Ekranizacje

Kubuś Puchatek pyta: “Krzysiu, gdzie jesteś?”

Disney chwy­ta za ser­ca i wyci­ska łzy z widzów już od dzie­się­cio­le­ci. Tak było i praw­do­po­dob­nie będzie, bo z pew­no­ścią ten stan nie prze­mi­nął wraz z nową pro­duk­cją stu­dia, jaką jest “Krzy­siu, gdzie jesteś?”. No ale czy mogło być ina­czej w przy­pad­ku Kubu­sia Puchat­ka i resz­ty feraj­ny ze Stu­mi­lo­we­go Lasu, a tak­że ich ludz­kie­go przyjaciela?

Na ekra­ny suk­ce­syw­nie tra­fia­ją kolej­ne aktor­skie wer­sje słyn­nych ani­ma­cji Disneya, by ponow­nie porwać nas w świat fan­ta­zji. Zre­ali­zo­wa­no już m.in. “Pięk­ną i Bestię”, “Księ­gę dżun­gli” czy “Kop­ciusz­ka”, a w kolej­ce w ocze­ki­wa­niu na pre­mie­ry są “Dum­bo”, “Ala­dyn”, “Król lew” i “Mulan”. Do tego zaszczyt­ne­go gro­na, dzię­ki tech­no­lo­gii CGI, dołą­czył słyn­ny sma­kosz miod­ku o bar­dzo małym rozum­ku. A jeże­li ktoś zada­wał sobie pyta­nie, jak poto­czy­ły się losy Krzy­sia (lub, jak kto woli, ory­gi­nal­ne­go Chri­sto­phe­ra Robi­na) po opusz­cze­niu przez nie­go Stu­mi­lo­we­go Lasu, to film Mar­ca For­ste­ra przy­no­si na to odpowiedź.

Poprzez ilu­stra­cje nawią­zu­ją­ce do tych autor­stwa E.H. She­par­da z ory­gi­nal­nych ksią­żek o Kubu­siu Puchat­ku dowia­du­je­my się, że los rzu­cił Krzysz­to­fa (Ewan McGre­gor), bo już nie Krzy­sia, m.in. na front II woj­ny świa­to­wej, ale też w obję­cia zja­wi­sko­wej Eve­lyn (Hay­ley Atwell). Wraz z zakoń­cze­niem świa­to­we­go kon­flik­tu wró­cił on do swo­jej rodzi­ny powięk­szo­nej o naro­dzo­ną w mię­dzy­cza­sie cór­kę Made­li­ne (Bron­te Car­mi­cha­el), by wieść żywot doro­słe­go i odpo­wie­dzial­ne­go czło­wie­ka. I tak z każ­dym kolej­nym rokiem cał­kiem świa­do­mie coraz bar­dziej odda­lał się od kra­iny Hefa­lum­pów i Wuz­zli, słod­kich cza­sów bez­tro­ski, ale i od swo­ich naj­bliż­szych, w peł­ni poświę­ca­jąc się pra­cy w sza­no­wa­nej fir­mie w dzia­le pro­jek­tu­ją­cym wali­zy podróż­ne. Cóż, pro­za życia dopa­da nawet baj­ko­we świa­ty. No, ale od cze­go są przy­ja­cie­le? Zwłasz­cza ci futrza­ści. Kubuś może i ma mały rozu­mek, ale ser­ce pod jego czer­wo­ną koszul­ką jest już roz­mia­rów boch­na chle­ba. Dla­te­go wraz z resz­tą leśnej gru­py ruszy na pomoc swo­je­mu kom­pa­no­wi sprzed lat, by w kil­ku mniej lub bar­dziej skład­nych zda­niach, uświa­do­mić mu, co jest w życiu naj­więk­szym skarbem.

Sto­ją­cy za kame­rą Marc For­ster to twór­ca nie­bo­ją­cy się żad­ne­go gatun­ku. W swo­im dorob­ku ma i dra­ma­ty, wypeł­nio­ny po brze­gi akcją film o zom­bie, a nawet jed­ną z czę­ści dzieł o agen­cie 007. Ma tak­że na kon­cie obraz o Jame­sie Mat­thew Bar­riem, auto­rze “Pio­tru­sia Pana”. Może to wła­śnie stąd jego zro­zu­mie­nie dla kra­iny fan­ta­zji, któ­re jest widocz­ne w jego nowym doko­na­niu czer­pią­cym z pro­zy A.A. Milne’a. For­ster stwo­rzył list miło­sny kie­ro­wa­ny do auto­ra książ­ko­we­go Kubu­sia. Reży­ser zre­zy­gno­wał z fajer­wer­ków i prze­py­chu atrak­cji, któ­ry­mi cha­rak­te­ry­zu­je się znacz­na część dzi­siej­szych pro­duk­cji kie­ro­wa­nych do mło­de­go widza. “Krzy­siu, gdzie jesteś?” nie jest oczy­wi­ście pozba­wio­ne sekwen­cji akcji czy też całej tony humo­ru, ale zde­cy­do­wa­ny nacisk został poło­żo­ny nie na zaba­wia­nie, a prze­sła­nie. Mora­li­za­tor­ska stro­na przy­ćmi­ła tanią roz­ryw­kę. Doce­nio­no uni­wer­sal­ne praw­dy, któ­re wypły­wa­ły prze­cież spo­mię­dzy zdań pisa­nych przez Milne’a, kosz­tem wymo­gów rzą­dzą­cych super­pro­duk­cja­mi dla dzie­cia­ków. Dosyć ryzy­kow­ny ruch, któ­ry już odbi­ja się w mizer­nych wyni­kach sprze­da­żo­wych fil­mu, ale jed­no­cze­śnie god­ny pochwa­ły ukłon w stro­nę klasyki.

Przy powyż­szej stra­te­gii trud­no, żeby “Krzy­siu, gdzie jesteś?” nie wywo­ły­wa­ło uci­sku w gar­dle spo­wo­do­wa­ne­go tłu­mie­niem łez napły­wa­ją­cych do oczu. Momen­tów na wzru­sze­nia jest tyle, ile miej­sca w kubu­sio­wym brzu­chu na słod­ki miód. Całe mnó­stwo. Nie brak też jed­nak sce­na­riu­szo­wych uprosz­czeń, spad­ków napię­cia czy wresz­cie roz­cza­ro­wu­ją­ce­go, bo idą­ce­go na łatwi­znę, fina­łu. Na szczę­ście te man­ka­men­ty nie są w sta­nie zga­sić magii roz­ta­cza­nej przez plu­szo­wy zwie­rzy­niec. Uro­czy Kubuś wraz ze swo­ją roz­kła­da­ją­cą na łopat­ki nie­po­rad­no­ścią, bojaź­li­wy Pro­sia­czek, nad­po­bu­dli­wy Tygry­sek czy znaj­du­ją­cy się na gra­ni­cy głę­bo­kiej depre­sji i zwy­kłej melan­cho­lii Kła­po­uchy dźwi­ga­ją na ple­cach cały film i wca­le nie wyglą­da, jak­by byli tym przygnieceni.

Swo­je trzy gro­sze dorzu­ca­ją też rzecz jasna praw­dzi­wi akto­rzy. Tytu­ło­wy boha­ter gra­ny przez Ewa­na McGre­go­ra to mie­szan­ka stre­su i postę­pu­ją­ce­go zgorzk­nie­nia, sło­wem: typo­wy doro­sły zaha­ro­wu­ją­cy się od świ­tu do nocy. Może wła­śnie przez to postać McGre­go­ra wyda­je się tak mało wyra­zi­sta i będą­ca jedy­nie ucie­le­śnie­niem przy­po­mnie­nia o tym, że zawsze nale­ży pamię­tać o naj­bliż­szych. Lepiej na ekra­nie wypa­da­ją part­ne­ru­ją­ce mu w roli żony i cór­ki Hay­ley Atwell oraz Bron­te Car­mi­cha­el. Panie dosta­ły jed­nak mało miej­sca do zabły­śnię­cia, więc roz­py­cha­ją się noga­mi i ręka­mi, by zapre­zen­to­wać swój talent. Nale­ży jesz­cze wspo­mnieć o waż­nym dla pol­skie­go widza fak­cie. Film będzie dys­try­bu­owa­ny wyłącz­nie w wer­sji z dub­bin­giem. Z jed­nej stro­ny to świet­na wia­do­mość, bo ponow­nie będzie moż­na usły­szeć, jak Kubuś prze­ma­wia gło­sem Macie­ja Kujaw­skie­go. Jed­no­cze­śnie jed­nak nie każ­de­mu musi się podo­bać wło­że­nie pol­skie­go języ­ka w usta Ewa­na McGre­go­ra. A prze­cież i ory­gi­nal­ny Jim Cum­mings prze­ma­wia­ją­cy jako Pucha­tek, tak­że był­by… mio­dem na uszy.

Na “Krzy­siu, gdzie jesteś?” bawić się będą doro­śli, któ­rzy być może w tytu­ło­wym boha­te­rze zoba­czą swo­je wła­sne odbi­cie i tak­że spró­bu­ją odna­leźć drze­mią­ce w nich dziec­ko oraz wspo­mnie­nia z mło­do­ści. Fraj­dę będą też mieć naj­młod­si, bo obraz Mar­ca For­ste­ra pomi­mo swo­jej sta­ro­mod­no­ści, a może i archa­icz­no­ści, gdy zesta­wi się go choć­by z doko­na­nia­mi stu­dia Pixar, ma nie­za­prze­czal­ny urok. Jak mawia Kubuś: “Z nie­ro­bie­nia nicze­go powsta­ją naj­lep­sze cosie”. Może jed­nak na prze­kór war­to pójść do kina. Gwa­ran­tu­ję, że naro­dzi się z tego napraw­dę dobre “coś”.

Jeśli chce­cie poczy­tać o samym Kubu­siu i jego auto­rze zapra­sza­my tutaj.


Robert Skow­roń­ski – kry­tyk fil­mo­wy i muzycz­ny, a do tego wiel­bi­ciel lite­ra­tu­ry zwią­za­ny nie­gdyś lub wciąż zwią­za­ny z redak­cja­mi Onet.pl, naEKRANIE.pl, Stopklatka.pl, Antyradio.pl czy z “Nową Fan­ta­sty­ką”. Ponad­to ama­tor kawy i urban explo­rin­gu, któ­ry już chy­ba na zawsze pozo­sta­nie nie­speł­nio­nym perkusistą.

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy