Ciekawostki

Życia zamknięte w słowach – 10 biografii i autobiografii, które warto przeczytać

Naj­lep­sze histo­rie pisze życie, a reży­se­ru­je Pasi­kow­ski – gło­si zna­ne powie­dze­nie. Cza­sa­mi jed­nak nie trze­ba nawet Pasi­kow­skie­go, wystar­czy tyl­ko tro­chę cza­su, by spi­sać swo­je wspo­mnie­nia. Moż­na też pocze­kać, aż znaj­dzie się ktoś chęt­ny, kto zro­bi to za nas. Bio­gra­fie i auto­bio­gra­fie cie­szą się spo­rą popu­lar­no­ścią na ryn­ku lite­rac­kim. Wśród nich jed­nak wie­le to strasz­nie sła­be pozy­cje. W przy­pad­ku auto­bio­gra­fii czę­sto jest to wina same­go auto­ra, któ­ry nie potra­fi inte­re­su­ją­co przed­sta­wić swo­je­go życia, zbyt­nio kolo­ry­zu­je, ma sła­be­go gho­stw­ri­te­ra lub po pro­stu nie ma nicze­go cie­ka­we­go do prze­ka­za­nia. Podob­nie jest z bio­gra­fia­mi – pisa­rze, któ­rzy bio­rą się za opi­sy­wa­nie cudzych losów nie mają ku temu odpo­wied­niej wie­dzy, two­rzą laur­kę lub zwy­czaj­nie zmy­śla­ją. Na szczę­ście z całe­go tego gąsz­czu da się wyłu­skać tytu­ły war­te uwa­gi – intry­gu­ją­ce i porząd­nie napi­sa­ne.Weź­my na przy­kład książ­kę „Pola­cy są naj­lep­si”. Pod tym chwy­tli­wy tytu­łem nie kry­ją się peany na cześć nasze­go naro­du, ale kon­kret­na histo­ria Kana­dyj­czy­ka, któ­ry pod­czas II woj­ny świa­to­wej słu­żył w dywi­zjo­nie 303. John­ny Kent spi­sał swo­je wspo­mnie­nia z tego okre­su, a jego cór­ka uzu­peł­ni­ła je o sto­sow­ny komen­tarz – tak powsta­ła książ­ka, sta­no­wią­ca zna­czą­cy wkład w histo­rię słyn­ne­go oddzia­łu. Część histo­rii Ken­ta siłą rze­czy pokry­wa się z opo­wie­ścia­mi innych pilo­tów, ale napraw­dę dużo mate­ria­łu pre­zen­tu­je rze­czy mniej zna­ne lub przed­sta­wia­ne z zupeł­nie innej per­spek­ty­wy. To tak­że książ­ka o wal­ce z uprze­dze­nia­mi: począt­ko­wo Kent był do Pola­ków nasta­wio­ny nie­chęt­nie, uwa­żał służ­bę w ich jed­no­st­ce za ujmę na hono­rze. Z cza­sem jed­nak poznał ich lepiej, doce­nił war­tość swo­ich nowych kole­gów i stał się jed­nym z nich. Dla pasjo­na­tów histo­rii II woj­ny świa­to­wej to pozy­cja obo­wiąz­ko­wa, dla innych – po pro­stu cie­ka­wa książ­ka, któ­rą czy­ta się jed­nym tchem.

Spre­zen­to­wa­li mi baret­kę Krzy­ża Walecz­nych i upie­ra­li się, żebym ją natych­miast naszył na swo­im mun­du­rze. Par­ty było zupeł­nie fan­ta­stycz­ne, ale uda­ło mi się wytrzy­mać i o trze­ciej nad ranem jedy­ną dwój­ką trzy­ma­ją­cą się jesz­cze na nogach byli­śmy my dwaj: John­ny Zum­bach, mój Numer Dwa, i ja. I to ja jego odpro­wa­dzi­łem do łóż­ka! Ten wyczyn dość zna­czą­co wpły­nął na moją repu­ta­cję wśród Polaków.

Kent nie był jedy­nym cudzo­ziem­skich woj­sko­wym, któ­ry darzył sym­pa­tią nasz naród. Inną posta­cią o podob­nych upodo­ba­niach i rów­nie (a może nawet bar­dziej) cie­ka­wych wspo­mnie­niach był Adrian Car­ton de Wiart, ary­sto­kra­ta, żoł­nierz – jeden z tych, o któ­rych mówi się, że swo­imi prze­ży­cia­mi mogą obdzie­lić kil­ku innych ludzi. W woj­sku słu­żył od kie­dy tyl­ko było to moż­li­we. Już w wie­ku 18 lat brał udział w dzia­ła­niach wojen­nych w Soma­lii. Wal­czył w obu woj­nach świa­to­wych. W wal­kach stra­cił oko, rękę i zła­mał krę­go­słup. Przy­jaź­nił się z moż­ny­mi tego świa­ta, m.in. Win­sto­nem Chur­chil­lem, Char­le­sem de Gaulle’em i Józe­fem Pił­sud­skim. Przez dłu­gi czas miesz­kał w Pol­sce – w mająt­ku poda­ro­wa­nym mu przez Karo­la Radzi­wił­ła. Cie­ka­wost­ka: do jego samot­ni moż­na było dotrzeć tyl­ko łód­ką. Zawsze skłon­ny do ryzy­ka, nie oba­wia­ją­cy się nie­mal­że nicze­go, dzia­ła­ją­cy szyb­ko i zde­cy­do­wa­nie – nic dziw­ne­go, że w bry­tyj­skim rzą­dzie uzna­no go za odpo­wied­nią oso­bę do kon­tak­tów z Pola­ka­mi. Dla­te­go wła­śnie został człon­kiem bry­tyj­skiej misji woj­sko­wej w Pol­sce (i bar­dzo szyb­ko jej szefem).

Dla mnie woj­na i poli­ty­ka to nie­od­po­wied­nie połą­cze­nie, tak jak mie­sza­nie por­to z szam­pa­nem. Nie­mniej gdy­by nie poli­ty­cy, nie było­by wojen – co mnie przy­naj­mniej ode­bra­ło­by szan­sę na pro­wa­dze­nie cał­kiem przy­jem­ne­go życia. (2)

Kolej­nym żoł­nie­rzem, któ­re­go bio­gra­fię war­to prze­czy­tać jest Tho­mas-Ale­xan­dre Dumas. By poznać jego losy, wypa­da się­gnąć po książ­kę Toma Reis­sa, pt. „Czar­ny hra­bia. Chwa­ła, rewo­lu­cja, zdra­da i praw­dzi­wy hra­bia Mon­te Chri­sto”. Wszy­scy zna­ją Alexandre’a Duma­sa, auto­ra „Trzech musz­kie­te­rów”. Mało kto jed­nak zda­je sobie spra­wę z fak­tu, że jego ojciec był rów­nie cie­ka­wą oso­bi­sto­ścią. Tho­mas Dumas uro­dził się na wyspie San Domin­go. Był synem mar­ki­za de Pail­le­te­rie i czar­no­skó­rej nie­wol­ni­cy Ces­set­te Dumas. De Pail­le­te­rie nie był dobrym ojcem – sprze­dał swo­je­go mało­let­nie­go syna w nie­wo­lę. Mło­de­mu Duma­so­wi uda­ło się jed­nak odzy­skać wol­ność i dostać się do Fran­cji. Tam zdo­był wykształ­ce­nie oraz pew­ną pozy­cję w spo­łe­czeń­stwie. Opo­wie­dział się po stro­nie rewo­lu­cji i jako dowód­ca spraw­dził się w wal­ce, jed­nak praw­dzi­wą sła­wę przy­nio­sły mu woj­ny napo­le­oń­skie. To wła­śnie wte­dy odniósł naj­więk­sze zwy­cię­stwa, nie­ste­ty kon­flikt z samym cesa­rzem spra­wił, że omi­nę­ły go należ­nie mu zaszczyty.
Oprócz bio­gra­fii Duma­sa, Reiss kre­śli rów­nież szcze­gó­ło­wy obraz ówcze­snej sytu­acji nie­wol­ni­ków, byłych nie­wol­ni­ków i osób o ciem­niej­szym kolo­rze skó­ry. „Czar­ny hra­bia…” to książ­ka poru­sza­ją­ca tema­ty, któ­re czę­sto się prze­mil­cza – autor uzu­peł­nia te luki i poka­zu­je świat prze­ło­mu XVIII i XIX wie­ku od tro­chę innej strony.

Tho­mas-Ale­xan­dre miał sie­dem­na­ście lat, kie­dy roz­po­czy­nał naukę na aka­de­mii. Był o pra­wie czte­ry lata star­szy niż Saint-Geo­r­ges, gdy tra­fił do tej szko­ły, ale pre­zen­to­wał bar­dziej siło­wy i agre­syw­ny styl wal­ki, wyko­rzy­stu­jąc w swój wzrost, szyb­kość i siłę. Był sza­bli­stą. (3)

Zostaw­my już woj­sko­wych – wśród innych pro­fe­sji rów­nież znaj­du­ją się jed­nost­ki wybit­ne, któ­rych bio­gra­fie mogą pochło­nąć czy­tel­ni­ka. Na ten przy­kład: rzym­scy cesa­rze. „Ja, Klau­diusz” to nie­wąt­pli­wie naj­bar­dziej zna­na książ­ka Rober­ta Gra­ve­sa. Autor z pasją przed­sta­wia losy tytu­ło­we­go wład­cy, jed­no­cze­śnie kre­śląc fascy­nu­ją­cy obraz sta­ro­żyt­ne­go Rzy­mu, okre­sy dyna­stii julij­sko-klau­dyj­skiej. To świet­nie skro­jo­na powieść, wycią­ga­ją­ca samą esen­cję z tego okre­su i w dosko­na­ły spo­sób uka­zu­ją­ca mecha­ni­zmy wła­dzy. Sam Klau­diusz, czło­wiek uzna­wa­ny za nie­przy­go­to­wa­ne­go do spra­wo­wa­nia tak wyso­kie­go sta­no­wi­ska, jąka­ła i osob­nik raczej tchórz­li­wy jest u Gra­ve­sa fascy­nu­ją­cą posta­cią – wie­lo­wy­mia­ro­wą, intry­gu­ją­cą, ale też taką, z któ­rą czy­tel­nik może się łatwo iden­ty­fi­ko­wać. „Ja, Klau­diusz” sta­no­wi pierw­szą cześć dylo­gii – zwień­cze­nie histo­rii znaj­du­je się w książ­ce „Klau­diusz i Mes­sa­li­na”. W 1974 roku powstał serial na pod­sta­wie tych utwo­rów. W rolę głów­ną wcie­lił się Derek Jaco­bi, oprócz nie­go wystą­pi­li tak­że m.in. Patrick Ste­wart, Brian Bless­sed, John Rhys-Davies i John Hurt.

Nagle usły­sza­łem za sobą cięż­kie kro­ki i rów­no­cze­śnie ktoś zga­sił lam­pę. “No, teraz już po tobie, Klau­diu­szu – pomy­śla­łem. – Zaraz cię tu ktoś pchnie szty­le­tem”. Gło­śno zaś ode­zwa­łem się z całym spokojem:
– Nie wiem, kto jesteś, ale pro­szę cię, bądź łaskaw zapa­lić lam­pę. Może będzie­my mogli zała­twić spra­wę ugo­do­wo. A jeśli koniecz­nie musisz mnie zabić, wygod­niej to uczy­nić przy świe­tle. (4)

Prze­nie­śmy się w cza­sy współ­cze­sne. „Limo­now” Emma­nu­ela Car­rère – czy­li fran­cu­ski pisarz pisze o pisa­rzu rosyj­skim. Już od same­go począt­ku autor przy­zna­je, że Edu­ard Limo­now go fascy­nu­je. I trud­no się dzi­wić: Limo­now to prze­cież postać co naj­mniej intry­gu­ją­ca. Pisarz, poeta, skan­da­li­sta, poli­tyk opo­zy­cji. Za mło­du chu­li­gan i drob­ny prze­stęp­ca. Zało­ży­ciel Par­tii Naro­do­wo-Bol­sze­wic­ka (wspól­nie z poli­to­lo­giem i okul­ty­stą Alek­san­drem Dugi­nem oraz muzy­kiem pun­ko­wym Jego­rem Leto­wem). Skon­flik­to­wa­ny z nie­mal­że całą rosyj­ską sce­ną lite­rac­ką (Soł­że­ni­cyn nazwał go małym insek­tem piszą­cym por­no­gra­fię) i więk­szo­ścią poli­tycz­nej. Uczest­nik woj­ny na Bał­ka­nach. Podej­rze­wa­ny o ter­ro­ryzm, spę­dził pewien czas w wię­zie­niu. Z takich ele­men­tów po pro­stu trze­ba stwo­rzyć porząd­ną bio­gra­fię – i Carrère’owi się to uda­ło. Czy­ta­jąc jego książ­kę, ma się dzi­ką ocho­tę poznać Limo­no­wa jesz­cze bar­dziej. Nie­ste­ty, w Pol­sce uka­za­ła się tyl­ko jed­na książ­ka tego auto­ra: „To ja, Ediczka”.

Nie wie­dzia­łem, że wyszedł z wię­zie­nia, a przede wszyst­kim wpa­dłem w osłu­pie­nie, widząc go tutaj. Nie wyglą­dał już jak kie­dyś na rock­ma­na, bar­dziej na inte­lek­tu­ali­stę, ale nadal ota­cza­ła go ta sama aura sta­now­czo­ści i ener­gii, wyczu­wal­na nawet z odle­gło­ści stu metrów. (5)

Pozo­sta­jąc w tema­cie arty­stów – Tove Jans­son docze­ka­ła się bar­dzo dobrej bio­gra­fii. „Mama Mumin­ków” wyszła spod pió­ra Boel Westin, badacz­ki od daw­na zaj­mu­ją­cej się twór­czo­ścią naj­słyn­niej­szej fiń­skiej autor­ki. W książ­ce znaj­dzie­cie szcze­gó­ło­wy prze­bieg całe­go życia Jans­son, infor­ma­cje o jej rodzi­nie i ścież­ce arty­stycz­nej. Westin nie ogra­ni­cza się do suche­go przed­sta­wie­nia fak­tów, ale ana­li­zu­je oraz wyja­śnia decy­zje swo­jej boha­ter­ki. To książ­ka w zna­ko­mi­ty spo­sób poka­zu­ją­ca arty­stycz­ną duszę autor­ki Mumin­ków. Jans­son pocho­dzi­ła z rodzi­ny zwią­za­nej ze sztu­ką (ojciec rzeź­bił, mat­ka ryso­wa­ła) i sztu­ka była całym jej życiem. Pisa­ła, malo­wa­ła, two­rzy­ła komik­sy – cały czas goni­ła za nowy­mi środ­ka­mi wyra­zu. W „Mamie…” ta pogoń jest dosko­na­le opi­sa­na. Westin oma­wia też naj­waż­niej­sze utwo­ry Jans­son (nie tyl­ko Mumin­ki) i udo­wad­nia, że te książ­ki (nawet te teo­re­tycz­nie dla dzie­ci) nio­są ze sobą gigan­tycz­ny ładu­nek tre­ści nie tak zno­wu oczywistych.

Wol­ność nie jest żad­ną wol­no­ścią, jeże­li nie potra­fi wytrzy­mać samot­no­ści. (6)

Kolej­ny arty­sta w naszym zesta­wie­niu – co nie powin­no niko­go dzi­wić, wszak wie­lu z nich mia­ło napraw­dę impo­nu­ją­ce życio­ry­sy. „Udrę­ka i eks­ta­za” to monu­men­tal­ne dzie­ło Irvin­ga Stone’a, poświę­co­ne życiu Micha­ła Anio­ła. Autor spę­dził we Wło­szech kil­ka lat, zbie­ra­jąc mate­ria­ły i wczu­wa­jąc się w sytu­ację rene­san­so­we­go mistrza. Sto­ne nie chciał jedy­nie przed­sta­wić histo­rii życia twór­cy, ale rów­nież jego zma­ga­nia arty­stycz­ne – tytu­ło­we udrę­kę i eks­ta­zę. Kon­flik­ty z naj­bliż­szy­mi i inny­mi wiel­ki­mi arty­sta­mi epo­ki (m.in. Leonar­dem i Rafa­elem) mie­sza­ją się z opi­sa­mi roz­te­rek twór­czych. A wszyst­ko to na tle boga­to zary­so­wa­nej epo­ki. Dzię­ki temu powsta­ła powieść peł­na pasji, poka­zu­ją­ca skom­pli­ko­wa­ną oso­bo­wość Micha­ła Anioła.

Nie nale­ży zosta­wać arty­stą dla­te­go, że się może nim zostać, ale dla­te­go, że się musi. Sztu­ka jest tyl­ko dla tych, któ­rzy bez niej byli­by nie­szczę­śli­wi. (7)

Idzie­my dalej i bie­rze­my na warsz­tat inne­go arty­stę – rów­nie natchnio­ne­go, rów­nie sza­lo­ne­go. „Saturn. Czar­ne obra­zy z życia męż­czyzn z rodzi­ny Goya” jest powie­ścią Jac­ka Deh­ne­la, jed­ne­go z naj­gło­śniej­szych współ­cze­snych pol­skich pisa­rzy, auto­ra m.in. „Lali” i „Mat­ki Makry­ny”. Tutaj opi­su­je życie hisz­pań­skie­go mala­rza, oraz jego syna (Javie­ra) i wnu­ka (Maria­no). Sto­sun­ki mię­dzy nimi są napię­te, peł­ne nie­po­ro­zu­mień i wza­jem­nych oskar­żeń. Fran­ci­sco Goya jest tutaj taki jak jego obra­zy – groź­ny, przy­tła­cza­ją­cy, bru­tal­ny. Podob­ny jest styl nar­ra­cji Deh­ne­la. Autor nie sku­pia się tak bar­dzo na szcze­gó­łach z życia swo­ich boha­te­rów, ale sta­ra się dotrzeć do głę­bi ich cha­rak­te­rów, tak róż­nych, jak róż­ne było ich podej­ście do sztuki.

Och, z jaką odra­zą patrzy­my na swo­ich rodzi­ców, kie­dy zmie­nia­ją się w wyle­nia­łe, nie­sy­te bestie, popsu­te mecha­ni­zmy, ciek­ną­ce naczynia.
Ach, z jakim nie­zro­zu­mie­niem patrzy­my na nasze dzie­ci, kie­dy widzą w nas wyle­nia­łe, nie­sy­te bestie, popsu­te mecha­ni­zmy, ciek­ną­ce naczynia.

Płyn­nie prze­cho­dzi­my do innej opo­wie­ści o trud­nych rela­cjach ojca i syna. „Bek­siń­scy. Por­tret podwój­ny” to jed­na z naj­gło­śniej­szych bio­gra­fii na pol­skim ryn­ku. Mag­da­le­na Grze­bał­kow­ska opi­sa­ła życie dwóch wybit­nych, a zara­zem tra­gicz­nych jed­no­stek: Zdzi­sła­wa Bek­siń­skie­go, mala­rza, twór­cy nie­po­ko­ją­cych obra­zów oraz jego syna, Toma­sza – dzien­ni­ka­rza muzycz­ne­go i tłu­ma­cza. Autor­ka dała czy­tel­ni­kom dzie­ło nie­zwy­kłe, przej­mu­ją­ce i intry­gu­ją­ce od pierw­szej do ostat­niej stro­ny. Obaj boha­te­ro­wie Grze­bał­kow­skiej byli ludź­mi nie­ła­twy­mi we współ­ży­ciu, o cięż­kich cha­rak­te­rach – ich rela­cji nie moż­na nazwać typo­wą pato­lo­gią, ale jed­nak były przy­tła­cza­ją­ce, trud­ne, nie­ja­sne. Obaj mie­li swo­ją sztu­kę, obaj mie­li swo­je demo­ny. „Por­tret podwój­ny” wydo­by­wa to wszyst­ko na wierzch – książ­kę pochła­nia się z rosną­cą fascy­na­cją, choć nie moż­na lek­tu­ry w żaden spo­sób nazwać przy­jem­ną. To świet­na bio­gra­fia oraz świet­na lite­ra­tu­ra – Grze­bał­kow­ska napi­sa­ła dzie­ło, któ­re na dłu­go pozo­sta­je w gło­wie i nie chce z niej wyjść.

Owóż nade wszyst­ko chy­ba nie­na­wi­dzę cham­stwa, i to cham­stwa w zna­cze­niu: oglą­da­nia cha­ma, obco­wa­nia z cha­mem, pro­ble­mów cha­ma, oto­cze­nia cha­ma i wresz­cie cha­ma same­go jako takiego. 

Na koniec mamy dla was kolej­ne­go pisa­rza – tym razem pol­skie­go. „Lem” to naj­now­sza książ­ka Woj­cie­cha Orliń­skie­go. Bio­gra­fia naj­słyn­niej­sze­go pol­skie­go pisa­rza scien­ce fic­tion wła­śnie uka­za­ła się nakła­dem Ago­ry i wydaw­nic­twa Czar­ne­go. Orliń­ski to czło­wiek od daw­na zafa­scy­no­wa­ny posta­cią Lema, autor lek­sy­ko­nu „Co to są sepul­ki? Wszyst­ko o Lemie” – napi­sa­nie przez nie­go bio­gra­fii twór­cy „Bajek robo­tów” wyda­wa­ło się być jak naj­bar­dziej logicz­nym posu­nię­ciem. Nie zawiódł. Jego książ­ka to wni­kli­wa opo­wieść o czło­wie­ku, jego cza­sach oraz twór­czo­ści. Orliń­ski dotarł do mate­ria­łów wcze­śniej nie­pu­bli­ko­wa­nych – dzię­ki temu ci, któ­rzy zna­li wcze­śniej życio­rys Lema, tak­że mogą się­gnąć po ten tytuł.

Ów tekst okrop­ny”! Tak Lem pisze o swo­im filo­zo­ficz­no-nauko­wym opus magnum, któ­re do dzi­siaj zachwy­ca inte­lek­tu­al­nym roz­ma­chem, traf­nym prze­wi­dy­wa­niem wyzwań przy­szło­ści (czy­li mię­dzy inny­mi naszych cza­sów) oraz ory­gi­nal­nym, lite­rac­kim sty­lem, bo „Sum­ma tech­no­lo­giae” to coś wię­cej niż tyl­ko esej popularnonaukowy.

Na tym zamy­ka­my listę dzie­się­ciu intry­gu­ją­cych bio­gra­fii – mamy nadzie­ję, że się wam spodo­ba­ją. A jakie są wasze ulu­bio­ne książ­ki opar­te na życio­ry­sach słyn­nych posta­ci? Podziel­cie się z nami!


1) Pola­cy są naj­lep­si – tłumaczenie
2) Moja Ody­se­ja – tłu­ma­cze­nie Krzysz­tof Skonieczny
3) Czar­ny Hra­bia – tłu­ma­cze­nie Marek Fedyszak
4 ) Ja, Klau­diusz – tłu­ma­cze­nie Ste­fan Essmanowski
5) Limo­now – tłu­ma­cze­nie Kata­rzy­na Kamińska-Maurugeon
6) Mama Mumin­ków – tłu­ma­cze­nie Bogu­mi­ła Ratajczak
7) Udrę­ka i eks­ta­za – tłu­ma­cze­nie Aldo­na Szpakowska

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy