Ciekawostki Wywiady

Wywiad z Mają Lidią Kossakowską

Maja Lidia Kos­sa­kow­ska bywa­ła nazy­wa­na kró­lo­wą pol­skiej fan­ta­sty­ki. Bez wąt­pie­nia jest jed­nym z moc­niej­szych kobie­cych nazwisk na pol­skiej sce­nie – od 2003 roku opu­bli­ko­wa­ła już 18 ksią­żek. Do sprze­da­ży tra­fi­ła wła­śnie naj­now­sza z nich, “Bra­my świa­tło­ści”, czy­li kon­ty­nu­acja serii, z któ­rej pisar­ka zna­na jest naj­bar­dziej – aniel­skich opo­wie­ści o Daimo­nie Freyu. Zapra­sza­my do lek­tu­ry wywia­du z artystką.

Czy mogła­by Pani opo­wie­dzieć, jak roz­po­czę­ła się Pani przy­go­da z pisar­stwem? Sły­sza­łem, że jako dziec­ko chcia­ła pani zostać reżyserką…

Nie jako dziec­ko, tyl­ko jako mło­da dziew­czy­na. Jako dziec­ko na pew­no chcia­łam pisać i pisa­łam. Od siód­me­go roku życia, kie­dy led­wo nauczy­łam się pisać, lubi­łam prze­le­wać na papier jakieś skom­pli­ko­wa­ne baj­ki, dziw­ne opo­wie­ści, któ­re też boga­to ilu­stro­wa­łam w zeszy­tach. W wie­ku jede­na­stu – dwu­na­stu lat moja fascy­na­cja się zmie­ni­ła i zaczę­łam two­rzyć fan­ta­sty­kę. To były opo­wia­da­nia w sty­lu hard scien­ce fic­tion, moc­no nauko­we. Oczy­wi­ście wszyst­kie te pró­by były bar­dzo śmiesz­ne i chy­ba żało­sne, ale tak, mogę powie­dzieć, że zaczę­łam two­rzyć fan­ta­sty­kę od twar­de­go scien­ce fiction.

A zacho­wa­ły się jakieś opo­wia­da­nia z tam­te­go okresu?

Na szczę­ście wyrzu­ci­łam wszystkie.

Tro­chę szko­da. Opo­wia­da­nia H. P. Love­cra­fta z dzie­ciń­stwa też były moc­no naiw­ne, ale jed­nak dzię­ki nim moż­na wie­le powie­dzieć o pisa­rzu i na znaw­cach tema­tu robi­ły pew­ne wrażenie.

Moje prze­pa­dły i mam nadzie­ję, że nikt ich nigdy nie znajdzie.

Rozu­miem, choć żału­ję. Two­rzy Pani fan­ta­sty­kę opo­wia­da­ją­cą o porzu­co­nym przez Boga Kró­le­stwie Nie­bie­skim. A dokład­niej to z tej opo­wie­ści jest Pani naj­bar­dziej zna­na, bo jest Pani prze­cież autor­ką wie­lu innych ksią­żek, m.in. też takich, któ­re odwo­łu­ją się do mito­lo­gii jakuc­kiej, kul­tu­ry japoń­skiej i tak dalej…

Napi­sa­łam też kil­ka­na­ście innych ksią­żek, tak­że odwo­łu­ją­cych się do innych mito­lo­gii. Seria aniel­ska to zale­d­wie część mojej twórczości.

Oczy­wi­ście, ale to wła­śnie z niej jest Pani naj­bar­dziej zna­na. Muszę przy­znać, że jako nasto­la­tek to w sumie przez nią pozna­łem Pani twór­czość. Od cze­go roz­po­czę­ła się Pani fascy­na­cja aniel­skim światem?

Od stu­diów i wykła­dów, na któ­re uczęsz­cza­łam – autor­stwa pro­fe­so­ra Wier­ciń­skie­go. Przed­miot nosił nazwę „Antro­po­lo­gia magii i reli­gii”. Ponie­waż zawsze się inte­re­so­wa­łam sza­ma­ni­zmem, magią, reli­gia­mi daw­nych kul­tur, z rado­ścią poszłam na tam­te wykła­dy. Spo­tka­ła mnie ogrom­na nie­spo­dzian­ka. Pro­fe­sor opo­wia­dał o fascy­nu­ją­cym, nie­sa­mo­wi­tym świe­cie magii, w tym CZARNEJ magii, w któ­rej wystę­pu­ją anio­ły. Byłam tym zupeł­nie zdu­mio­na i jed­no­cze­śnie zachwy­co­na. Oka­za­ło się, że anio­ły to nie są takie słod­kie isto­ty w bia­łych koszul­kach, któ­re pięk­nie śpie­wa­ją, macha­ją zło­ty­mi skrzy­deł­ka­mi i ogól­nie są miłe i słod­kie, ale też potra­fią być strasz­li­wy­mi potwo­ra­mi, zdu­mie­wa­ją­cy­mi stwo­rze­nia­mi, bestia­mi boży­mi. Świat ange­lo­lo­gii, świat wykre­owa­ny przez wyobraź­nię sta­ro­żyt­nych, oka­zał się dla mnie na tyle zdu­mie­wa­ją­cy i fascy­nu­ją­cy, że posta­no­wi­łam zgłę­biać go dalej samo­dziel­nie, poszu­ku­jąc na wła­sną rękę kolej­nych źró­deł pisa­nych. Stwier­dzi­łam, że dosko­na­le nada­je się do tego, żeby wyko­rzy­stać go w lite­ra­tu­rze. Napi­sa­łam opo­wia­da­nie „Sól na pastwi­skach nie­bie­skich”, gdzie poja­wił się pierw­szy anioł-boha­ter. W tej opo­wie­ści tkwi zaczą­tek moje­go świa­ta, Kró­le­stwa, Głę­bi i Stref Poza Cza­sem. Opo­wia­da­nie zyska­ło popu­lar­ność, uka­za­ło się w piśmie „Fenix”, więc posta­no­wi­łam kon­ty­nu­ować kre­owa­nie aniel­skie­go świa­ta. Czu­łam, że jest w nim jesz­cze bar­dzo dużo do opowiedzenia.

Muszę przy­znać, że kie­dy jako nasto­la­tek prze­czy­ta­łem pani opo­wia­da­nie w „Fenik­sie”, to byłem pod dużym wra­że­niem. Moc­no na mnie oddzia­ły­wa­ło. Poka­za­łem je mojej polo­ni­st­ce i ona zupeł­nie nie zro­zu­mia­ła moich odczuć. Pró­bo­wa­ła mi punk­to­wać, dla­cze­go uwa­ża, że „ta lite­ra­tu­ra” nie jest dobra. Oczy­wi­ście się z nią nie zga­dza­łem, nato­miast nie byłem w sta­nie pod­jąć z nią mery­to­rycz­nej dys­ku­sji. Bo w sumie nie wie­dzia­łem dla­cze­go Pani opo­wia­da­nie zro­bi­ło na mnie tak wiel­kie wra­że­nie. Potrze­bo­wa­łem aż pię­ciu lat stu­diów reli­gio­znaw­czych, żeby to pojąć. 

Cie­szę się, że się udało.

No tak, jakoś się uda­ło. Widzę, że Bóg w „Siew­cy Burz” to jest Deus Otio­sus, czy­li ten Bóg, któ­ry opusz­cza ludzi. O postrze­ga­niu Stwór­cy w ten spo­sób może­my zna­leźć infor­ma­cje na całej kuli ziem­skiej. Moż­na spo­tkać wie­le spo­łecz­no­ści, w tym tzw. spo­łecz­no­ści tra­dy­cyj­nych, w któ­rych ludzie czu­ją się takie opusz­cze­nie przez Boga, że twier­dzą, iż nie ma sen­su się do nie­go modlić i nale­ży modły kie­ro­wać do innych istot. Do Boga-Stwór­cy nie ma co, bo on rzad­ko odpowiada. 

Jeśli cho­dzi o Obja­wie­nie, któ­re­go dozna­je pro­ta­go­ni­sta w „Siew­cy Burz”, to nie bez powo­du towa­rzy­szy mu szok. Bóg, któ­ry je zsy­ła, jest irra­cjo­nal­ny, moż­na by rzec, że wyda­je się nie­po­czy­tal­ny – tak jak Bóg ze Sta­re­go Testa­men­tu czy Apokalipsy. 

