, specjalność filmoznawstwo. Miłośniczka literatury faktu, w szczególności opowiadającej o II wojnie światowej i wybitnych kobietach. W wolnych chwilach pisze dla portalu CiekawostkiHistoryczne.pl i “Tele Tygodnia” oraz prowadzi fanpage Kobiety w historii.