Gdzie nie spojrzeć, tam skandynawski kryminał. Literatura gatunkowa z mroźnej Północy ma u nas, i nie tylko, duże wzięcie, a cegiełkę dołożył do tego także Mads Peder Nordbo. Z pochodzenia jest Duńczykiem, ale już od kilku lat mieszka na Grenlandii, gdzie osadził akcję swojej „Dziewczyny bez skóry”, pierwszego tomu cyklu o dziennikarzu śledczym Matthew Cavie.
„Dziewczyna bez skóry” porusza kwestie kazirodztwa i molestowania seksualnego. Czy na Grenlandii jest to realny problem?
Niestety, przestępstwa na tle seksualnym są tu dość częste. Mamy tu najwyższy wskaźnik samobójstw i gwałtów na całym świecie. Aż 34 proc. dziewczynek przed 15. rokiem życia padło ofiarą gwałtu lub molestowania seksualnego. Z kolei wskaźnik morderstw jest na Grenlandii 16-krotnie wyższy niż w Danii. Zbrodnie opisane w mojej książce są co prawda fikcyjne, ale mają odbicie w rzeczywistości.
Władze starają się rozwiązać ten problem czy jest on spychany na margines?
Wymiar sprawiedliwości nie interesuje się tym. Tak się dzieje od wielu pokoleń i nic nie wskazuje na to, aby miało się to zmienić. Co prawda, w kilku ostatnich latach bardziej skupiono się na problemie, ale jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Jeden z moich najlepszych przyjaciół z Grenlandii jest artystą i będąc dzieckiem został wykorzystany seksualnie. Zajęło mu ponad 30 lat, nim znalazł w sobie siłę, aby o tym opowiedzieć. Gdy już zrzucił z siebie ten ciężar, wiele osób było na niego wściekłych, że zdobył się na to wyznanie. Na szczęście znalazło się równie dużo ludzi, którzy stali za nim murem i go wspierali. To on jest autorem okładki do duńskiej wersji „Dziewczyny bez skóry”, w końcu sam jest “bez skóry”.
Twojemu przyjacielowi udało się uporać z demonami przeszłości, przynajmniej w pewnym stopniu. Myślisz, że ludzie z takimi doświadczeniami są w stanie w pełni się od nich uwolnić?
Każdy reaguje inaczej na ciężar tych przeżyć. Niektórzy stają się tacy, jak książkowa Tupaarnaq, czy też Lisbeth Salander znana z powieści Stiega Larssona, inni zaś zachowują się jak mój przyjaciel, który nie okazuje złości, ale daje upust swojemu smutkowi i bólowi poprzez sztukę. Jeżeli będąc dzieckiem wielokrotnie padło się ofiarą gwałtu, to jako dorosły prawdopodobnie nigdy nie będzie się takim samym jak inni. Ból pozostanie wewnątrz już na zawsze. Wiele dziewczynek dorastając staje się jak Tupaarnaq i Salander, wiele też po prostu milczy. Być może istnieje dla nich droga do znalezienia ulgi, ale to już indywidualna kwestia. Znam mnóstwo “osób bez skóry”, z wieloma jestem w bliskich relacjach. Stąd wiem, że niektórzy, pomimo doświadczeń, są w stanie mieć kontrolę nad swoim życiem i osiągnąć w nim bardzo wiele. Niestety istnieją też przypadki, w których ludzie nie poradzili sobie z tym i czują się ciężarem dla innych, postrzegają siebie jako bezwartościowych, nie są w stanie kochać, a złość i budowanie wokół siebie murów traktują jako formę obrony.
„Dziewczynę bez skóry” pisałeś z myślą o zwróceniu uwagi na skalę problemu wykorzystywania nieletnich na Grenlandii?
To był główny powód. Chciałem krzyczeć w imieniu tych dziewczynek i chłopców. Zainspirował mnie mój wcześniej wspomniany przyjaciel, a dodatkowo pchnęły mnie do tego moje najmroczniejsze doświadczenia z Grenlandii. To zresztą nie tylko tutejszy problem, a globalny.
Bohater książki, Matthew Cave, pochodzi z Danii, ale mieszka w grenlandzkim Nuuk. To tak samo, jak Ty. Które z tych miejsc traktujesz jako swój dom?
Urodziłem się w małym mieście na duńskiej wyspie Fionia i mieszkałem tam przez większość swojego życia. Zarówno ja, jak i moja córka zostaliśmy ochrzczeni w tutejszym kościele, tam też wziąłem ślub. Znam tu każdy pagórek i ścieżkę. Myślę o tym miejscu jako o domu, ale żyłem też w Szwecji, Niemczech, a teraz na Grenlandii. W Nuuk jestem już od ponad trzech lat i kocham to miasto tak bardzo, że już zawsze będę czuł się rozdarty między Fionią, a właśnie Nuuk. Uwielbiam oba te miejsca i zawsze za nimi tęsknię, gdy jestem w podróży.
To jedyne podobieństwo między Tobą a bohaterem czy jest ich więcej?
Mamy z Matthew wiele wspólnego. Mam tendencję do tworzenia męskich postaci na wzór samego siebie. Książkowy policjant, Jakob, także ma sporo moich cech. Mało tego, można je również znaleźć w postaci Tupaarnaq.
Czy znaczy to, że gdybyś znalazł się w skórze bohaterów, to postąpiłbyś dokładnie tak samo, jak oni?
Ja i moje postacie jesteśmy do siebie podobni, również w postępowaniu. Staram się nie pisać o miejscach, w których nigdy mnie nie było, tak samo jest z opisywanymi sytuacjami. Rzecz jasna nie są to wydarzenia z mojego życia w skali 1:1 – nigdy przecież nie przebiłem kogoś harpunem. Po prostu wykorzystuję życie przyjaciół i swoje przy tworzeniu historii, aby nadać im więcej realizmu.
Akcję książki osadziłeś w Nuuk. Co takiego dostrzegasz w tym miejscu?
To największe miasto Grenlandii, choć mieszka tam zaledwie 17 tysięcy osób. Nuuk jest niesamowite i tak bardzo różne od tego, do czego można przywyknąć w Europie. Nie ma tam dróg łączących miasta. Gdzie się osiądzie, tam się zostaje, a jedyną drogą wydostania się jest samolot lub łódź, oczywiście jeżeli pogoda w ogóle pozwala na ruszenie się z miejsca. Podróż między miastami jest rzecz jasna możliwa, ale też bardzo ryzykowna. Myślę, że niewielu jest w stanie tego dokonać, pozostając żywym. Ocean potrafi zabić w ciągu kilku minut, niezależnie od pory roku. Jest tu niesamowicie zimno, do nocowania na zewnątrz potrzebny jest specjalistyczny sprzęt. Arktyczny klimat sprawia, że przez sześć do siedmiu miesięcy w ciągu roku panują niskie temperatury, burze śnieżne i inne nieprzyjazne warunki atmosferyczne. Dla wielu czytelników to z pewnością bardzo dziwny świat, ale mam nadzieję, że ich zainteresuje, tym bardziej, że książka daje spojrzenie na tutejszą kulturę i zwyczaje.
Właśnie, Twoja książka oferuje opisy krajobrazu, ale też elementów lokalnej kultury i panujących na Grenlandii wierzeń. „Dziewczyna bez skóry” to nie tylko powieść kryminalna, ale też twój wyraz miłości do tego miejsca.
Uwielbiam Grenlandię. Czuję się tu trochę tak, jakbym żył w minionych czasach. Owszem, zawitała tu współczesność, a warunki domowego życia nie różnią się od tych z Danii, ale gdy tylko wyjdzie się na zewnątrz, wszystko staje się niemal niewyobrażalne. Otaczająca nas samotność zmienia sposób myślenia. Trzeba tu umieć sprostać uczuciu bycia oddalonym od wszystkiego i wszystkich. Jednak to wciąż najpiękniejsze miejsce do życia – powietrze, wzgórza, Ocean Arktyczny, góry lodowe, śnieg. Wszystko to zapiera dech w piersi.
„Dziewczyna bez skóry” sugeruje, że Grenlandczycy zwracają uwagę na pochodzenie innych. Rzeczywiście tak jest?
Kwestia narodowości to dla wielu osób bardzo ważna rzecz, jednak moim zdaniem za bardzo skupiają się one na tym, kto jest wystarczająco grenlandzki, a kto nie. Część Grenlandczyków szczerze nienawidzi każdego, kto pochodzi z innego miejsca, ale są też na szczęście tacy, którzy nie mają z tym żadnego problemu. Liczby prezentują się tak – rodowitych mieszkańców jest na Grenlandii ok. 50 tysięcy, mieszka tu ok. 6 tysięcy Duńczyków, a z kolei w Danii osiadło ok. 20 tysięcy Grenlandczyków. Wszystkie te podziały są nieco destrukcyjne zważywszy na fakt, że Duńczycy i Grenlandczycy żyją w bliskości od 300 lat. Oznacza to, że mniej więcej równie długo dochodziło do zawierania mieszanych pod względem narodowościowym związków małżeńskich. Wielu Grenlandczyków wygląda równie “skandynawsko”, co ja.
Jako Duńczyk doświadczyłeś tu nieprzyjemności związanych ze swoim pochodzeniem?
Nacjonalistyczne zachowania nie są tu praktykowane przez znaczącą większość, co nie znaczy, że nie są obecne w życiu Grenlandczyków. Moja córka niemal każdego tygodnia jest wyśmiewana za to, że ma blond włosy i wygląda “duńsko”. Na szczęście jest twarda i nie przejmuje się tym. W pracy widuję czasami rodowitych Grenlandczyków, wydzierających się na innych za to, że ci nie potrafią mówić czystym grenlandzkim. Kolejny przykład – jakiś czas temu zwolniono trenera narodowej grenlandzkiej drużyny piłki nożnej. Powodem było to, że sprawiał problemy. Tymi problemami okazało się to, że ludziom nie podobało się, że jest czarnoskóry. Gdyby coś takiego zdarzyło się w Danii lub innym miejscu, to uznano by to za rasistowskie. Grenlandia ma jednak tak małą populację, że nikt się tym faktem nie zainteresował.
Lubisz samotność?
Mam sporo szczęścia jeżeli chodzi o bycie pisarzem. Potrafię to robić zarówno otoczony ciszą, jak i hałasem. Wystarczy mi odpowiednia inspiracja, a tę zapewnia mi życie tutaj.
„Dziewczyna bez skóry” jest pierwszym tomem całego cyklu. Gdy myśli się o stworzeniu serii, wymaga to odmiennego podejścia do historii?
Tak sądzę, trzeba sobie zostawić wystarczająco pomysłów na kolejne części. Wydaje mi się, że moi bohaterowie są na tyle wielowymiarowi, że można ich życiorysy rozłożyć na kilka książek. Potrzeba czasu na odsłonięcie motywacji stojących za ich zachowaniami oraz ich psychologii. Nie jestem zwolennikiem serii, w których każda książka przedstawia zupełnie nową historię. Wolę, gdy fabuła jest kontynuowana, a postacie i ich relacje są rozwijane w kolejnych częściach. Wątki z tomu pierwszego powinny być wciąż ważne w tomie trzecim czy dalszym, tylko dodatkowo wzbogacone o jeszcze więcej historii.
Niektórzy widzą rażące podobieństwo między Tupaarnaq a Lisbeth Salander. Sam też wymieniłeś te postacie obok siebie. Myślisz, że ci czytelnicy mają w pewnym stopniu rację?
Salander jest mi oczywiście znana, choć sam nigdy nie przeczytałem książek Stiega Larssona. Znam też mnóstwo chłopców i dziewczynek, którzy są podobni do niej czy do Tupaarnaq. Po gwałcie w dzieciństwie pozostaje w człowieku głęboka i bolesna blizna – zarówno na ciele, jak i umyśle. To zbyt dotkliwe dla przeciętnego człowieka. W sposób metaforyczny zostaje się obdartym ze skóry. Nie chodzi o to czy istnieją podobieństwa między tymi młodymi kobietami. Prawdziwe pytanie brzmi, dlaczego nie mamy świadomości tego, jak wiele dziewczyn pokroju Tupaarnaq i Salander otacza nas w codziennym życiu? A niestety jest ich dużo, choć nie dostrzegamy ich lub nie chcemy dostrzegać. Poza tym widzę między bohaterkami znaczące różnice. Tatuaże Tupaarnaq nie mają wyrażać gniewu czy wysyłać sygnałów ostrzegawczych. Stanowią nową skórę, rodzaj ochrony. Ponadto Tupaarnaq ma wolę walki o swoje życie, studiowała też w więzieniu prawo na zaawansowanym poziomie. Nie pamiętam, żeby Salander była tak wyedukowana. Nie chciałem, aby moja bohaterka była wściekłą dziewczyną. Zależało mi na jej sprycie oraz byciu uczuciową. To ona gra pierwsze skrzypce w całej opowieści, jest bohaterką, jakiej potrzebuje Grenlandia, ma swoją misję. Moi znajomi mający podobne doświadczenia co Tupaarnaq, widzą w niej swoje odbicie, niektórzy w pełni się z nią utożsamiają. Kilka kobiet skontaktowało się ze mną po przeczytaniu książki dziękując mi, że dostrzegam je, niektóre nawet podzieliły się swoimi doświadczeniami z dzieciństwa. Żadna jednak nie spotkała się ze mną.
Co Twoim zdaniem uczyniło skandynawski kryminał światowym fenomenem?
Wydaje mi się, że duża w tym zasługa tego, że nasz sposób pisania ma w sobie sporo mroku. Mierzymy się z problemami natury moralnej i etycznej w interesujący dla czytelników sposób. Sam dążę do tego, aby moje kryminały miały w sobie coś z „Imienia róży” Umberto Eco.
Gatunek ma coś jeszcze do zaoferowania czy powoli staje się wyeksploatowany?
Na kartach powieści jest jeszcze do odkrycia Grenlandia. To miejsce jest jak żadne inne – ogromny i dziwny arktyczny świat, o którym ludzie często nic nie wiedzą. W swoich książkach pokazuję Grenlandię i tamtejsze życie takimi, jakie są. Tak jak wspominałem, opisywane przeze mnie morderstwa to fikcja, ale nie są wyssane z palca. Tak się tutaj działo i wciąż się dzieje.
Fotografie wykorzystane do ilustracji wywiadu wykonała córka Madsa Pedera Nordbo.
Robert Skowroński – krytyk filmowy i muzyczny, a do tego wielbiciel literatury związany niegdyś lub wciąż związany z redakcjami Onet.pl, naEKRANIE.pl, Stopklatka.pl, Antyradio.pl czy z “Nową Fantastyką”. Ponadto amator kawy i urban exploringu, który już chyba na zawsze pozostanie niespełnionym perkusistą.