Nie wierzę w jedną, wielką miłość aż po grób. To od nas zależy, co zrobimy z uczuciem. Nic nie jest nam dane i trzeba nad tym pracować.
O miłości, zdradzie i tym, że spełnianie marzeń to konsekwentnie wprowadzany plan, rozmawiamy z Anną Szczypczyńską, autorką bloga PannaAnnaBiega.pl i książki Dzisiaj śpisz ze mną.
Na okładce czytam, że to “Powieść autorki bloga PANNA ANNA BIEGA, inspirującego tysiące kobiet!”. Jakich inspiracji potrzebuje współczesna kobieta?
Nie wiem, jakich inspiracji potrzebuje współczesna kobieta, mogę mówić o tym, co ja staram się dać czytelniczkom mojego bloga. Od początku mojej działalności w sieci pokazuję, że nigdy nie jest za późno na realizowanie swoich marzeń. Nie należy też z nich rezygnować, bo (i tutaj zwykle w naszej głowie pojawia się dłuuuuga lista): nie mam żadnych znajomości, nie umiem tego zrobić, nigdy wcześniej nie trenowałam, nie mam czasu się za to zabrać. Zarówno, jeśli chodzi o życie zawodowe, sprawy sercowe, pasje – możemy zrobić dużo więcej niż nam się wydaje. Trzeba tylko marzenia przekuwać w plan, a potem małymi krokami, konsekwentnie wprowadzać go w życie.
Mam to szczęście, że codziennie dostaję feedback od kobiet, które w pewien sposób zainspirowałam do działania. Jedne odważyły się otworzyć własną działalność, inne zaczęły biegać, a jeszcze inne przestały się bać macierzyństwa. Dzięki tym wiadomościom chce mi się działać dalej. I nadal inspirować 🙂
Co jest tajemnicą Twoich inspiracji? Masz jakiś „tajemniczy” przepis na życie, na szczęście?
Nie znam żadnego tajnego przepisu. Trzeba się zastanowić nad tym, czego naprawdę chcemy od życia i obmyślić plan działania, który nam to umożliwi. Czasem to może zająć nawet kilka lat. Nie wolno się tym zniechęcać ani na dzień dobry wychodzić z założenia: „Nie potrafię. To się nie uda.”. Ważny jest konkret, a nie takie pitu pitu: „Chciałabym to albo tamto”. Pokażę to na konkretnym przykładzie. Pewnego dnia na pytanie: Co najbardziej chciałabyś zrobić w nadchodzącym roku, odpowiedziałam bez zastanowienia: napisać powieść. Miałam w głowie pomysł, ale też mnóstwo blokad i wymówek, by nie siadać do pisania: mam małe dziecko w domu, mieszkam za granicą i nie mam pod ręką babci czy dziadka, pracuję, trenuję, mam obowiązki domowe, nauka języka. Wiedziałam, że mogę odciąć się na kilka miesięcy i po prostu pisać. Ale kto powiedział, że to jedyna metoda?
Wprowadziłam w życie taki plan: zaczęłam wstawać codziennie rano o godzinę wcześniej i pisać. Kiedy poczułam wiatr w żaglach, zaczęłam kombinować, gdzie jeszcze mogę skraść godzinę czy dwie. Treningi skróciłam o połowę, skoro chwilowo moim priorytetem była powieść, a nie nowa życiówka w maratonie. Na dwa miesiące zrezygnowałam z nauki języka i stwierdziłam, że do niej wrócę, gdy zabrnę nieco dalej z fabułą. Wyznaczyłam sobie nawet datę, by nie olać sprawy. I wróciłam do nauki, może miesiąc później niż zakładałam, ale jednak.
I tak mniej więcej powinno się planować zarówno sprawy zawodowe jak i osobiste, jeśli chcemy być szczęśliwi. Czuć się spełnieni. I jak najwięcej uczyć się od innych. Ja nawet robię notatki 🙂
W Twojej książce jest sporo cytatów z literatury pięknej. Jesteś bibliofilką?
Tak! Wiesz, że roboczy tytuł pierwszego draftu brzmiał „Bibliofilka”? Kocham literaturę, uwielbiam książki: zapach papieru, szelest przerzucanych kartek… Zakupy książkowe to jedyne, gdzie wydaję pieniądze bez zastanowienia i wyrzutów sumienia. Znacznie bardziej kręci mnie wyprawa do księgarni niż do sklepu ze szminkami czy szpilkami. A kiedy jeszcze mieszkałam w Warszawie, w słabsze dni wchodziłam do osiedlowej biblioteki, by zaciągnąć się tym charakterystycznym zapachem i posiedzieć chwilę między półkami pełnymi książek. Nawet bieganie nie działało na mnie równie dobrze, jak to 😉 Tak, nazywam się Anna Szczypczyńska i jestem bibliofilką.
Mieszkasz na Lazurowym Wybrzeżu. Opowiesz jak to się stało, że tam znalazłaś dom?
Mieszkam w kilku miejscach, jestem trochę takim włóczykijem. Już sama nie pamiętam, czy ta i ta sukienka albo gorzej – książka! – jest w Warszawie, Szklarskiej Porębie, Rotterdamie czy w Villefranche sur Mer. I choć przywykłam już do życia na walizkach, czuję, że się starzeję i powoli chciałabym mieć to wszystko w jednym miejscu. W myśl zasady chcieć to móc daję sobie jeszcze 3–4 lata na uporządkowanie tych spraw. A jak to się stało, że wylądowałam na Lazurowym Wybrzeżu? Matko, to materiał na książkę! W wielkim skrócie: mój „mąż” od dawna marzył o tym, by zrobić sobie roczną przerwę w pracy. Wszystko przemyślał, zaplanował, odłożył pieniądze i kiedy był gotowy i złożył wypowiedzenie w pracy, brakowało tylko jednego: ostatecznej decyzji, dokąd się przeprowadzamy. Na naszej liście było kilka miejsc: Majorka, Południowe Włochy, Lazurowe Wybrzeże, Hiszpania. Szukaliśmy miejsca, gdzie da się pobiegać w górach, ale też jest port i przemysł jachtowy, by ów „mąż” po roku mógł wrócić do pracy (projektuje jachty). Zafascynowani ideą minimalizmu, pozbyliśmy się większość rzeczy, spakowaliśmy w osobowy samochód i z naszą wówczas niespełna roczną córeczką wyruszyliśmy w podróż. Najpierw pobiegaliśmy w Austrii, później pojechaliśmy do Włoch, a na Lazurowym już pierwszego dnia tak nam się spodobało, że zaczęliśmy szukać mieszkania na wynajem. Dopiero później powoli ogarnialiśmy wszystkie formalności takie jak żłobek, praca mojego „męża” (ja mam to szczęście, że pracuję zdalnie), nauka języka itd.
Twoja książka to opowieść o namiętności, związku zamężnej kobiety z młodszym mężczyzną. To wciąż społecznie kontrowersyjny układ, prawda?
Tak, dlatego chciałam o tym napisać. Niby kontrowersyjny, a jak spotkam się z jakąś znajomą, która ma np. siedemnastoletnią córkę i zapytam: „A jak ją odbierasz z imprez, to tacy ośmieleni drinkami chłopcy Cię nie zaczepiają?”. Najpierw pada kategoryczne „a nie”, a potem się okazuje, że jednak jest taki przystojny Janek, Igor czy Kuba i pojawia się ten błysk w oku. Wiadomo, to tylko niegroźne żarty, ale pisząc tę powieść chciałam nam wszystkim przypomnieć, że nie tylko mężczyznom jest przyjemnie, gdy adorują ich młode, pełne życia dziewczęta.
Trudne wybory i ich konsekwencje, zdrada, ale i mocna wiara w piękną miłość to chyba najważniejsze wątki w Dzisiaj śpisz ze mną. Warto szukać tej jedynej, wielkiej miłości w nieskończoność, nawet jeśli oznacza to zdradę i jej konsekwencje?
I tak i nie. Ja uważam, że warto być wybrednym i szukać do skutku, ale trzeba nauczyć się odróżniać miłość od chwilowej fascynacji. Zacznijmy od tego, że nie wierzę w jedną, wielką miłość aż po grób. To od nas zależy, co zrobimy z uczuciem. Nic nie jest nam dane i trzeba nad tym pracować. Brzmi to dość brutalnie w zderzeniu z mrzonkami o tym jednym, jedynym, ale tak jest. Na początku każdy wydaje się atrakcyjny i wyjątkowy, kiedy nie znamy zapachu jego skarpet i nie wiemy, jak się zachowuje, gdy jest zmęczony serią nieprzespanych nocy.
Nie ma jednej odpowiedzi na pytanie o udany związek: czasem dla ludzi faktycznie lepiej jest, gdy się rozstaną, choćby z tego względu, że po pewnym czasie każde z nich zaczyna iść w inną stronę. Wtedy nie ma sensu łatać tego na siłę tylko dlatego, że się obiecało, ale mam wrażenie, że dziś przesadzamy w drugą stronę: zepsuło się, nie działa, nie ma seksu codziennie, dziękuję, do widzenia. Bo on się interesuje, słucha, ma na mnie ochotę, a Ty nie. Tylko tamten ON też przestanie słuchać z taką uwagą za cztery lata i co wtedy? Temat jest tak szeroki, że mogłabym o tym gadać godzinami albo napisać książkę. No i napisałam. Trochę na zasadzie: Zobacz, co by było, gdyby…
Mam nadzieję, że się spodoba 🙂