Wywiady

Scenarzysta Wiedźmina z nową powieścią wywiad z Jakubem Szamałkiem

Czy­ta­jąc not­kę bio­gra­ficz­ną Jaku­ba Sza­mał­ka nie mogłam się nadzi­wić i pra­wie wpa­dłam w kom­plek­sy. Sce­na­rzy­sta CD Pro­jekt RED, któ­ry na kon­cie ma dok­to­rat Uni­wer­sy­te­tu w Cam­brid­ge, znaj­du­je jesz­cze czas, by pisać książ­ki? I to w dodat­ku takie, któ­re napraw­dę wyróż­nia­ją się na ryn­ku pol­skich kry­mi­na­łów! Musia­łam spy­tać, jak on to robi i poroz­ma­wiać z nim o zna­ko­mi­tym „Cokol­wiek wybie­rzesz”.

Zuzan­na Pęk­sa: Ma Pan ogrom­ny doro­bek nauko­wy, jest sce­na­rzy­stą „Wiedź­mi­na” i jest uzna­wa­ny za jed­ne­go z naj­bar­dziej obie­cu­ją­cych pol­skich pisa­rzy mło­de­go poko­le­nia. Jaki jest Pana sekret na pogo­dze­nie tylu dzie­dzin życia?

Jakub Sza­ma­łek: Oj, bez prze­sa­dy! Odpo­wia­da­jąc po kolei: mam dok­to­rat, to praw­da, ale z pra­cy nauko­wej zre­zy­gno­wa­łem tuż po obro­nie, „Wiedź­mi­na” pisa­li­śmy zespo­ło­wo, jeśli ktoś myśli, że jestem obie­cu­ją­cy to super, ale nie wiem, czy jesz­cze się łapię do mło­de­go poko­le­nia (vide: postę­pu­ją­ca w eks­pre­so­wym tem­pie siwi­zna). Ale fak­tycz­nie, robi­łem w życiu róż­ne rze­czy, i, odpu­kać, jak na razie z jakimś tam powo­dze­niem. Sekre­tu nie ma, jest dużo szczę­ścia i dużo cięż­kiej pra­cy. Mia­łem zawsze ten przy­wi­lej, że mogłem sku­piać się na tym, co mnie aktu­al­nie inte­re­so­wa­ło – i robi­łem, co mogłem, żeby go jak naj­le­piej wykorzystać.

Z.P.: Na koń­cu swej naj­now­szej książ­ki, „Cokol­wiek wybie­rzesz”, dzię­ku­je Pan prze­ło­żo­nym z CD Pro­ject RED za pomoc w łącze­niu pra­cy z pisa­niem. Jak dokład­nie wyglą­da­ło to wsparcie?

J.S.: Okej, naj­pierw cof­nij­my się nie­co w cza­sie. Moje poprzed­nie książ­ki – cykl o detek­ty­wie Leocha­re­sie – pisa­łem po godzi­nach, noca­mi. Pra­ca nad ostat­nim tomem strasz­nie mnie spo­nie­wie­ra­ła, kil­ka mie­się­cy nie dosy­pia­łem, zże­rał mnie stres i poczu­cie winy (jak pisa­łem: że nie spę­dzam dość cza­su z rodzi­ną, a jak nie pisa­łem: że nie piszę). Pod koniec reago­wa­łem już aler­gicz­nie na widok edy­to­ra tek­stu. Obie­ca­łem sobie, że następ­ną książ­kę napi­szę już jak czło­wiek, więc kie­dy zabie­ra­łem się za „Cokol­wiek wybie­rzesz”, popro­si­łem moich sze­fów w CD Pro­jekt RED o zgo­dę na przej­ście na część eta­tu. Timing nie był naj­szczę­śliw­szy – wła­śnie roz­krę­ca­ła się pra­ca nad „Woj­ną Krwi”, grą, przy któ­rej byłem głów­nym sce­na­rzy­stą. Oba­wia­łem się, że będzie krę­ce­nie nosem i cięż­kie wes­tchnię­cia, ale cze­ka­ło mnie pozy­tyw­ne zasko­cze­nie: zgo­dę dosta­łem bez pro­ble­mu i to ze sło­wa­mi zachę­ty. Koniec koń­ców uda­ło się pogo­dzić jed­no i dru­gie: „Woj­na Krwi” wyszła nam super, a książ­kę zło­ży­łem do wydaw­nic­twa w terminie.

Z.P.: „Cokol­wiek wybie­rzesz” to kry­mi­nał, któ­ry wcią­ga od pierw­szej do ostat­niej stro­ny. Wiel­ki wpływ mają na to bar­dzo natu­ral­ne dia­lo­gi, co w pol­skiej pro­zie nie jest wca­le stan­dar­dem. Książ­kę czy­ta się z przy­jem­no­ścią, bo wszyst­ko co mówią boha­te­ro­wie brzmi tak, jak­by wybrzmia­ło kie­dyś napraw­dę. Jaka jest Pana recep­ta na tak natu­ral­ne roz­mo­wy zawar­te w książ­ce? Czy to kwe­stia szko­le­nia warsz­ta­tu, uważ­ne­go słu­cha­nia rze­czy­wi­stych roz­mów, czy może raczej tre­nin­gu i ćwiczeń?

J.S.: Przede wszyst­kim dzię­ku­ję za kom­ple­ment, bar­dzo mi miło. Recep­ty na natu­ral­ne dia­lo­gi nie mam. Na pew­no dużą rolę odgry­wa ćwi­cze­nie pió­ra (moje wcze­sne, całe szczę­ście nie­pu­bli­ko­wa­ne tek­sty są tego dobit­nym świa­dec­twem) i uważ­ne słu­cha­nie (a cza­sem wręcz pod­słu­chi­wa­nie, uwiel­biam nad­sta­wiać ucha w komu­ni­ka­cji miejskiej).
Poza tym ja sam jestem wyczu­lo­ny na drew­nia­ne dia­lo­gi jako odbior­ca, mało co mnie tak wybi­ja z książ­ki jak drę­twa gad­ka – ludzie mówią­cy okrą­gły­mi zda­nia­mi w stre­su­ją­cej sytu­acji, cią­gną­ce się przez kil­ka stron mono­lo­gi bez jed­ne­go zająk­nię­cia czy „co to ja mia­łem…”. Dla­te­go pod­cho­dzę bar­dzo kry­tycz­nie do wła­snych scen dia­lo­go­wych, czy­tam je po kil­ka­na­ście razy, prze­sta­wiam sło­wa raz w tę, raz we w tę, aż będę zado­wo­lo­ny. Potem tekst czy­ta moja pierw­sza recen­zent­ka, żona, któ­ra ścią­ga mnie na zie­mię, kie­dy za bar­dzo sta­ram się pisać lite­ra­tu­rę przez wiel­kie „L” (do tej pory wypo­mi­na mi cią­gną­cy się przez pół stro­ny opis mia­sta po desz­czu, któ­ry, za jej namo­wą, wywa­li­łem z debiu­tanc­kiej książ­ki). Mary­sia świet­nie wyła­pu­je wszel­kie nie­na­tu­ral­nie brzmią­ce wyra­że­nia czy pre­ten­sjo­nal­ne zwro­ty. Każ­de­mu pisa­rzo­wi życzę takiej krytyczki.

Z.P.: Kolej­nym atu­tem książ­ki są świet­nie roz­pi­sa­ne posta­ci, aż chcia­ło­by się powie­dzieć, że są one po pro­stu z krwi i kości. Taka jest Juli­ta, któ­rej życie i cha­rak­ter nie nale­żą wca­le do ide­al­nych, to samo może­my powie­dzieć o spe­cu od cyber­prze­stępstw Jan­ku, a nawet dru­go­pla­no­wej posta­ci, sio­strze Juli­ty – Mag­dzie. Czy ma Pan jakąś radę dla mło­dych auto­rów, jak budo­wać posta­ci, któ­re nie są sztucz­ne, z któ­ry­mi czy­tel­nik może się utoż­sa­miać? I – co naj­waż­niej­sze – takie, z któ­ry­mi się zaprzyjaźni!

J.S.: Myślę, że to zale­ży od auto­ra. Wiem, że nie­któ­rzy pisa­rze przed roz­po­czę­ciem prac nad książ­ką roz­pi­su­ją nie­zwy­kle szcze­gó­ło­we bio­gra­my swo­ich posta­ci. Ste­fan ma cha­bro­wy kolor oczu i lubi lody śmie­tan­ko­we, Cze­sła­wa ukoń­czy­ła ger­ma­ni­sty­kę w 1977 i ma pie­przyk na lewym oboj­czy­ku. Nie wąt­pię, że im się to spraw­dza, ale ja bym tak nie potra­fił. Na począt­ku okre­ślam postać jed­nym sło­wem – na przy­kład, Juli­ta jest cie­kaw­ska, Janek obce­so­wy, a Mag­da odpo­wie­dzial­na. To mi wystar­czy za punkt wyj­ścia, szcze­gó­ły przy­cho­dzą potem same. A żeby czy­tel­nik zaprzy­jaź­nił się z posta­cią, musi naj­pierw polu­bić ją sam pisarz. Ja Juli­tę uwiel­biam i bar­dzo się cie­szę, że mi się dała napisać.

Z.P.: Czy w budo­wa­niu napię­cia poma­ga Pana doświad­cze­nie sce­na­rzy­sty gier?

J.S.: W budo­wa­niu napię­cia chy­ba nie – to po pro­stu część pisar­skie­go warsz­ta­tu – ale doświad­cze­nie z gier bar­dzo przy­da­ło mi się przy opra­co­wy­wa­niu szkie­le­tu fabu­lar­ne­go. W „Wiedź­mi­nie 3” mie­li­śmy kil­ka­dzie­siąt roz­ga­łę­zia­ją­cych histo­rię wybo­rów i kil­ka­na­ście zupeł­nie róż­nych zakoń­czeń. Opa­no­wa­nie tej opo­wie­ści wyma­ga­ło nie lada gim­na­sty­ki umy­sło­wej – trze­ba było pamię­tać o wza­jem­nie wyklu­cza­ją­cych się decy­zjach, o nie­li­nio­wo­ściach chro­no­lo­gicz­nych… Pod koniec pro­duk­cji struk­tu­ra naszej histo­rii przy­po­mi­na­ła drze­wo gene­alo­gicz­ne Habs­bur­gów, mia­ła set­ki poplą­ta­nych gałę­zi. Po takim doświad­cze­niu pra­ca nad linio­wą fabu­łą, choć­by nie­zwy­kle skom­pli­ko­wa­ną, jest znacz­nie prostsza.

Z.P.: Głów­ne wąt­ki książ­ki do cyber­prze­stęp­czość i pedo­fi­lia. Zwłasz­cza o tym ostat­nim jest ostat­nio bar­dzo gło­śno, mam wra­że­nie, że w koń­cu prze­sta­li­śmy odwra­cać twarz od pro­ble­mu, któ­re­go ska­la jest ogrom­na. Skąd wybór wła­śnie tego tematu?

J.S.: Odpo­wiem aneg­do­tą. Byłem na pół­rocz­nym urlo­pie rodzi­ciel­skim z moją córecz­ką. Mała nie zasy­pia­ła wte­dy w domu, musia­ła być w ruchu – w nosi­dle albo w wóz­ku. W efek­cie trzy razy dzien­nie odby­wa­łem dłu­uugie spa­ce­ry (nie­za­leż­nie od tego, jaka była aku­rat pogo­da), a żeby mi się nie nudzi­ło, słu­cha­łem sobie pod­ca­stów. Któ­re­goś lip­co­we­go dnia zła­pa­ła mnie okrop­na ule­wa – urwa­nie chmu­ry. Zakry­łem wózek cór­ki folio­wym pokrow­cem, a sam mokłem i słu­cha­łem doku­men­tu BBC o pedo­fi­lii wła­śnie. Wte­dy po raz pierw­szy usły­sza­łem o tym, jak dark net uży­wa­ny jest do sze­rze­nia por­no­gra­fii pedo­fil­skiej, że orga­ni­zo­wa­ne są sesje na żywo, w cza­sie któ­rych moż­na oglą­dać, jak krzyw­dzo­ne są dzie­ci. Strasz­nie to mną wstrzą­snę­ło. Wte­dy wła­śnie zain­te­re­so­wa­łem się mrocz­ną stro­ną inter­ne­tu i posta­no­wi­łem, że muszę coś o tym napi­sać. Chcia­łem zaser­wo­wać czy­tel­ni­ko­wi ten szok, któ­ry sam przeżyłem.

Z.P.: I uda­ło się Panu! Wra­ca­jąc do cyber­prze­stęp­czo­ści, czy sądzi Pan, że ata­ki haker­skie mogą eska­lo­wać aż tak, jak w powie­ści? Mamy się cze­go bać?

J.S.: Sęk w tym, że to się dzie­je już teraz. Oczy­wi­ście, nie każ­de­mu, nie codzien­nie, ale ska­la pro­ble­mu jest ogrom­na. Każ­de­go mie­sią­ca napły­wa­ją do nas wia­do­mo­ści o kolej­nych wycie­kach danych, ata­kach, czy poli­tycz­nych pro­wo­ka­cjach. Całe szczę­ście, mało kto z nas napo­tka na swo­jej dro­dze tak bez­względ­ne­go prze­śla­dow­cę jak Juli­ta – ale wszyst­ko to, co przy­da­rzy­ło się jej, może przy­da­rzyć się Tobie czy mi. Nicze­go, co wyda­rzy­ło się w książ­ce, nie wyssa­łem z pal­ca. Kie­dyś mówio­no nam, że dzię­ki inter­ne­to­wi będzie­my mie­li cały świat na wycią­gnię­cie ręki. Dziś się oka­zu­je, że to była raczej prze­stro­ga, a nie obietnica.

Z.P.: A czy pora­dy, któ­rych Janek udzie­la Juli­cie, może­my zasto­so­wać w swo­im życiu zawo­do­wym i pry­wat­nym? Czy to tro­chę taki porad­nik, jak ochro­nić się przed ata­ka­mi w sie­ci, ale nie tyl­ko, bo tak­że przed kra­dzie­żą kodu z domo­fo­nu, czy nie­pro­szo­ny­mi gość­mi, któ­rym prze­ka­za­li­śmy swój adres?

J.S.: Janek udzie­la Juli­cie porad w momen­cie, kie­dy już sta­ła się ofia­rą ata­ku, kie­dy było jasne, że ktoś wziął ją na celow­nik – dla­te­go zale­ca jej tak dale­ce idą­cą ostroż­ność. Prze­cięt­ny Kowal­ski nie musi na szczę­ście sto­so­wać się do wszyst­kich jego wytycz­nych, ale na pew­no war­to zadbać o to, żeby zmie­nić hasło z „ola123” na coś moc­niej­sze­go, szy­fro­wać wraż­li­we dane czy korzy­stać z połą­czeń VPN. Oso­bom zain­te­re­so­wa­nym tema­tem pole­cam por­tal Niebezpiecznik.pl, moż­na też się­gnąć po wyda­ną u nas nie­daw­no książ­kę Kevi­na Mit­nic­ka „Jak być nie­wi­dzial­nym w sieci”.

Z.P.: Dzię­ku­ję, na pew­no sko­rzy­stam z tej pora­dy. Na koniec muszę spy­tać: „Cokol­wiek wybie­rzesz” to pierw­sza część try­lo­gii „Ukry­ta sieć”. Czy dłu­go będzie­my cze­kać na jej dru­gi tom? Pytam, ponie­waż już chcia­ła­bym wie­dzieć, co dalej!

J.S.: Dzię­ki za miłe sło­wa! Nie mogę zdra­dzić zbyt wie­le… Ale prze­rwa nie powin­na być zbyt długa!

Roz­ma­wia­ła Zuzan­na Pęksa

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy