Aktualności

Malarz „widzi” książkę. Dialog obrazu z tekstem literackim.

Przed­pre­mie­ro­wy frag­ment powie­ści „Misja Feniks”, książ­ki Ewy Kar­wan-Jastrzęb­skiej ilu­stro­wa­nej przez Doro­tę Kobie­lę, twór­czy­nię fil­mu „Twój Vincent”.

Ewa Kar­wan Jastrzęb­ska, autor­ka „Misji Feniks” ma w swo­im dorob­ku kil­ka­na­ście powie­ści dla dzie­ci i mło­dzie­ży. Na pod­sta­wie jej baśni o Misiu Fan­ta­zym powsta­ła 13-odcin­ko­wa seria fil­mów ani­mo­wa­nych emi­to­wa­na w ponad sześć­dzie­się­ciu kra­jach, któ­ra wciąż zdo­by­wa nagro­dy na festi­wa­lach fil­mo­wych – seria otrzy­ma­ła mię­dzy inny­mi pre­sti­żo­we trzy tytu­ły Pla­ti­num Remi Award, Gold Remi Award i Silver Remi Award na festi­wa­lu w Huston.

Doro­ta Kobie­la jest malar­ką, reży­ser­ką i sce­na­rzyst­ką. Opo­wieść fil­mo­wa o Vin­cen­cie van Goghu Loving Vin­cent przy­nio­sła arty­st­ce mię­dzy­na­ro­do­wą sła­wę. Obraz zdo­był nagro­dę FFA Anne­cy 2017, Euro­pej­ską Nagro­dę Fil­mo­wą 2017, dwa Orły 2018, otrzy­mał mię­dzy inny­mi nomi­na­cje do Osca­ra 2018, Zło­tych Glo­bów, Zło­tych Lwów, BAFA 2018. Doro­ta Kobie­la zilu­stro­wa­łaHer­me­sa 9:10 oraz „Misję Feniks”. Obec­nie malu­je obra­zy do powie­ści Ewy Kar­wan-Jastrzęb­skiej „Misja Xibal­ba”, jesien­nej pre­mie­ry Aka­pit Press.

Na żwi­ro­wym pod­jeź­dzie zatań­czy­ły koła samo­cho­du. Męż­czy­zna pod­niósł gło­wę, a w jego wybla­kłych oczach poja­wił się cień zain­te­re­so­wa­nia. Wiatr odchy­lił zasło­nę i jaskra­wy błę­kit nie­ba bez jed­nej chmur­ki wdarł się do poko­ju, roz­pra­sza­jąc panu­ją­cy tam pół­mrok. Na scho­dach roz­le­gły się szyb­kie kro­ki. Po chwi­li ktoś zapu­kał do drzwi.
– Pro­szę wejść – ode­zwał się padre padro­ne. – Cze­ka­łem na pana.
Do poko­ju wszedł wyso­ki męż­czy­zna w czar­nej koszu­li, wno­sząc ze sobą powiew gorą­ce­go wia­tru. Sycy­lij­skie upa­ły w środ­ku lata potra­fi­ły obez­wład­nić naj­sil­niej­szych, dla­te­go sta­ry czło­wiek opusz­czał swój pokój tyl­ko w godzi­nach popo­łu­dnio­wych. W samo połu­dnie krył się w kli­ma­ty­zo­wa­nych wnę­trzach wła­sne­go domu. Gość ode­tchnął z ulgą i nie­pro­szo­ny usiadł w fote­lu naprze­ciw­ko gospodarza.
– Nie było łatwo go zna­leźć – roz­po­czął bez zbęd­nych wstę­pów – ale miał pan rację. Poto­mek alche­mi­ka Aure­liusz Tara­bel­la, czło­wiek o tym samym nazwi­sku, żyje. Miesz­ka w Pol­sce i ma tam anty­kwa­riat. Odwie­dzi­li­śmy go, nawią­zu­jąc kon­takt. Zacho­wał dużą, oczy­wi­stą w tej sytu­acji ostroż­ność. Nie powi­nien był się nicze­go domy­ślić. Zgod­nie z pana pole­ce­niem pod­ję­li­śmy obser­wa­cję. Bez interwencji.
– Czy rze­czy­wi­ście jest tak bar­dzo do nie­go podob­ny? – zapy­tał padre padrone.
– Bez wąt­pie­nia. – Męż­czy­zna nalał sobie wody. – Tak bar­dzo podob­ny, że nasz czło­wiek zaczął wie­rzyć w te bred­nie zwią­za­ne z długowiecznością.
– Bred­nie, powia­dasz… – Sta­ry czło­wiek spoj­rzał na gościa prze­ni­kli­wie, prze­szy­wa­jąc go spoj­rze­niem. – Media chwy­cą każ­dy temat, byle było o czym pisać lub mówić, ale czy to bred­nie… to się oka­że. Naj­waż­niej­szy jest obraz.
– Nie uda­ło nam się zro­bić anty­kwa­riu­szo­wi zdję­cia. Ale nasz czło­wiek posta­ra się przy­go­to­wać cały kom­plet już nie­ba­wem – uspra­wie­dli­wił się mężczyzna.
– Będę cze­kał – odpo­wie­dział krót­ko padre i przy­mknął oczy, dając znak, że gość może już odejść.

Alche­mik sie­dział w kom­na­cie księ­cia, pochy­lo­ny nad jakąś księ­gą. Na sto­le pali­ła się świe­ca, rzu­ca­jąc cie­nie na ścia­ny pokry­te arra­sa­mi przed­sta­wia­ją­cy­mi moty­wy roślin­ne. Noc wspi­na­ła się na nie­bo, docho­dząc do poło­wy swej dro­gi, a zato­pio­ny w roz­my­śla­niach nauczy­ciel kre­ślił jakieś wzo­ry na per­ga­mi­no­wych stro­ni­cach. W oknie poja­wił się kot. Przy­glą­dał się przez chwi­lę bie­gną­ce­mu po jasnych kar­tach ostrzu gęsie­go pió­ra, po czym mięk­ko zesko­czył pro­sto na kała­marz, roz­le­wa­jąc atra­ment na sza­tę swe­go pana.
– Nie masz nic lep­sze­go do robo­ty? – spy­tał, strą­ca­jąc kota na pod­ło­gę. – Mógł­byś uwa­żać, wra­ca­jąc po noc­nych włóczęgach.
Kot wyko­nał mięk­ki skok i zna­lazł się oko w oko z alche­mi­kiem. Wyda­wa­ło się, że zaglą­da w głąb jego duszy.
– Coś się sta­ło? – bar­dziej stwier­dził, niż zapy­tał alche­mik. – Znów muszę gdzieś z tobą iść, bo ina­czej nie dasz mi spo­ko­ju. I wstał cięż­ko, pro­stu­jąc ple­cy zdrę­twia­łe od dłu­gie­go sie­dze­nia przy stole.
– Jesteś tu, panie? – W drzwiach sta­nął mło­dy jasno­wło­sy męż­czy­zna w bia­łej koszu­li, jasno­zie­lo­nej kami­zel­ce i tabacz­ko­wych spodniach. Był to Ange­lo. – Stra­da­no koń­czy już obraz. Czas udać się do studiola.
Po chwi­li masze­ro­wa­li ksią­żę­cym labi­ryn­tem, mija­jąc obra­zy wiszą­ce na ścia­nach, pro­wa­dze­ni lśnią­cym w odda­li świa­tłem. Docho­dzi­li do pierw­sze­go zakrę­tu pod­ziem­ne­go kory­ta­rza cią­gną­ce­go się wzdłuż rze­ki, kie­dy dobie­gły ich jakieś gło­sy. Zatrzy­ma­li się na chwi­lę, nasłu­chu­jąc, ale gło­sy umil­kły, więc ruszy­li przed sie­bie, przy­spie­sza­jąc kroku.
– Jak cen­ny będzie ten obraz? – spy­tał młod­szy z mężczyzn.
– Bez­cen­ny – odparł krót­ko alche­mik. – Pyta­nie tyl­ko, czy ktoś się jed­nak o tym nie dowie­dział – dodał.


Nic nie widzę! – poskar­ży­ła się Jul­ka. – Ciem­no tu i pach­nie książkami.
Kory­ta­rze spo­wi­jał mrok, któ­ry nie wyda­wał się przy­ja­zny, w rega­łach coś trzesz­cza­ło, jak­by prze­bie­ga­ły tam­tę­dy sta­da kor­ni­ków w poszu­ki­wa­niu wyj­ścia z labi­ryn­tu. Woń sta­rych ksią­żek przy­wo­dzi­ła na myśl piw­ni­ce ich domu, w któ­rych latem otwie­ra­no drzwi, aby pozbyć się zapa­chu stęchlizny.
– Mówi­łam, żeby tam nie wcho­dzić – syk­nę­ła Jul­ka. – Takie anty­kwa­ria­ty to podej­rza­ne miej­sca – doda­ła spo­koj­niej. – Zawsze musisz być taki ciekawski?
– Gdy­bym nie był taki cie­kaw­ski, nie rusza­li­by­śmy się z nasze­go poko­ju – zauwa­żył Julek. – Czy­ta­ła­byś te swo­je książ­ki i nigdy nie wychy­li­ła­byś nosa zza drzwi.
– Mógł­byś sobie daro­wać – odpar­ła ura­żo­na Jul­ka. – Zaraz coś wymy­ślę i jakoś się stąd wydostaniemy.
– Mam chy­ba scy­zo­ryk, no i zapał­ki oczy­wi­ście – ucie­szył się Julian, wycią­ga­jąc z kie­sze­ni przed­mio­ty, z któ­ry­mi rzad­ko się rozstawał.
Ostroż­nie potarł zapał­ką o dra­skę na boku pudeł­ka i nagle żół­ty pło­mień oświe­tlił ścia­ny pułap­ki. Blask małe­go ogni­ka wydo­był z ciem­no­ści tajem­ni­cze rysun­ki wiją­ce się na grzbie­tach kil­ku ksią­żek. Były tam liście i zwie­rzę­ta, drze­wa i stru­mie­nie, księ­życ i słoń­ce. Sce­ny obej­mo­wa­ły sie­dem tomów sto­ją­cych w szeregu
na ugi­na­ją­cych się pod ich cię­ża­rem pół­kach. Nagle zapał­ka zga­sła. Chło­pak pospiesz­nie zapa­lił następ­ną. Roz­legł się trzask i wte­dy w wątłym świe­tle uka­za­ła się sta­ra, zaku­rzo­na naf­to­wa lam­pa. Sta­ła tuż przy rega­le i Julek pomy­ślał, że mie­li wyjąt­ko­we szczę­ście, iż uda­ło im się ją zauwa­żyć. Na zie­lo­nym dnie pojem­ni­ka widać było nie­wiel­ką ilość naf­ty, w któ­rej tkwił zuży­ty knot.
– Musia­ła słu­żyć wie­lu bada­czom ksiąg – powie­dzia­ła cicho Jul­ka. – Masz jesz­cze kil­ka zapa­łek? – zapytała.
– Mam trzy – odpo­wie­dział Julian. – Tyl­ko trzy i ani jed­nej więcej.
Nie­mal w odpo­wie­dzi na jego sło­wa zapał­ka zga­sła i tym razem ciem­ność wyda­ła się głęb­sza i groź­niej­sza, jak­by coś cza­iło się mię­dzy rega­ła­mi i czy­ha­ło na nich w mro­ku. Jul­ka kuc­nę­ła i po omac­ku się­gnę­ła po lam­pę, uno­sząc ją ostroż­nie. Była cie­pła. Pomy­śla­ła, że jesz­cze przed chwi­lą ktoś jej używał.
– Julek – ode­zwa­ła się zdu­szo­nym gło­sem – ona nie stoi tu tak dłu­go, jak mogli­by­śmy sądzić.
Brat ści­snął sio­strę za rękę i szep­nął jej do ucha: – Myślę, że ktoś tu jest.


Frag­men­ty i ilu­stra­cje pocho­dzą z książ­ki „Misja Feniks” Ewy Kar­wan-Jastrzęb­skiej wyda­nej przez Aka­pit Press – książ­ka dostęp­na jest tu: bit.ly/MisjaFeniks
Tekst © Ewa Kar­wan-Jastrzęb­ska Ilu­stra­cje © Doro­ta Kobiela

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy