Ciekawostki

Filmowa przygoda Thorgala i Valeriana – komiksowa klasyka na dużych i małych ekranach

Co powie­cie na podró­żu­ją­ce­go w cza­sie i prze­strze­ni, kosmicz­ne­go agen­ta z andro­pau­zą i uczło­wie­czo­ne­go spad­ko­bier­cę super­bo­ha­te­rów o wyglą­dzie Wikin­ga, któ­ry prze­ży­wa kry­zys wie­ku śred­nie­go? Ponu­ra wizja? To nam na szczę­ście raczej nie gro­zi, choć fil­mow­cy się­ga­ją wła­śnie po euro­pej­skie komik­sy z brodą.

Vale­ria­no­wi stuk­nę­ła w tym roku 50., a Thor­gal ma już na kar­ku 40., ale jak na komik­so­wych boha­te­rów przy­sta­ło, pomi­mo spo­re­go baga­żu doświad­czeń, trzy­ma­ją się nie­źle lub – jeśli ktoś woli – sta­rze­ją się z kla­są. Pierw­sze, opie­wa­ją­ce ich przy­go­dy albu­my sprzed kil­ku dekad trą­cą co praw­da mysz­ką i mogą znu­żyć współ­cze­sne­go czy­tel­ni­ka, jed­nak nie spo­sób prze­mil­czeć fak­tu, że to jed­ne z naj­dłu­żej obec­nych na euro­pej­skim ryn­ku seria­li komik­so­wych. Vale­rian zakoń­czył swo­ją karie­rę w 2010 roku (43 lata po pre­mie­rze w maga­zy­nie „Pilo­te”), a Thor­gal uka­zu­je się nie­prze­rwa­nie od 1977 roku do dzi­siaj. Ryso­wa­ny wciąż tą samą reali­stycz­ną kre­ską Grze­go­rza Rosiń­skie­go, mówił po dro­dze sło­wa­mi Jeana Van Ham­me­’a (swe­go ojca i twór­cy, bel­gij­skie­go pisa­rza, sce­na­rzy­sty komik­so­we­go i fil­mo­we­go), Yve­sa Sen­te oraz Xavie­ra Dori­so­na. A co za tym idzie zmie­niał się, roz­wi­jał, zaska­ki­wał na nowo.

Cał­ko­wi­cie non-violence!

Vale­rian i Thor­gal to boha­te­ro­wie z krwi i kości – cha­rak­ter­ni, wyra­zi­ści, wciąż budzą­cy zacie­ka­wie­nie i emo­cje, nic więc dziw­ne­go, że przy­ku­li uwa­gę fil­mow­ców z pierw­szych stron gazet. A ci nie tyl­ko zain­te­re­so­wa­li się tymi komik­so­wy­mi kla­sy­ka­mi, ale pokła­da­ją w ich fil­mo­wych wer­sjach olbrzy­mie nadzie­je. Dowo­dem na to są choć­by pierw­sze wie­le obie­cu­ją­ce tra­ile­ry ekra­ni­za­cji „Vale­ria­na”, któ­rej pre­mie­rę zapla­no­wa­no na lipiec tego roku. Donie­sie­nia na temat kwot wyda­nych na efek­ty spe­cjal­ne (bli­sko 70 proc. budże­tu sza­co­wa­ne­go na prze­szło 208 milio­nów dola­rów!) do tej fran­cu­sko-ame­ry­kań­skiej kopro­duk­cji prze­bi­ły te towa­rzy­szą­ce pre­mie­rom naj­więk­szych hitów kino­wych, jak nie­śmier­tel­ny „Tita­nic” Jame­sa Came­ro­na czy ska­za­ny na suk­ces „Hob­bit” Pete­ra Jacksona.

Opty­mi­zmem napa­wa­ją też donie­sie­nia na temat fil­mo­we­go Thor­ga­la. Co praw­da o aktor­skiej wer­sji tego komik­so­we­go seria­lu mówi się już od daw­na, ale dopie­ro jesie­nią ubie­głe­go roku spra­wy nabra­ły rumień­ców. Pra­wa do prze­nie­sie­nia na ekran przy­gód Thor­ga­la zaku­pił Per­ga­mon Film, a reży­se­rii pod­jął się nagro­dzo­ny Osca­rem za „Życie na pod­słu­chu” Flo­rian Henc­kel von Don­ner­smarck. Tu sza­la cięż­ko­ści prze­wa­ża w stro­nę zacho­wa­nia seria­lo­we­go cha­rak­te­ru opo­wie­ści. Pra­cu­ją­ca nad ekra­ni­za­cją Thor­ga­la eki­pa cheł­pi się, że ich serial prze­bi­je „Wikin­gów” i „Grę o tron”. Porów­na­nie to nie do koń­ca podo­ba się jed­nak Grze­go­rzo­wi Rosiń­skie­mu, któ­ry pod­kre­śla, że stwo­rzył boha­te­ra szla­chet­ne­go, na wskroś uczci­we­go, nie­mal nie­ska­zi­tel­ne­go, któ­re­mu dale­ko jest do dwu­li­co­wych posta­ci wykre­owa­nych na kar­tach kolej­nych powie­ści przez Geo­r­ge­’a R.R. Martina.

Jestem cał­ko­wi­cie non-vio­len­ce. I mam świa­do­mość, że jeśli moja pra­ca powie­la­na jest w set­kach tysię­cy egzem­pla­rzy, pono­szę odpo­wie­dzial­ność za to, jakie ma oddzia­ły­wa­nie spo­łecz­ne. Taki mam naiw­ny i pew­nie zupeł­nie nie­mod­ny sto­su­nek do moje­go zawo­du. Cza­sem wal­czę z wła­sny­mi sce­na­rzy­sta­mi, by nie dać się im wcią­gnąć w sfe­rę moral­nie wąt­pli­wą – tłu­ma­czył rysow­nik w wypo­wie­dzi dla „Gaze­ty Wyborczej”.

Gwiezd­ne dziec­ko bez skazy

A jed­nak losy Thor­ga­la od czter­dzie­stu już lat (pierw­sza krót­ka histo­ria z jego udzia­łem uka­za­ła się na łamach bel­gij­skie­go maga­zy­nu „Tin­tin” 12 mar­ca 1977 roku) śle­dzą set­ki tysię­cy miło­śni­ków komik­su, szcze­gól­nie na tere­nie Euro­py. W samej tyl­ko Fran­cji sprze­daż poje­dyn­cze­go albu­mu prze­kra­cza każ­do­ra­zo­wo 200 tys. egzem­pla­rzy. W Pol­sce, gdzie histo­rie z dym­kiem mają nie­co mniej zwo­len­ni­ków, śred­nia sprze­daż zeszy­tu to oko­ło 20 tys. egzem­pla­rzy (czy­li 10 razy tyle, co prze­cięt­ny wynik kon­ku­ren­cyj­nych publi­ka­cji). Do tej pory w głów­nej serii uka­za­ło się 35 albu­mów, a w trzech seriach pobocz­nych w sumie 17 dodat­ko­wych zeszy­tów, z któ­rych wąt­ki połą­czą się z serią głów­ną w albu­mie 36., zapo­wia­da­nym przez posia­da­ją­ce pra­wa do komik­su wydaw­nic­two Le Lom­bard jesz­cze na ten rok.

Co takie­go jest w Thor­ga­lu, że przy­ku­wa uwa­gę tysię­cy? Poza­ziem­skie korze­nie jak u Super­ma­na, kry­sta­licz­ny cha­rak­ter i poczu­cie spra­wie­dli­wo­ści na wzór ryce­rza Jedi, siła niczym u Hul­ka, a do tego wygląd Wikin­ga. Kto by go nie poko­chał? Ale na poważ­nie… Thor­gal to „gwiezd­ne dziec­ko”. Prze­żył kata­stro­fę stat­ku kosmicz­ne­go. Odna­le­zio­ny na brze­gu morza po olbrzy­mim sztor­mie, został przy­gar­nię­ty przez Wikin­gów i otrzy­mał imię Thor­gal Aegirs­son (posła­niec Tho­ra, boga pio­ru­nów i syn Aegi­ra, wład­cy wód). Nie ma żad­nych poza­ziem­skich, nad­przy­ro­dzo­nych zdol­no­ści. Bogo­wie jed­nak nie poską­pi­li mu siły, rozu­mu, empa­tii, co nie zawsze idzie w parze. Cech tych nie wyko­rzy­stu­je, jak jego współ­ziom­ko­wie, do gra­bie­ży i pod­bo­jów. Wal­czy tyl­ko w obro­nie wła­snej, a jak się zako­cha, to na całe życie – w kolej­nych albu­mach jest wzo­ro­wym mężem księż­nicz­ki Wikin­gów, Aari­cii oraz przy­kład­nym ojcem dwój­ki dzie­ci, któ­re w prze­ci­wień­stwie do taty posia­dły pew­ne umie­jęt­no­ści. Mała Louve umie poro­zu­mie­wać się ze zwie­rzę­ta­mi, a Jolan prze­ja­wia zdol­no­ści tele­ki­ne­tycz­ne. W prze­ci­wień­stwie do swo­ich kuzy­nów super­bo­ha­te­rów, Thor­gal na prze­strze­ni lat doj­rze­wa, zmie­nia się, sta­rze­je. A jego życie, pomi­mo bra­ku upodo­ba­nia nasze­go boha­te­ra do kon­flik­tu, wca­le nie jest siel­skie, kolo­ro­we. Losa­mi jego rodzi­ny tar­ga­ją czę­sto nie­praw­do­po­dob­ne wręcz zda­rze­nia, któ­re mają miej­sce w świe­cie ludzi (Mid­gard) i bogów (Asgard), a tak­że w mie­dzy­świe­cie i wymia­rach rów­no­le­głych. Jed­nym sło­wem – Thor­gal nigdy się nie nudzi. Ma też co nie­co na sumie­niu. To grze­chy z okre­su, kie­dy pozba­wio­ny pamię­ci, porzu­co­ny przez Bogów, został opę­ta­ny przez pięk­ną i demo­nicz­ną Kriss de Val­nor. Prze­wo­dził wów­czas jako Sha­igan Bez­li­to­sny pira­tom i miał – oczy­wi­ście z Kriss – nie­ślub­ne­go syna, Anie­la, któ­re­go osta­tecz­nie, po śmier­ci Kriss, wycho­wu­je razem z Aaricią.
Z pew­no­ścią da się z tego wykro­ić sce­na­riusz na nie­zły serial.

Przy­ja­cie­le? Kochan­ko­wie? Partnerzy?

Siłą „Vale­ria­na” jest z kolei nie­roz­łącz­na para boha­te­rów. Choć komiks duetu Jean-Clau­de Mezie­res – Pier­re Chri­stin, a w ślad za nim film Luca Bes­so­na zaczerp­nę­ły tytuł od imie­nia męskiej – co z pew­no­ścią roz­zło­ści bar­dziej zago­rza­łe femi­nist­ki – poło­wy tego nie­zwy­kłe­go, opar­te­go na prze­ci­wień­stwie cha­rak­te­rów związ­ku, to pod­kre­ślić nale­ży, że Vale­rian nie ist­niał­by bez Lau­re­li­ne. Wszyst­ko zaczę­ło się pod­czas jed­nej z pierw­szych misji, któ­ra rzu­ci­ła żyją­ce­go w XXVIII wie­ku agen­ta Służ­by Cza­so­prze­strzen­nej w Gala­xi­ty do XI-wiecz­nej Fran­cji, gdzie życie ura­to­wa­ła mu miej­sco­wa chłop­ka. To nie mógł być koniec tej zna­jo­mo­ści. Po tym wyczy­nie Lau­re­li­ne odby­ła podróż w przy­szłość, zawi­ta­ła do Gala­xi­ty i prze­szła szko­le­nie, by móc towa­rzy­szyć Vale­ria­no­wi w kolej­nych misjach.

Mło­dzi, pięk­ni, pew­ni sie­bie… On – rzut­ki, nie­co zaro­zu­mia­ły, świa­do­my swej uro­dy. Ona – roz­sąd­na, spryt­na, wyro­zu­mia­ła. Kim są dla sie­bie ci dwo­je? Przede wszyst­kim zgra­nym, świet­nym zespo­łem agen­tów, choć nie bra­ku­je w ich rela­cjach odro­bi­ny flir­tu i dwu­znacz­no­ści. Te ele­men­ty szcze­gól­nie moc­no zosta­ły wyeks­po­no­wa­ne przez twór­ców fil­mu, któ­rzy z pre­me­dy­ta­cją, jesz­cze przed pre­mie­rą kino­we­go hitu w mate­ria­łach pro­mo­cyj­nych zada­ją pyta­nia: „Przy­ja­cie­le?, a może „Kochan­ko­wie?”…

Jeśli cho­dzi o fabu­łę komik­so­we­go „Vale­ria­na”, to potrak­to­wa­na co praw­da dosyć lek­ko, ale jed­nak fan­ta­sty­ka nauko­wa w kla­sycz­nej for­mie. W ślad za tre­ścią idą też rysun­ki – raczej reali­stycz­ne, przej­rzy­ste, choć widać w nich zami­ło­wa­nie Mie­ze­re­sa do eks­pe­ry­men­tów gra­ficz­nych i kary­ka­tu­ry. To ide­al­ne dopeł­nie­nie peł­nych humo­ru sce­na­riu­szy, któ­re rzu­ca­ją naszych boha­te­rów w roz­ma­ite zakąt­ki cza­su i prze­strze­ni. Nie moż­na sobie chy­ba wyobra­zić lep­sze­go mate­ria­łu na film dla reży­se­ra słyn­ne­go „Pią­te­go ele­men­tu”. „Vale­rian” dał Bes­so­no­wi wszyst­ko co kocha – humor, akcję, umow­ność świa­ta wykre­owa­ne­go, moż­li­wość wyko­rzy­sta­nia nie­zli­czo­nych efek­ty spe­cjal­nych, prze­pych, mno­gość ras… Fran­cuz musiał­by się moc­no posta­rać, żeby – z takim mate­ria­łem, swo­imi umie­jęt­no­ścia­mi, gwiaz­dor­ską obsa­dą (poza dwój­ką głów­nych boha­te­rów z nie­co młod­sze­go poko­le­nia, na ekra­nie zoba­czy­my m.in. Etha­na Haw­ke­’a, Joh­na Good­ma­na, Rihan­nę, Cli­ve­’a Owe­na oraz Rut­ge­ra Hau­era; do peł­ni szczę­ścia przy­dał­by się co praw­da Bru­ce Wil­lis, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma) i famą naj­droż­sze­go fil­mu, jaki kie­dy­kol­wiek powstał poza USA– zepsuć zaba­wę i zawieść widzów.

Według pol­skie­go dys­try­bu­to­ra „Vale­rian i mia­sto tysią­ca pla­net” łączy w sobie humor „Straż­ni­ków Galak­ty­ki”, roz­mach „Gwiezd­nych Wojen” i wizjo­ner­stwo „Pią­te­go Ele­men­tu”. Oby. Tak czy ina­czej to z pew­no­ścią must see tego lata, dla wszystkich.


Agniesz­ka Kozik – z wykształ­ce­nia fil­mo­znaw­czy­ni, z zawo­du dzien­ni­kar­ka i PR-owiec. Publi­ko­wa­ła m.in. w “Gaze­cie Wybor­czej”, tygo­dni­ku “Wprost”, “Ozo­nie”, “Dida­ska­liach” i maga­zy­nie “Zwy­kłe życie”. Pisy­wa­ła o ludziach i ich pasjach, komik­sach, fil­mach i… ryn­ku anty­kwa­rycz­nym. Na co dzień spe­cja­list­ka do spraw pro­mo­cji i PR w Wydaw­nic­twie Lite­rac­kim. Uwiel­bia fil­my Milo­ša For­ma­na i dobre seria­le (“Przy­ja­ciół” cytu­je z pamięci).

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy