Graham Masterton to tytan pracy. Zbiera skrajnie różne opinie, ale nie brak mu oddanych fanów. W Polsce kojarzony jest przede wszystkim z horrorami, ale na świecie – także z poradnikami seksualnymi. Często i chętnie odwiedza nasz kraj. Zapytaliśmy, kiedy znów przyjedzie… ale oczywiście nie tylko o to.
Marcin Graczyk: Napisałeś ponad 130 książek i to w różnych gatunkach. Skąd czerpiesz siłę do pisania?
Graham Masterton: Po pierwsze zacząłem pisać jako bardzo młody człowiek. Miałem zaledwie siedemnaście lat, gdy podjąłem pracę jako dziennikarz w gazecie. Gdy tam pracujesz, musisz pisać codziennie. Jeśli przyjdziesz do swojego wydawcy i powiesz mu: „słuchaj, stary, nie mam dziś nastroju na pisanie… może dziś będę pił tylko kawę w redakcji?”, to albo cię wywali na zbity pysk od razu, albo każe ci się zamknąć, wskaże na twoje biurko i każe wziąć się do roboty. Tym samym wchodzi ci to w nawyk i tak właśnie było w moim przypadku. Nauczyłem się pisać codziennie od rana do późnego popołudnia i chyba dziwnie bym się czuł, nie robiąc tego. Co do samej inspiracji, to myślę, że najlepszą jest ciekawość świata Tego też nauczyłem się, pracując jako reporter. Ciekawe tematy nas otaczają, w każdej chwili możesz znaleźć coś, co pozwoli napisać ci dobrą książkę. Gdy pracowałem dla magazynów erotycznych, po prostu rozmawiałem z dziewczynami. Nie tylko pytałem o to, dlaczego zdecydowały się wziąć udział w zdjęciach, ale rozmawiałem też o nich, o ich chłopakach, o reakcjach na ich decyzję. I naprawdę starałem się zrozumieć, jak większość z nich funkcjonuje. To jest właśnie ta ciekawość. Ciekawość, którą możesz wykorzystać, pisząc zarówno poradniki, powieści kryminalne, jak i horrory. W przypadku tych ostatnich ważne jest także, byś tę ciekawość wykorzystał do poznawaniu różnych wierzeń i kultur. To tam odnajduję wszystkie te stwory i demony, o których czasem piszę.
M.G.: Wielu pisarzy, z którymi rozmawiałem, mówi, że chciałoby pisać swoje książki w systemie, o którym mówisz, czyli każdego dnia po parę godzin. Mówią jednak, że to awykonalne
G.M.: Ale moja codzienność naprawdę tak wygląda. Wstaję. Robię sobie kawę – musi być bardzo, bardzo mocna – w Polsce mówicie, że musi to być siekiera – a potem siadam do pisania, zwykle o 10:00. Właśnie wtedy rozpoczynałem pracę w gazecie i tak mi zostało. W pisaniu chodzi o to, aby dać jak najwięcej z siebie, robiąc to wiele godzin, nawet jeśli nie czuje się szczególnie twórczym. Czasem napiszę 5 stron, czasem 10, czasem o wiele więcej, najważniejsze jednak, żeby pisać. To musi być rutyna.
M.G.:Skąd bierzesz pomysły na książki?
G.M.: Kiedy byłem młody, mój ojciec był w Niemczech w armii brytyjskiej, więc często odwiedzałem Munster i Bielefeld, a także wiele innych niemieckich miast. Pewnego dnia, w antykwariacie w Bielefeld, zobaczyłem stare blaszane pudło pomalowane dziwnymi wzorami. Wszedłem do sklepu i zapytałem, ile ono kosztuje. Dowiedziałem się, że 17 marek, czyli o jedną markę więcej niż miałem, ale sprzedawca sprzedał mi je taniej. Wziąłem to pudło do domu i kiedy je otworzyłem, stwierdziłem, że jest pełne stron z pomysłami na książki. Więc teraz, za każdym razem gdy siedzę i szukam pomysłu, idę na strych otworzyć to pudło i biorę sobie jeden. Dziś jednak korzystam – tak jak już mówiłem – również z internetu i tam szukam pomysłów.
M.G.: Gdy rozpoczynasz prace nad książką, masz dokładny plan tego, jak ją zakończysz?
G.M.: Zwykle mam pewien plan na to, jak opowieść będzie wyglądać. Teraz pracuję nad historią kryminalną o rumuńskim gangsterze, który przyjeżdża do Irlandii i tam zamierza zarobić swoimi niecnymi działaniami mnóstwo pieniędzy. Mam już dokładnie przemyślane, o czym będzie ta książka, co się w niej znajdzie i jak się zakończy.
M.G.: W którym gatunku czujesz się najlepiej? Co sprawia ci najwięcej przyjemności: horrory, z których chyba jesteś najbardziej znany, inne gatunki literackie… a może poradniki seksuologiczne?
G.M.: Nie mam tak, by pisanie w którymś z gatunków sprawiało mi większą przyjemność niż w innym. Uważam, też że tak naprawdę wszystkie moje książki, niezależnie od gatunku, mają jeden wspólny mianownik. Zawsze piszę o ludziach, ludziach w niebezpieczeństwie. Czasem to niebezpieczeństwo jest związane z zagadką kryminalną, czasem jest to niebezpieczeństwo seksualne, a czasem – tak jak w horrorach – jest to niebezpieczeństwo związane z jakimś lękiem czy demonem. Ale w gruncie rzeczy tak naprawdę wciąż piszę o tym samym, tylko pokazuję to w różnych ujęciach. Nauczyłem się tego jeszcze jako reporter, a później dopracowałem ten zmysł, pracując nad poradnikami seksuologicznymi. Uważam, że to najlepsze metoda na pisanie dobrych książek. W książce najważniejsi muszą być ludzie, to oni muszą być jej sednem.
M.G.: Gdy piszesz, myślisz o swoim czytelniku czy też nie ma to dla ciebie większego znaczenia?
G.M.: Piszę przede wszystkim dla siebie, a nawet może nie dla siebie, ale dla moich bohaterów. To oni są tu najważniejsi. Czasem postać, która miała być zaledwie epizodem w mojej powieści, przekonuje mnie do siebie na tyle, że zmieniam pierwotny zamysł i robię z niej bohatera pierwszoplanowego. To bardzo ważne. Bo wtedy te postaci są naprawdę rzeczywiste i trafiają do serc moich czytelników.
M.G.: A kto pierwszy czyta Twoje książki?
G.M.: Kiedyś, gdy żyła jeszcze moja żona Wiescka, to ona czytała każdy napisany przeze mnie rozdział i poddawała go osądowi. Bardzo ceniłem tę naszą współpracę. Po jej śmierci bardzo mi tego brakuje. Obecnie sam jestem swoim krytykiem – i to bardzo wymagającym. Codziennie zaczynam pracę od przeczytania tego, co napisałem poprzedniego dnia, i poprawek. W końcu sam wydawałem gazetę i potrafię bezbłędnie rozpoznać coś, co można nazwać tylko obelżywie.
M.G.: Chciałem cię jeszcze zapytać o relacje z Polską. Jesteś pisarzem, który przyjeżdża do Polski bardzo często, można by nawet powiedzieć, że najczęściej pośród bestsellerowych twórców. Wiem, że twoja żona była z pochodzenia Polką…
G.M.: Myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że jestem w jednej ósmej Polakiem. Mój pradziadek był polskim przedsiębiorcą, który pod koniec XIX wieku przybył do Anglii w celu promowania wodewilowych artystów, w tym słynnego Dana Leno. Moja żona Wiescka urodziła się w Niemczech, a nie Polsce, ale uważała się za Polkę. Zaczęliśmy odwiedzać Polskę w 1989 roku i od tamtego czasu rzeczywiście odwiedziliśmy ją wiele razy. Uwielbiam polską kuchnie, w domu robię nawet swoją własną wersję bigosu. Kocham Polskę i jestem naprawdę pod wrażeniem, jak bardzo ten kraj wyrósł od czasów komunizmu.
M.G.: Na świecie w ostatnich miesiącach znów dużo mówi się o naszym kraju, nie zawsze przychylnie. Jak odbierasz to z perspektywy człowieka, który obserwuje go już ponad 20 lat?
G.M.: Mój Boże! Wasz kraj zmienił się w sposób diametralny przez ten czas. Powinniście to naprawdę doceniać. Gdy w 1989 roku przyjechałem do Warszawy, wszystko było szare, a nad miastem górował Pałac Kultury. Teraz co prawda ten budynek nadal stoi, ale otaczają go nowoczesne wieżowce. To wspaniałe europejskie miasto. I nie chodzi mi tylko o Warszawę. Gdy w czasie mojej pierwszej wizyty przyjechałem z Warszawy do Katowic, powietrze było tam żółte i ciężkie. Gdy byłem tam ostatnio, zobaczyłem, że Katowice stały się pięknym i czystym miastem. To co się nie zmieniło, to wspaniali ludzie – to do nich tu przyjeżdżam i z nimi uwielbiam rozmawiać.
M.G.: Możemy więc liczyć, że wrócisz do nas, a twoje relacje z Polską będą tak samo silne jak przez ostatnich dwadzieścia lat?
G.M.: Oczywiście! Zawsze wracam tu jak do domu. I jeszcze tego lata pojawię się ponownie.
M.G.: Nad czym teraz pracujesz?
G.M.: Mam świetny pomysł na nowy horror. Myślę, że bardzo się spodoba moim polskim czytelnikom. Ale na razie nie chcę zdradzać szczegółów.