Kie­dy czy­tam Pani twór­czość, to widzę, że Pani nie­sa­mo­wi­cie dobrze opi­su­je tę wizję świę­to­ści, jaka poja­wia się w pier­wot­nych tek­stach reli­gij­nych. Mam wra­że­nie, że ma Pani na biur­ku dzie­ło „Świę­tość” Rudol­fa Otto i korzy­sta z nie­go, two­rząc powieść. Przy­pusz­czam, że tak nie jest, acz­kol­wiek chcia­łem się spy­tać, czy…. może się mylę, może tak jed­nak jest. Czy taki kształt Pani serii aniel­skiej to efekt dzia­ła­nia intu­icji, czy to prze­my­śla­ne i celo­we działanie.

Nie, nie, abso­lut­nie nie opie­ra­łam się na żad­nych dzie­łach zna­nych myśli­cie­li, choć, oczy­wi­ście, kon­cep­cja Świa­tło­ści w powie­ści jest prze­my­śla­na i zasto­so­wa­na celo­wo. Wzmian­ku­jąc o Bogu w Siew­cy i pozo­sta­łych książ­kach z cyklu mia­łam od razu spój­ny pomysł na to w jaki spo­sób Go uka­zać . Bóg miał być bar­dziej zna­kiem zapy­ta­nia niż boha­te­rem. Nie korzy­sta­łam z żad­nych filo­zo­ficz­nych czy teo­lo­gicz­nych źró­deł (choć się­ga­łam do źró­deł mito­lo­gicz­nych czy arche­olo­gicz­nych). Nie odwo­ły­wa­łam się do żad­nych kon­kret­nych filozofii.

Dla­cze­go aku­rat w moich powie­ściach poja­wia się motyw Boga, któ­ry odszedł? Oczy­wi­ście ten kon­cept zwią­za­ny jest z tym, że ta cała rze­czy­wi­stość i cały świat Kró­le­stwa nie mógł­by funk­cjo­no­wać tak jak go opi­sa­łam, gdy­by Bóg był tam w jaki­kol­wiek spo­sób obecny.

Taki wła­śnie zabieg został prze­ze mnie zasto­so­wa­ny też dla­te­go, że… w grun­cie rze­czy jestem wie­rzą­cą oso­bą i zde­cy­do­wa­nie nie paso­wa­ło­by mi opi­sy­wa­nie Boga, któ­ry mógł­by ist­nieć i funk­cjo­no­wać wśród takich anio­łów, jakich opi­sa­łam. Jak taki Bóg miał­by wyglą­dać? Sta­rzec z dłu­gą bro­dą, któ­ry naka­zu­je róż­ne rze­czy i gro­zi sro­go pal­cem? To od razu nie wcho­dzi­ło w grę.
Żeby wykre­ować świat, tak jak jest on przed­sta­wio­ny w moich powie­ściach, z bar­dzo ludz­ki­mi, cza­sa­mi zabaw­ny­mi a cza­sa­mi żało­sny­mi boha­te­ra­mi, musia­łam Boga po pro­stu odsu­nąć. Musia­łam spo­wo­do­wać, że będzie (tak samo jak w naszym świe­cie, tak samo jak w naszej rze­czy­wi­sto­ści) wiel­kim i nie­zwy­kłym zna­kiem zapy­ta­nia. I to jest m.in. powód, dla któ­re­go boskich posta­ci, świę­tych, Zba­wi­cie­la tam po pro­stu nie ma.

Rozu­miem.

Żeby powieść była faj­na, weso­ła, żywa, żeby moi anio­ło­wie mogli zacho­wy­wać się jak my, kląć, knuć i prze­szka­dzać sobie nawza­jem, to po pro­stu nie mogło być w tej powie­ści Boga.

Czy­li te zacho­wa­nia anio­łów, kie­dy oni palą, piją, prze­kli­na­ją, zdra­dza­ją, to jest wszyst­ko efekt tego, że nie ma Boga, tak? Że Bóg odszedł i to spo­wo­do­wa­ło ich degenerację?

Zupeł­nie nie tak. W świe­cie powie­ści to efekt tego, że anio­ło­wie są po pro­stu cały czas przy nas, przy ludziach. To było­by dziw­ne, gdy­by takie doświad­cze­nie na nich nie wpły­wa­ło. Oni się zmie­nia­ją razem z nami. Więk­szość anio­łów to w koń­cu anio­ło­wie stró­że, a ci są wyjąt­ko­wo bli­sko czło­wie­ka. I nasz świat, i świat aniel­ski się wza­jem­nie prze­ni­ka­ją. Oni odzwier­cie­dla­ją po pro­stu nasze wady, nasze nało­gi, nasze dzi­wac­twa, nasze namiętności.

Czy to ozna­cza, że w Pani powie­ściach anio­ło­wie są ska­że­ni przez bli­skość z ludźmi?

W pew­nym sen­sie tak. Choć nie wiem, czy sło­wo „ska­że­ni” jest naj­bar­dziej traf­ne. W mojej powie­ści, któ­rą jed­nak opar­łam na pew­nych tek­stach źró­dło­wych, więk­szość anio­łów nie mia­ło oka­zji oglą­dać Świa­tło­ści. Jest tyl­ko sied­miu Archa­nio­łów Obec­no­ści, czy­li archa­nio­łów, któ­rzy bez wezwa­nia mogą wkra­czać przed Bia­ły Tron i widzieć Boga. Nato­miast pozo­sta­li już nie. Muszą zostać wezwa­ni przez Pana. Więc ist­nie­je moż­li­wość, że cała ta „nie­skoń­czo­na rze­sza anio­łów” pra­cu­ją­cych na zie­mi, tzw. Ptac­two Nie­bie­skie, czy­li anio­ło­wie naj­niż­szych chó­rów (hie­rar­chia w ange­olo­gii jest nie­sły­cha­nie moc­no zary­so­wa­na), być może nigdy Boga nie widzie­li. Stąd Gabriel w mojej twór­czo­ści jest w sta­nie utrzy­my­wać sta­tus quo.

W sumie to od razu odpo­wie­dzia­ła Pani na moje kolej­ne pyta­nie. Chcia­łem zapy­tać się, dla­cze­go anio­ło­wie tak bar­dzo przy­po­mi­na­ją boha­te­rów kry­mi­na­łów noir. Ale teraz rozu­miem. Po pro­stu oni dzie­lą z ludź­mi swo­je namiętności.

Oczy­wi­ście, to tak­że zaczerp­nę­łam z naj­star­szych legend jude­ochrze­ści­jań­skich. Tam wła­śnie anio­ło­wie nie są czy­stym Duchem Bożym – to póź­niej­sze wyobra­że­nie, efekt wkro­cze­nia myśli grec­kiej do chrze­ści­jań­stwa. Nato­miast na począt­ku były to isto­ty zde­cy­do­wa­nie cie­le­sne, tak­że pod­le­ga­ją­ce róż­nym namięt­no­ściom taki­mi jak zazdrość, zawiść, miłość, przy­jaźń. W koń­cu wie­my, że część anio­łów, kie­dy zie­mia była jesz­cze mło­da, popeł­ni­ło grzech współ­ży­cia z ludz­ki­mi kobie­ta­mi i z tych związ­ków uro­dzi­ło się poko­le­nie gigantów.

Oczy­wi­ście, wzmian­ko­wa­ni nawet w Księ­dze Rodza­ju nefilim.

No wła­śnie. A żeby z takich związ­ków mogły się uro­dzić jakie­kol­wiek isto­ty, musia­ły to być stwo­rze­nia cie­le­sne. W swo­jej twór­czo­ści opie­ram się na tych źró­dłach i wyni­ka­ją­cych z tego zało­że­niach. Dla­te­go moi anio­ło­wie są tak podob­ni do ludzi.

Ale też, z dru­giej stro­ny, nie ukry­wam, że cho­dzi­ło o zasto­so­wa­nie pew­ne­go zabie­gu lite­rac­kie­go. Faj­nie, że dzię­ki podo­bień­stwu do ludzi anio­ło­wie sta­ną się peł­no­krwi­sty­mi posta­cia­mi, a będą tacy, kie­dy nie zosta­ną spor­tre­to­wa­ni jako bez­wol­ne i bez­myśl­ne „boże mane­ki­ny”. Taki­mi boha­te­ra­mi moż­na mani­pu­lo­wać, moż­na nada­wać im róż­ne cechy, mogą pod­le­gać prze­róż­nym emo­cjom. Dopie­ro z takie­go mate­ria­łu moż­na zbu­do­wać dobrych, inte­re­su­ją­cych, peł­no­krwi­stych bohaterów.

No tak, jak­by wszy­scy byli ide­al­ni, czy­li według myśli grec­kiej, byli­by bli­sko świa­ta idei, to byli­by naj­zwy­czaj­niej w świe­cie nud­ni i przewidywalni.

Nie było­by o czym pisać. Mam na myśli, że anio­ła zło­żo­ne­go z samej „woli Bożej” da się co naj­wy­żej opi­sać, ale nie pisać o nim, bo on nie miał­by żad­nej oso­bo­wo­ści. A czy moż­na mówić o dobrym boha­te­rze lite­rac­kim bez osobowości?

A czy mogła­by Pani spre­cy­zo­wać, jaki­mi dokład­nie tek­sta­mi sta­ro­żyt­ny­mi się inspi­ro­wa­ła? Oczy­wi­ście oprócz Biblii.

Tych tek­stów jest bar­dzo wie­le. Bar­dzo cięż­ko wymie­nić choć część, bo mówi­my o tytu­łach, któ­re gro­ma­dzi­łam przez lata. W tek­stach, z któ­rych korzy­sta­łam, o anio­łach i Kró­le­stwie Nie­bie­skim bywa­ły czę­sto zale­d­wie wzmian­ki. Zda­rza­ją się całe trak­ty poświę­co­ne anio­łom, ale musia­łam poszu­ki­wać też poje­dyn­czych zdań z tek­stów Ojców Kościo­ła, misty­ków, świę­tych czy teo­lo­gów. A tak­że alche­mi­ków, magów, wróż­bi­tów – bo i do nich trze­ba zaj­rzeć, jeśli chce­my znać peł­ne wyobra­że­nie o aniołach.

Na pew­no apo­kry­fy biblij­ne mają bar­dzo duże zna­cze­nie, jak na przy­kład Księ­ga Tobia­sza. Pisma teo­lo­gicz­ne dru­gie Pseu­do­dio­ni­ze­go Are­opa­gi­ty – tam jest wie­le infor­ma­cji na temat anio­łów. Oczy­wi­ście, jeśli cho­dzi o aniel­skie hie­rar­chie, to nale­ży zapo­znać się z dzie­ła­mi św. Grze­go­rza Wiel­kie­go. Przede wszyst­kim trze­ba się­gnąć do tych tek­stów źródłowych.
Korzy­sta­łam też z róż­nych kom­pi­la­cji, jak np. „A Dic­tio­na­ry of Angels” Gusta­va David­so­na – wybor­na pozycja.

Oczy­wi­ście nie wol­no zapo­mi­nać o star­szych źró­dłach – o mito­lo­gii, nie tyl­ko hebraj­skiej, ale tak­że syryj­skiej, babi­loń­skiej. Znaj­dzie­my tam opi­sy istot, któ­re mogły w świa­do­mo­ści ludz­kiej wyewo­lu­ować w wyobra­że­nia anio­łów. Wystę­pu­ją tam duchy opie­kuń­cze w posta­ci skrzy­dla­tych bóstw i pół­bóstw, któ­re towa­rzy­szą ludziom. Istot­ne są też róż­ne opo­wie­ści pocho­dzą­ce z mito­lo­gii chal­dej­skiej, sta­ro­ba­bi­loń­skiej a nawet hetyc­kiej. Ponie­waż o anio­łach pisa­no tak­że w Isla­mie i muzuł­ma­nie tak­że bar­dzo moc­no w nie wie­rzą, nie­któ­re legen­dy, któ­re stwo­rzył świat arab­ski (na przy­kład o dżi­nach, doty­czą­ce Gabrie­la, Micha­ła i innych anio­łów), tak­że mi pomo­gły w pracy.

Pro­szę mieć świa­do­mość, że mówi­my o ogrom­nej ilo­ści źró­deł, a ange­olo­gia jest bar­dzo obszer­ną dzie­dzi­ną wie­dzy. Nie moż­na zapo­mi­nać też o misty­kach, tak­że o tych z XVI i XVII wie­ku, jak choć­by Swe­den­borg, nie moż­na zapo­mi­nać o cza­ro­dzie­jach i alche­mi­kach pokro­ju Joh­na Dee, któ­rzy bar­dzo dużo pisa­li o anio­łach. Się­ga­łam też po grimoire’y, m.in. „Więk­szy Klucz Salo­mo­na” – tam też są prze­róż­ne wzmian­ki na temat anio­łów i ich roli. War­to też cię­gnąć do ksiąg opi­su­ją­cych demo­ny (czy­li upa­dłe anio­ły), więc w grę wcho­dzi tak­że tak waż­na pozy­cja jak „Goetia”.
Tego jest napraw­dę bar­dzo dużo. Wymie­niam teraz dro­bia­zgi, któ­re przy­cho­dzą mi do gło­wy. Kie­dy czło­wiek sie­dzi w tema­cie od kil­ku­na­stu lat, to napraw­dę trud­no sobie przy­po­mnieć wszyst­kie źródła.

Cza­sem tak jest, że istot­ne dla mnie były drob­ne wzmian­ki z nie­któ­rych źró­deł i z nich musia­łam szyć cały świat, jak patchwork.

Sły­sza­łem też o Pani fascy­na­cji mito­lo­gią hetyc­ką. I teraz jak patrzę na okład­kę książ­ki „Mito­lo­gia Hetyc­ka” pro­fe­so­ra Macie­ja Popko, to od razu przy­cho­dzi mi na myśl pani cykl aniel­ski. Czy docze­ka­my się jakie­goś opo­wia­da­nia, powie­ści opar­te­go na mito­lo­gii hetyckiej?

Mia­łam oka­zję poznać pro­fe­so­ra Popko. To był wspa­nia­ły czło­wiek, napraw­dę fan­ta­stycz­ny. Nato­miast co do książ­ki opar­tej na mito­lo­gii hetyc­kiej… Od wie­lu lat o niej myślę, nato­miast napa­wa mnie ona swo­istym lękiem. Poświę­ci­łam pięć lat stu­diów Hety­tom i oba­wiam się, czy dam sobie radę. Jest tyle szcze­gó­łów, deta­li, boję się, że coś istot­ne­go mogła­bym pomi­nąć, coś pomy­lić… Nie chcia­ła­bym dać pla­my. Ale nie porzu­ci­łam tego pomy­słu i wciąż roz­wa­żam, czy napi­sać tę powieść.

Połą­cze­nie Pani sty­lu z mito­lo­gią hetyc­ką, któ­ra z jed­nej stro­ny jest, oczy­wi­ście, sakral­na, a z dru­giej bar­dzo cie­le­sna – to było­by coś napraw­dę niesamowitego. 

Mito­lo­gia hetyc­ka jest bar­dzo pier­wot­na, nie­sły­cha­nie nośna i inte­re­su­ją­ca. Zwłasz­cza, że to ona jest matry­cą, na któ­rej powsta­ła mito­lo­gia sta­ro­żyt­nej Gre­cji. Kie­dy Gre­cy przy­by­li do Azji Mniej­szej i tam zało­ży­li swo­je kolo­nie, zetknę­li się z hetyc­ką mito­lo­gią, któ­ra natchnę­ła ich do stwo­rze­nia wła­snej. To jest bar­dzo widocz­ne, jeśli zna się jed­ną i drugą.

Przy­znam, że czy­ta­jąc źró­dła hetyc­kie zawie­ra­ją­ce ich mito­lo­gię, naj­bar­dziej poru­sza­ły mnie źró­dła, któ­ra były nie­do­koń­czo­ne. Kie­dy Bogi­ni Isz­tar widzi wyła­nia­ją­ce­go się z morza strasz­li­we­go potwo­ra, a któ­re­go opis się nie zacho­wał, to napraw­dę prze­ra­ża. Jedy­ne, co o nim wie­my, to sło­wa ucie­ka­ją­cej bogi­ni: „boję się węży”.

To praw­da, te mity nawet kie­dy są nie­peł­ne, mają w sobie nie­sa­mo­wi­tą, pier­wot­ną moc. Kie­dy się czy­ta coś tak nie­sły­cha­nie sta­re­go, to dzie­je się coś napraw­dę nie­sa­mo­wi­te­go. Czło­wiek odczu­wa, jak bar­dzo odle­głe w cza­sie są to opo­wie­ści. A jed­no­cze­śnie jak bar­dzo… typo­we, intry­gu­ją­ce. Zawie­ra­ją moty­wy, któ­re zna­my, któ­re są nam bli­skie. Miłość. Zazdrość. Wal­kę. Przy­jaźń. Prze­zna­cze­nie. Po pro­stu, są opo­wie­ścia­mi, któ­rych chce się słuchać.

Dokład­nie. Mam też pyta­nie doty­czą­ce Pani kolej­nej powie­ści, kon­ty­nu­ują­cej cykl aniel­ski. Czy zdra­dzi nam Pani jakieś jej szczegóły?

Mogę tyle zdra­dzić, że „Bra­my Świa­tło­ści” będą histo­rią inspi­ro­wa­ną książ­ka­mi przy­go­do­wy­mi, awan­tur­ni­czy­mi. Będzie to w pew­nym sen­sie „awan­tu­ra orien­tal­na”. Pozna­my inne prze­strze­nie opi­sy­wa­ne­go świa­ta. Z Kró­le­stwa wyru­szy ogrom­na wypra­wa badaw­cza do Stref Poza Cza­sem. Tyle mogę powiedzieć.

Brzmi intry­gu­ją­co.

Mam też jesz­cze jed­no pyta­nie. Śro­do­wi­sko miło­śni­ków fan­ta­sty­ki bywa postrze­ga­ne jako sil­ne zma­sku­li­ni­zo­wa­ne, nie­kie­dy wręcz sek­si­stow­skie. Moje pyta­nie brzmi: czy była Pani kie­dyś gorzej albo po pro­stu ina­czej trak­to­wa­na niż pisa­rze płci męskiej?

Nie, abso­lut­nie nie. Zawsze byłam trak­to­wa­na zupeł­nie nor­mal­nie, przy­jaź­nie, nikt mi nie wypo­mi­nał, że jestem kobie­tą, nikt nie insy­nu­ował mi, że piszę gor­szą, bab­ską pro­zę. Poza tym obec­nie jest bar­dzo dużo auto­rek. Myślę, że pogląd, że śro­do­wi­sko fanów fan­ta­sty­ki jest zma­sku­li­ni­zo­wa­ne, jest obec­nie abso­lut­nie fał­szy­wy. Dużo dziew­czyn, dużo star­szych i młod­szych kobiet fan­ta­sty­kę czy­ta, fan­ta­sty­kę two­rzy. Śro­do­wi­sko jest obec­nie bar­dzo moc­no prze­mie­sza­ne pod wzglę­dem płci. Wystar­czy pójść na kon­went, żeby zoba­czyć, jak napraw­dę wygląda.

Czy mogła­by Pani powie­dzieć, co Pani obec­nie czyta?

Kur­ty­za­na z Wene­cji” autor­stwa Sarah Dunant. Rzad­ko czy­tu­ję tego typu rze­czy, ale ta książ­ka wyjąt­ko­wo przy­pa­da­ła mi do gustu. Jest nie­źle napi­sa­na i dobrze osa­dzo­na histo­rycz­nie. Wycią­gnę­łam też ostat­nio zaku­rzo­ny egzem­plarz „Lal­ki na łań­cu­chu” – to moja ulu­bio­na powieść Ali­sta­ira Mac­Le­ana. Kie­dy ją czy­tam, znów czu­ję się jak nasto­lat­ka. No i wyśmie­ni­ta „Dro­ga ser­ca” Micha­ela Joh­na Har­ri­so­na. To fascy­nu­ją­ca podróż w głąb nie­zwy­kłej, skom­pli­ko­wa­nej jak frak­tal misty­ki śre­dnio­wiecz­nej. Zro­bi­ła na mnie wrażenie.

Dzię­ku­ję za nie­zwy­kle inte­re­su­ją­cy wywiad.

Z Mają Lidią Kos­sa­kow­ską roz­ma­wiał Miko­łaj Kołyszko.

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy