Nicholas Sparks to znany na całym świecie autor bestsellerowych romansów, takich jak „Pamiętnik” czy „Jesienna miłość”. Od lat porusza wyobraźnię i serca czytelników na całym świecie. Większość napisanych przez niego powieści przeniesiono na wielki ekran. Zarówno jego książki, jak i ich adaptacje odnoszą wielki sukces na całym świecie. W rozmowie z Martyną Gancarczyk Nicholas Sparks opowiada o tym, jakie wydarzenia z przeszłości stały się inspiracją do napisania „Pamiętnika”, w którym momencie swojego życia postanowił zostać profesjonalnym pisarzem, dlaczego zdecydował się pisać właśnie romanse i jak wygląda tworzenie kasowych hollywoodzkich filmów z perspektywy producenta i autora. Opowiada również o tym, w jaki sposób pisze i co według niego musi w sobie zawierać romans idealny.
Rok 1996 był na pewno wyjątkowy i ważny w pańskiej karierze. W końcu to wtedy wydany został „Pamiętnik”, który od razu stał się bestsellerem. Jest to zdecydowanie najukochańsza powieść wielu pańskich czytelników, którzy zapewne bardzo chcieliby wiedzieć, czym inspirował się pan podczas pisania tej powieści.
Inspiracją do napisania „Pamiętnika” była historia dziadków Cathy, mojej byłej żony, z którą byliśmy małżeństwem przez bardzo długi czas. To, co czytamy w „Pamiętniku”, jest bardzo zbliżone do prawdziwej historii ich znajomości − jak się poznali, jak zaczęli być razem, w jaki sposób babcia Cathy zachorowała na demencję, kiedy była już w podeszłym wieku. To była historia, o której pomyślałem – mogę ją opisać. I tak zrobiłem.
Po „Pamiętniku” został pan właściwie od razu gwiazdą wielkiego formatu, a mimo to wrócił pan do poprzedniego zawodu − sprzedawcy leków. Dlaczego?
Tak zrobiłem, przynajmniej w pewnym sensie. Sprzedałem „Pamiętnik” za dużą sumę pieniędzy w październiku 1995 roku. Nie został on opublikowany aż do października 1996, więc przez cały rok nie wiedziałem, czy książka się sprzeda i spodoba szerokiej publiczności. Gdyby powieść się nie spodobała, nikt nie dałby mi żadnej szansy na napisanie i wydanie drugiej książki. Więc nie miałem pojęcia, co się stanie. Oczywiście miałem dużo nadziei, ale żadnej gwarancji. Nie wiedziałem także, czy będę w ogóle w stanie napisać drugą książkę. Napisałem jedną, ale co z kolejną? O czym mogę w niej napisać, jaką historię opowiedzieć – nie miałem zielonego pojęcia. Wiedziałem tylko, że będzie to musiało być tak dobre, jak „Pamiętnik”. I jak u licha mam to niby zrobić? Nie wiedziałem, więc postanowiłem utrzymać dotychczasową pracę. Czekałem na opublikowanie „Pamiętnika” cały rok − ukazał się w październiku 1996 roku, a cztery miesiące później, w lutym 1997 roku rzuciłem pracę. To był ten moment, kiedy przestałem wykonywać dotychczasowy zawód i zostałem pełnoetatowym pisarzem. Powody podjęcia takiej decyzji w tym konkretnym momencie były dwa. Po pierwsze, w tym czasie „Pamiętnik” nadal królował na liście bestsellerów, po całych czterech miesiącach, więc wiedziałem, że książka była jak najbardziej udana. Mój wydawca chciał kolejnej książki, a ja byłem już więcej niż w połowie drogi do ukończenia „Listu w butelce”. Co więcej mój agent oraz wydawca czytali próbki tekstu i bardzo spodobało im się to, co do tego czasu zdążyłem napisać. W tym momencie już wiedziałem, że będę w stanie stworzyć drugą książkę. I dopiero wtedy odszedłem z wcześniejszej pracy.
Dlaczego zdecydował się pan pisać akurat romanse i powieści obyczajowe?
„Pamiętnik” to książka, którą w sobie nosiłem. Taka, którą bardzo chciałem napisać, pierwsza, o której pomyślałem, że mógłbym ją napisać i zrobiłem to. Tak się złożyło, że był to romans, a powieść odniosła sukces i potem zrobiono z niej duży film. Nie byłem pewny, czy w ogóle noszę w sobie kolejną historię, i kiedy przyszło co do czego, kiedy byłem już niejako zmuszony napisać kolejną powieść, to po raz kolejny napisałem romans. Wtedy także zrobiono z mojej książki film z Kevinem Kostnerem, Paulem Newmanem i Robin Wright. Właśnie z tego względu, że moja kolejna książka i film na jej podstawie okazały się popularne, postanowiłem próbować dalej. Napisałem kolejną powieść i znowu powstał film („Szkoła uczuć”), więc stwierdziłem, że jestem na tropie czegoś, co wychodzi mi dobrze. Po co więc to zmieniać, skoro działa? Potem, można powiedzieć, poszło to tym samym torem, tryby zaczęły się ruszać i skoro jeden i drugi romans wypaliły, to napisałem kolejny i zrobiono z niego znów fajny, duży film. Można powiedzieć, że w ten sposób zostałem w tym konkretnym gatunku. Okazało się, że mam odrobinę talentu do pisania powieści o miłości.
Co przede wszystkim decyduje o tym, czy dany romans jest dobry, czy nie?
Są to te same rzeczy, które decydują o tym, czy powieść jakiegokolwiek gatunku jest dobra, czy też nie. To, co tworzy dobry romans, konstytuuje także dobry horror, thriller czy kryminał. Według mnie najważniejsze są trzy aspekty. Po pierwsze, autentyczne i szczere postacie, które są interesujące, wciągają czytelnika w świat powieści oraz mówią takim głosem, jaki czytelnik chce słyszeć. Drugą taką rzeczą jest oczywiście akcja, fabuła – musi być wciągająca jak postacie w niej. Oczywiście powinna także interesować oraz zaskakiwać. I trzecia rzecz − styl. Musi być płynny i adekwatny do gatunku, w którym tworzymy. Te trzy rzeczy determinują dobrą powieść w każdym gatunku literackim, wliczając w to także to, co ja piszę. Podane przeze mnie zasady są uniwersalne dla wszystkich gatunków, nie tylko romansu.
Tworzone przez pana postacie są niesamowicie żywe i realistyczne. Nie idealizuje pan swoich bohaterów, a przedstawia ich jako ludzi z krwi i kości, pełnych pięknych uczuć czy namiętności, ale także wad, uzależnień i niedoskonałości. Bardzo podobało mi się, kiedy w jednej z pana powieści, „Dla Ciebie wszystko”, główna bohaterka wybrała ciężkie życie z mężem zamiast pozornie sielankowego życia u boku dawnej miłości. To bardzo ważne, że pokazuje pan czytelnikom, że związki to ciągła i w dodatku bardzo ciężka praca. Co inspiruje pana podczas tworzenia postaci i co sprawia, że są tak realne?
Staram się tworzyć powieści, które rzeczywiście wywołują prawdziwe emocje w czytelnikach – chce dać im autentyczne doświadczenie pełne najróżniejszych odczuć. I jedyną drogą do tego jest tworzenie rzeczywistych i autentycznych postaci. Czytelnik musi uwierzyć w bohaterów, a jak wiadomo – nikt nie jest idealny. Stąd zarówno dobre, jak i złe cechy u właściwie każdego bohatera.
Kiedy i jak zaczął pan współpracę z Hollywood? To, że upomnieli się o pana, było po „Pamiętniku” chyba tylko kwestią czasu.
Tak naprawdę „Pamiętnik” był pierwszą powieścią, którą sprzedałem, ale nie był pierwszym filmem. Najpierw w 1999 roku ukazał się „List w butelce”. Potem zekranizowano „Jesienną miłość” w 2001 roku i dopiero potem, w 2003 roku, nakręcono „Pamiętnik” – to był trzeci film na podstawie mojej prozy.
„List w butelce”, „Jesienna miłość” i „Pamiętnik” – wszystkie filmy okazały się komercyjnym sukcesem. Więc potem zrobiliśmy „Noce w Rodanthe”, które tak jak poprzednie ekranizacje mojej prozy przyniosły pieniądze, a jak wiadomo w Hollywood chodzi o to, żeby zarabiać. To jest to, co interesuje przemysł filmowy, więc nic dziwnego, że sięgnęli po kolejne moje książki, skoro wszystkie poprzednie na siebie zarobiły.
Jak ze strony producenta, a przede wszystkim pisarza, na podstawie którego powieści tworzy się film, wygląda przenoszenie historii z kart książki na wielki ekran?
Zasadą numer jeden, o której zawsze musimy pamiętać, jest to, że książka to medium, które operuje słowami, a film to medium, które opowiada obrazami.
Niektóre rzeczy, które wypadają świetnie w książce, wypadną tragicznie w filmie, a to, co w filmie wygląda dobrze, przełożone na powieść już takie nie będzie.
Zatem szybka akcja, sceny pościgów samochodowych, eksplozje, dinozaury biegające po wyspie, King Kong wspinający się po fasadach budynków znacznie lepiej wypadną na ekranie. Za to introspekcje, podróż w głąb postaci sprawdzają się raczej w książkach. Kiedy się to zrozumie, trzeba jeszcze mieć z tyłu głowy, że książka ma około 400 stron, a filmowy scenariusz mniej więcej 100.
Więc kiedy adaptujesz książkę na film, musisz myśleć obrazami z nadzieją, że uchwycisz z książki tyle, ile tylko zdołasz – ducha historii i bohaterów. I wtedy możesz postarać się zrobić najlepszy film, jaki tylko zdołasz. Nie da się tego przenieść jeden do jednego.
Podczas planowania adaptacji filmowej trzeba myśleć obrazami, ale nie pustymi obrazami. Trzeba starać się, żeby zachowały one sedno książki – jej ducha, bohaterów, ich motywację i oś historii, to, o co w niej chodzi, żeby to nie był tylko film na podstawie książki.
Jak duży wpływ ma pan na ostateczny kształt filmu? Czy ma pan ostatnie zdanie podczas podejmowania kluczowych dla produkcji decyzji?
Mam sporo do powiedzenia, to prawda, ale w studiu jest razem ze mną wiele osób, których zdanie się liczy. Często jestem ważnym głosem w jakieś sprawie, ale nie jedynym. Powiedziałbym, że tak naprawdę ostatnie słowo ma wytwórnia odpowiedzialna za film.
Filmy na podstawie pańskich powieści słyną z wybitnej obsady. W jakim stopniu jest pan zaangażowany w dobór aktorów do poszczególnych ról?
Jestem bardzo zaangażowany w przeprowadzanie castingów, wybór scenarzystów czy reżyserów. Tak naprawdę angażuję się w cały proces produkcyjny, ale wymienione wcześniej obszary produkcji filmowej to właśnie te, na które mam największy wpływ jako autor.
Jak wygląda pański proces twórczy? Jak krok po kroku powstają te wszystkie piękne, wzruszające historie? Czy może pan opisać swoje pisarskie zwyczaje i przyzwyczajenia, jeśli pan takie posiada?
Tak naprawdę mogę pisać gdziekolwiek i kiedykolwiek, zawsze i wszędzie. Ale tak samo blokada kreatywna, autorska niemoc może mnie dopaść gdziekolwiek i kiedykolwiek. Odkąd jestem pisarzem pełnoetatowym, pisanie stało się moim zawodem, sposobem, w jaki zarabiam na życie. Mam też dzieci, więc staram się pisać w godzinach, w których są w szkole, mniej więcej od godziny 9:00−9:30 do 15:00, jakieś 4 dni w tygodniu. W tym czasie próbuję zawsze napisać mniej więcej 2 tysiące słów – to jest mój cel. A napisanie całej książki zajmuje mi mniej więcej 6 miesięcy.
Kiedy mówię „średnio 4 dni w tygodniu” to mam na myśli to, że mogę pisać w ciągu przez 10 dni, a potem pojechać na trasę promującą którąś z moich powieści albo mieć szereg spotkań autorskich i 8 dni nie napisać kompletnie nic. Ale moja średnia to właśnie 4 dni w tygodniu.
„Pamiętnik” świetnie trafił w ówczesną niszę na rynku. To powieść idealna dla czytelników każdej generacji − zarówno dla młodych dziewczyn, jak i ich mam czy babć. Jestem na to doskonałym przykładem – zarówno ja, moja mama, jak i babcia czytamy pańskie książki. Czy w tworzeniu powieści idealnej ważniejsza jest dobra strategia i analiza rynku czy emocje, jakie pisarz przelewa na papier podczas aktu tworzenia?
Tak naprawdę ani jedno, ani drugie. Aby napisać odnoszącą sukces powieść − a kiedy to mówię, to nie jestem jedynym twórcą bestsellerów, który ma w tej kwestii takie zdanie − trzeba zawrzeć w niej pewne kluczowe elementy. Musisz mieć szczere i prawdziwe postacie, które dają wrażenie prawdziwości i autentyczności oraz zniewalające, wymagające uczestnictwa historie, które są napisane naprawdę dobrze − to elementy wspólne dla wszystkich bardzo dobrych pisarzy.
Nie tylko ja, ale każdy autor, który odniósł duży sukces komercyjny, zgodziłby się ze mną, że głównymi ogniwami, dzięki którym książka może w ogóle zaistnieć na rynku, są właśnie wciągające, szczere postacie oraz historia, czyli to, o czym już wcześniej mówiłem.
Ważne jest też operowanie emocjami charakterystycznymi dla danego gatunku, w którym zdecydowaliśmy się tworzyć. Stephen King chce nas przestraszyć, tak? John Grisham chce wywołać w nas dreszcz emocji i trzymać za gardło wartką akcją, bo to twórca thrillerów. A ja? Ja chcę wywołać cały szereg różnych emocji. Różnice w emocjach determinuje to, czy piszemy horror, czy kryminał, czy jeszcze coś innego. Oczywiście spektrum emocji wyrażanych przez literaturę jest bardzo szerokie w zależności od gatunku.
U mnie ważniejsze są same emocje, różne ich odcienie, można powiedzieć, że ich pełna gama. Trudno jest scharakteryzować je do końca i uplasować w tym zbiorze gatunkowym.
Z Nicholasem Sparksem rozmawiała Martyna Gancarczyk.