Aktualności

Poznajcie Ciemniejsze niebo

Zagad­ko­we, sym­bo­licz­ne mor­der­stwa w raj­skiej sce­ne­rii czy­li naj­now­sza książ­ka Mari Jung­stedt i Ruben Elias­sen zago­ści­ła do księgarń!
Dwie Szwed­ki – Eri­ka i Hele­na spę­dza­ją urlop na kur­sie jogi w ośrod­ku Sam­sa­ra na wyspie Gran Cana­ria. Hele­na obser­wu­je zacho­wa­nie Eri­ki, któ­ra jest dziw­nie nie­spo­koj­na, zda­je się przed czymś lub przed kimś ukry­wać, ale nie chce zdra­dzić, co wpro­wa­dzi­ło ją w stan takie­go prze­ra­że­nia.Kil­ka dni póź­niej cia­ło Eri­ki z pode­rżnię­tym gar­dłem zosta­je zna­le­zio­ne na ska­łach, oto­czo­ne musz­la­mi i bia­ły­mi róża­mi. Zagad­ko­wy mor­der­ca zaaran­żo­wał sce­nę zabój­stwa tak, aby przy­po­mi­na­ło słyn­ny obraz San­dra Bot­ti­cel­le­go „Naro­dzi­ny Wenus”.
Wkrót­ce na Gran Cana­rii zaczy­na­ją ginąć kolej­ne osoby.
Wyja­śnie­niem serii tak rzad­ko spo­ty­ka­nych na tych siel­skich wyspach mor­derstw zaj­mu­je się licz­ne gro­no osób. Zbyt liczne…

Zapra­sza­my do lek­tu­ry frag­men­tu książki!

W małym poko­iku uno­sił się lek­ki zapach ziół, a świa­tło było nie­co przy­ga­szo­ne. Z umiesz­czo­ne­go na sufi­cie gło­śni­ka dobie­ga­ły łagod­ne dźwię­ki orien­tal­nej mu­zyki. Ścia­ny poma­lo­wa­ne były na ciem­no. W jed­nym z kątów sta­ła jakaś zie­lo­na rośli­na. Popro­sił ją, aby się roze­bra­ła i poło­ży­ła na kozet­ce. Gdy chwy­ci­ła za ubra­nie, poczu­ła się naga i bez­bron­na. Z jed­nej stro­ny coś jej mówi­ło, aby obró­ci­ła się na pię­cie i wyszła stąd.Coś inne­go zatrzy­my­wa­ło ją jed­nak tutaj. Cie­ka­wo­ści ocze­ki­wa­nie na to, co będzie dalej. Prze­bie­gła przez nią cie­pła fala dresz­czu. Zaschło jej w ustach, obli­za­ła więc war­gi. Obrzu­cił ją krót­kim spoj­rze­niem i w tym momen­cie uświa­do­mi­ła sobie, co moż­na było o niej pomy­śleć, gdy widzia­ło się, jak prze­su­wa języ­kiem po war­gach. Uśmiech­nę­ła się nie­pew­nie i poczu­ła jedno­cześnie, jak się czer­wie­ni. Dotknę­ła pal­ca­mi jed­ne­go z ramią­czek. Jak przy­sta­ło na porząd­ne­go face­ta, od­wrócił się, gdy zdej­mo­wa­ła sukien­kę. Drżą­cą ręką po­wiesiła ubra­nia na wie­sza­ku na ścia­nie. Zawa­ha­ła się,bo nie była pew­na, czy ma zdjąć tak­że majt­ki. Nigdy wcze­śniej tu nie była, nie wie­dzia­ła więc, jak to wszyst­ko ma wyglą­dać i cze­go się będzie od niej oczekiwać.
Wdra­pa­ła się na skó­rza­ną kozet­kę i poło­ży­ła na brzu­chu. Sta­ra­ła się jakoś odprę­żyć. Zamknę­ła oczy i wcią­ga­ła nosem powie­trze, po czym wol­no wypusz­czała je przez usta.
Mło­dzie­niec obró­cił się do niej i przy­krył jej bio­dra i nogi ręcz­ni­kiem. Popra­wił go następ­nie tak, że jego skraj pokry­wał się z linią jej maj­tek. Wyko­nu­jąc zde­cy­do­wa­ne ruchy, doty­kał jej cia­ła koniusz­ka­mi pal­ców. Wów­czas drża­ła, choć w poko­ju było cie­pło. Pod­nio­sła gło­wę. Męż­czy­zna zdjął bia­ły szla­frok, mo­gła więc zoba­czyć jego opa­lo­ne, mło­de, nie­mal chło­pięce cia­ło z naprę­żo­ny­mi mię­śnia­mi ramion. Miał pła­ski i twar­dy brzuch oraz wąskie bio­dra. Na tor­sie nie dostrze­gła pra­wie żad­nych wło­sów, a jego sut­ki były małe i brą­zo­we. Poczu­ła lek­ki dreszcz mię­dzy noga­mi, jak­by muśnię­cie skrzy­deł­ka­mi moty­la. Miał na sobie bia­łe baweł­nia­ne spoden­ki. Mięk­ki mate­riał opi­nał cia­sno jego bio­dra i wydat­ną pupę. Automa­tycznie wyobra­zi­ła więc sobie, co się mogło kryć pod tymi spodenkami.
Spu­ści­ła gło­wę w dół, jak­by nie­co zawstydzona.Musi się skon­cen­tro­wać i po pro­stu odprę­żyć. Dokład­nie tak, jak powie­dział jej męż­czy­zna, któ­ry namó­wił ją do przyj­ścia tutaj. Poczuć wła­sne cia­ło, pod­dać się jego ryt­mo­wi i przez chwi­lę skon­cen­tro­wać się na sobie.
Dostrze­gła, że mło­dzie­niec znów się odwró­cił. Sły­szała, jak pom­pu­je ole­jek z butel­ki sto­ją­cej na sto­le. Płyn ska­py­wał mu z pal­ców, gdy pocie­rał dło­nie jedną
o dru­gą. Zro­bi­ła głę­bo­ki wdech. Masa­ży­sta sta­nął tuż obok niej. Zaczął prze­su­wać dło­nie po jej krę­go­słu­pie, wyko­nu­jąc dłu­gie, moc­ne ruchy. Nie­ocze­ki­wa­nie wy­dała z sie­bie cichy odgłos zado­wo­le­nia. Miał moc­ne, zde­cy­do­wa­ne dło­nie. Zamknę­ła oczy i próbowa­ła dosto­so­wać swój oddech do ryt­mu jego ruchów.Masował jej ple­cy, kark i ramio­na. Następ­nie zje­chał w oko­li­ce krzy­ża i chwy­cił ją za bio­dra, wyko­nu­jąc nie­wiel­kie kół­ka i uci­ska­jąc kciu­ka­mi skórę.
Zro­bił krót­ką prze­rwę. Zsu­nął jej majt­ki nie­co w dół i zawi­nął wokół nich ręcz­nik tak, iż widać było jej gołą pupę. Maso­wał jej poślad­ki, któ­re od olej­ku zro­bi­ły się śli­skie i błysz­czą­ce. Wte­dy zno­wu jęknę­ła. Chwy­cił za opusz­czo­ne majt­ki i powo­li zsu­wał je wzdłuż ud, aż w koń­cu zdjął je z niej cał­ko­wi­cie. Teraz leża­ła przed nim cał­kiem naga. Maso­wał jej uda moc­ny­mi, zde­cy­do­wa­ny­mi rucha­mi. Uniósł lek­ko jej nogi i roz­ło­żył je, aby móc lepiej dostać się do wewnętrz­nej stro­ny ud. Już tyl­ko mili­me­try dzie­li­ły jego dło­nie od jej pochwy. Poczu­ła, jak robi się mokra mię­dzy noga­mi. Oddy­cha­ła z otwar­ty­mi usta­mi, wci­skając gło­wę w okrą­gły otwór w kozet­ce. Maso­wał ją nadal, przy­su­wa­jąc się do niej tak bli­sko, jak to tyl­ko było moż­li­we, sta­ra­jąc się nie doty­kać jed­nak jej łona.Cała była błysz­czą­ca i śliska.
Pod­niósł ręcz­nik, któ­ry zna­lazł się już koło jej łydek, i popro­sił ją, aby się obró­ci­ła i poło­ży­ła na ple­cach. Zro­bi­ła to mecha­nicz­nie. Poło­ży­ła się na ple­cach, a jej pier­si zako­ły­sa­ły się tuż obok niego.Przykrył ją ręcz­ni­kiem tak, żeby nie widzieć jej sut­ków, i sta­nął za nią u wez­gło­wia. Zamknę­ła oczy.Starała się skon­cen­tro­wać tyl­ko na tym, co dzia­ło się tu i teraz, żyć tą chwilą.
Stał tam, pochy­la­jąc się nad nią. Całe jej cia­ło było mięk­kie, bez­wład­ne, pod­da­ne mu, goto­we do zrobie­nia wszyst­kie­go, cze­go tyl­ko zażą­da. Naj­pierw zaczął maso­wać jej szy­ję. Zjeż­dżał dłoń­mi w kie­run­ku ra­mion, uci­ska­jąc deli­kat­nie skó­rę, a następ­nie maso­wał oboj­czy­ki. Lek­kim ruchem dło­ni prze­je­chał wzdłuż brze­gu ręcz­ni­ka, tuż obok pier­si, łasko­cząc ją nie­co. Oddy­cha­ła cięż­ko i wyda­wa­ło jej się, że on tak­że. Nie­by­ła jed­nak pew­na, czy było to u nie­go spo­wo­do­wa­ne wysił­kiem fizycz­nym, czy też był rów­nie podniecony.Całą uwa­gę sku­pi­ła na jego dło­niach. Obserwowa­ła, w jakim kie­run­ku się prze­su­wa­ją, jak wędru­ją po jej cie­le. Zde­cy­do­wa­ne, czu­łe ruchy jego rąk, któ­re roz­pa­la­ły jej łono. Czu­ła się sko­ło­wa­na i cał­ko­wi­cie otu­ma­nio­na. Jego dło­nie, cie­płe i twar­de zara­zem, na jej mięk­kim ciele.
Wresz­cie zsu­nął z niej cały ręcz­nik. Zaczął gła­dzić jej pier­si i w tym momen­cie było już po niej.

1
wto­rek, 24 czerwca

Eri­ka Berg­man sta­ła przed lustrem w spar­tań­sko urzą­dzonym poko­ju i dokład­nie roz­cze­sy­wa­ła swo­je dłu­gie wło­sy ener­gicz­ny­mi, ryt­micz­ny­mi rucha­mi dłoni,aby sta­ły się gład­kie i błysz­czą­ce. Wła­ści­wie nie mia­ło to żad­ne­go zna­cze­nia, gdyż on na ogół je mierzwił,gdy tyl­ko nada­rza­ła się ku temu oka­zja. Podzi­wia­ła swo­je dobrze utrzy­ma­ne cia­ło. Lata regu­lar­nych ćwi­czeń jogi zro­bi­ły swo­je. Sta­ran­nie dobra­na bie­li­zna. Poczu­ła falę cie­pła w żołąd­ku na myśl o tym, co cze­ka­ją dziś wieczorem.
Eri­ka uśmiech­nę­ła się lek­ko sama do sie­bie. Kurs jogi oka­zał się nie­co inny od tego, cze­go ocze­ki­wa­ła, gdy rezer­wo­wa­ła podróż na Gran Cana­rię, gdzie miał­się on odby­wać. Cen­trum jogi leża­ło na kom­plet­nym odlu­dziu, z dala od wszel­kich hote­li, dys­ko­tek, baró­wi klu­bów nocnych.
Patrzy­ła przez okno na liczą­ce ponad tysiąc me­trów góry, któ­re ota­cza­ły oko­li­cę, na ich zbo­cza po­rośnięte drze­wa­mi owo­co­wy­mi i na błysz­czą­ce w od­dali, w słoń­cu wody oce­anu. Jak na połu­dnio­wą część wyspy Gran Cana­ria, było tu nie­sły­cha­nie dużo ziele­ni. Aż po ska­li­ste wybrze­że Atlan­ty­ku roz­cią­ga­ły się upra­wy bana­nów, papai, cuki­nii, pomi­do­rów, poma­rańczy i cytryn. Na odlu­dziu, dość dale­ko od najbliż­szego domo­stwa, znaj­do­wa­ło się cen­trum jogi Sam­sara Soul. Ośro­dek ukry­ty był cał­ko­wi­cie za sta­rym murem, któ­ry unie­moż­li­wiał nie­po­wo­ła­nym oso­bom pod­pa­trze­nie, co się dzia­ło wewnątrz.
Mia­ła spę­dzić tu dwa mie­sią­ce, cał­ko­wi­cie od­cięta od całe­go świa­ta. Poświę­cić się wyłącz­nie me­dytacji, masa­żom, spa­ce­rom, kąpie­lom sło­necz­ny­mi mor­skim. Zła­pać rów­no­wa­gę, by móc żyć dalej.Teraz czu­ła już, że była na dobrej dro­dze. Kie­dy tu przy­je­cha­ła przed kil­ko­ma tygo­dnia­mi, była wra­kiem człowieka.
Nie liczy­ła na żaden romans, dosta­ła go nie ocze­kiwanie, jak­by w bonu­sie. Odło­ży­ła szczot­kę do wło­sów i poma­lo­wa­ła deli­kat­nie war­gi czer­wo­ną szmin­ką. Wyję­ła z sza­fy jed­ną z nie­licz­nych sukie­nek, któ­re przy­wio­zła ze sobą, i wci­snę­ła się w nią. Zało­ży­ła szpil­ki i spraw­dzi­ła, któ­ra godzi­na. Już pra­wie czas na nią.
Nagle coś albo ktoś poru­szył się koło okna. Jak­by prze­mknął pod nim jakiś cień, szyb­ko i bezgłośnie.Tak bli­sko, że aż pra­wie otarł się o szy­bę. Zamar­ła w bez­ru­chu. Spoj­rza­ła na odbi­cie swo­jej twa­rzy w lustrze i znów zoba­czy­ła w nim swój prze­ra­żo­ny wzrok. Mia­ła nadzie­ję, że się już od tego uwolniła,że na zawsze zosta­wi­ła to w Szwe­cji. Ale ten wzrok nadal ją prze­śla­do­wał. Obez­wład­nia­ło ją uczu­cie, że ktoś cią­gle ją obser­wu­je. Że musi zawsze obej­rzeć się za sie­bie, zanim wyj­dzie z domu, i zamy­kać za sobą drzwi na klucz.
Teraz już tak mało bra­ko­wa­ło. Przez krót­ką chwi­lę sta­ła zupeł­nie cicho, nasłu­chu­jąc, ale nie usłysza­ła żad­ne­go dźwię­ku. Ta cisza była wręcz nie­zno­śna. Nikt na ogół nie prze­cho­dził pod oknem ich poko­ju, któ­ry znaj­do­wał się na koń­cu budyn­ku, a jego okno wycho­dzi­ło na krót­szą, bocz­ną ścia­nę, pod któ­rą rosło tyl­ko kil­ka krzaków.
Naraz wyda­ło jej się, że kątem oka zoba­czy­ła jakiś ruch, jak­by coś prze­mknę­ło, ale niko­go nie dostrzegła.Przecież nie wmó­wi­ła sobie tego. Prze­biegł ją dreszcz od kar­ku aż po dół kręgosłupa.
Ostroż­nie pode­szła do okna i rozej­rza­ła się nabo­ki. Jakaś jasz­czur­ka prze­mknę­ła po suchej ziemi,po czym znik­nę­ła w krzakach.
Sta­ła tam jesz­cze przez chwi­lę, patrząc badaw­czo przez okno. Coś skry­wa­ło się w krza­kach rosną­cych w odda­li wzdłuż muru oka­la­ją­ce­go całe cen­trum. Ser­ce zaczę­ło jej moc­niej walić.
Naraz go ujrza­ła. Z krza­ków wyszedł pies, węszą­cza wzię­cie z nosem przy zie­mi. Był ogrom­ny, miał przy­bru­dzo­ną, brą­zo­wą sierść, któ­ra wyglą­da­ła na wyli­nia­łą. Eri­ka ode­tchnę­ła z ulgą. Na szczę­ście to tyl­ko jakiś pies.

2

Musz­le pobrzę­ki­wa­ły deli­kat­nie w alu­mi­nio­wej pusz­ce, któ­rą trzy­mał w ręce. Nur­ko­wał po nie tego ran­ka koło skał nie­opo­dal El Pajar. Nie był to wpraw­dzie ten gatu­nek, jakie­go potrze­bo­wał, ale musz­li prze­grzeb­ka w ogó­le nie było na Gran Cana­rii. Zresz­tą cho­dzi­ło tyl­ko o sym­bo­li­kę. Uzbie­rał już pół pusz­ki, powin­no wystar­czyć. Trud­niej­sze, niż sądził, oka­za­ło się zna­lezienie odpo­wied­nich róż. Musiał prze­mie­rzyć całą oko­li­cę, zanim zna­lazł odpo­wied­ni kolor w ogro­dzie koło domu poło­żo­ne­go nie­co wyżej w górach, któ­ry wyglą­dał na opusz­czo­ny. Wszedł na pose­sję i ściął tak dużo bia­łych róż, ile tyl­ko mógł unieść w rękach. Nie chciał kupo­wać ich w skle­pie, aby nie pro­wa­dził do nie­go żaden ślad.
Śle­dził ich przez całą dro­gę już od cen­trum jogi. Wsie­dli do samo­cho­du oko­ło godzi­ny pięt­na­stej trzy­dzie­ści i poje­cha­li pro­sto do Argu­ine­gu­ín. Zaję­ło im to godzi­nę, gdy więc tam dotar­li, sje­sta aku­rat się skoń­czy­ła i skle­py były zno­wu otwar­te. Zapar­ko­wa­li samo­chód koło cen­trum han­dlo­we­go Anco­ra i poszli zała­twiać swo­je spra­wy. Nasu­nął czap­kę na gło­wę tak moc­no, jak tyl­ko się dało, aby nikt go nie roz­po­znał, po czym poszedł za nimi. Po kil­ku godzi­nach pili kawę w ba­rze Pipor­ro na pla­żo­wej pro­me­na­dzie. Męż­czy­zna znik­nął potem w nor­we­skim koście­le dla mary­na­rzy, któ­ry znaj­do­wał się na ska­łach tuż nad morzem. Ko­bieta cho­dzi­ła sama po skle­pach, a on nie spusz­czał jej z oczu. Mia­ła pięk­ną figu­rę: dłu­gie, szczu­płe cia­ło, czy­sto skan­dy­naw­skie rysy twa­rzy i jasne jak len wło­sy. Ubra­na była w pro­stą, nie­bie­ską, baweł­nia­ną sukien­kę i san­da­ły na wyso­kich obca­sach. Miał ocho­tę podejść do niej, przed­sta­wić się i zapro­sić ją na drin­ka. Sie­dzieć koło niej w restau­ra­cji i patrzeć na za­chodzące słoń­ce. Usia­dła w restau­ra­cji Apol­lo nad morzem i zamó­wi­ła kie­li­szek wina. Nie­ba­wem znów poja­wił się jej zna­jo­my. Miał oku­la­ry sło­necz­ne i ka­pelusz, jak­by nie chciał być roz­po­zna­ny. Zamó­wi­li jedze­nie, roz­ma­wia­li, a ona śmia­ła się zalot­nie. Z da­leka widać było, że łączy ich coś wię­cej niż przyjaźń.Zjedli obiad, wypi­li jesz­cze tro­chę wina, a po skoń­czonym posił­ku poszli przy­tu­le­ni w kie­run­ku budyn­ku miesz­kal­ne­go poło­żo­ne­go powy­żej kościo­ła. Zniknę­li w bra­mie, skąd, jak się domy­ślał, nie­pręd­ko mie­li wyjść. Ale nie było to dla nie­go pro­ble­mem, nawet mu odpo­wia­da­ło, bo im było bli­żej wie­czo­ru, tym le­piej dla niego.
Usiadł w pubie, skąd mógł dobrze obser­wo­wać lu­dzi prze­cho­dzą­cych przez bra­mę. Zamó­wił piwo, za­palił papie­ro­sa i pró­bo­wał się uspo­ko­ić. Zmrok otu­lił lek­ko tę małą nad­mor­ską miej­sco­wość. Lam­py ulicz­ne na pro­me­na­dzie świe­ci­ły cie­płym, przy­jem­nym bla­skiem. Dzię­ki temu pano­wa­ła tu taka sama atmos­fe­ra, jak w całej sta­rej wio­sce rybac­kiej Argu­ine­gu­ín. Była­to miła, lecz dość sen­na miej­sco­wość na południo­wym wybrze­żu wyspy Gran Cana­ria. Zupeł­nie nie przy­po­mi­na­ła gwar­nych cen­trów tury­stycz­nych Puer­to Rico i Playa del Inglés, odda­lo­nych zale­d­wie o kil­ka kilo­me­trów, w któ­rych życie nie zamie­ra­ło nawet nocą. Tutaj więk­szość pubów i restau­ra­cji zamy­ka­no już oko­ło godzi­ny dwu­dzie­stej trzeciej.
Zapła­cił rachu­nek i prze­siadł się na ław­kę parko­wą, gdy nagle zoba­czył, jak otwie­ra się bra­ma. Minę­ła wła­śnie pół­noc, pub był już zamknię­ty, a na uli­cy nie było żywej duszy. Zorien­to­wał się, że kobie­ta jest sama.
Szła zde­cy­do­wa­nym kro­kiem w kie­run­ku Super­mercado León, jedy­ne­go skle­pu noc­ne­go w okoli­cy. W środ­ku nikt się nie ruszał, a świa­tło ulicz­ne oświe­tla­ło moc­no uli­cę. Weszła do skle­pu. Widział ją dobrze przez otwar­te na oścież drzwi. Kupi­ła piwo i papie­ro­sy. Ser­ce wali­ło mu w pier­si, i zaschło muw ustach. Kie­dy wycho­dzi­ła ze skle­pu, zacze­pił ją ktoś sie­dzą­cy na jed­nej z ławek przed skle­pem. Wi­dział, jak zamie­ni­li ze sobą parę słów, po czym kobie­ta dała tej oso­bie kil­ka papie­ro­sów. Następ­nie uda­ła się znów w stro­nę budyn­ku, z któ­re­go wcze­śniej wy­szła. Teraz albo nigdy.

3

Gdy zna­la­zła się na nie­oświe­tlo­nej uli­cy, usły­sza­ła głu­che stuk­nię­cie zamy­ka­ją­cej się za nią bra­my. Zoriento­wała się, że nie zna kodu do drzwi wej­ścio­wych ani nie­ma klu­cza, a domo­fo­nu tu nie było. Zaczę­ła ner­wo­wo szu­kać w toreb­ce komór­ki. Ode­tchnę­ła z ulgą, gdy ją w koń­cu wyczu­ła, bo tyl­ko z niej może zadzwo­nić, kie­dy wró­ci ze skle­pu. Nie mia­ła ocho­ty stać i krzyczeć,gdy ludzie już spa­li. Nie chcia­ła wzbu­dzać zaintereso­wania, ponie­waż nikt nie mógł wie­dzieć, że tu są. To była ich słod­ka tajem­ni­ca. Bar­dzo mu na tym zależało.
Popro­sił ją, by kupi­ła papie­ro­sy i piwo. Na począt­ku ostro się sprze­ci­wi­ła, że wysy­ła ją po nie w środ­ku nocy. Ale nale­gał, a jej nie stwa­rza­ło to wła­ści­wie żad­ne­go pro­ble­mu. Nawet bar­dzo przy­jem­nie było zaczerp­nąć tro­chę świe­że­go powietrza.
Była już pra­wie pierw­sza w nocy, gdy szła uli­cą w kie­run­ku noc­ne­go skle­pu. Łatwo było go zna­leźć, bo neon z jego nazwą widocz­ny był z okna mieszka­nia, któ­re wyna­ję­li. Była zupeł­nie sama, może tyl­ko z wyjąt­kiem grup­ki ludzi na pro­me­na­dzie, któ­rzy sie­dzieli tam i pili. Z obrzy­dze­niem prze­szła obok, nie patrząc nawet w ich stronę.
W skle­pie nie było ani jed­ne­go klien­ta. Wzię­ła za­kupy i zapła­ci­ła za nie u zie­wa­ją­ce­go kasje­ra, który,obsługując ją, oglą­dał jed­no­cze­śnie tele­wi­zję. Być­mo­że w ten wła­śnie spo­sób uda­wa­ło mu się nie zasnąć.
Gdy wyszła ze skle­pu, z ciem­no­ści koło promena­dy wyło­ni­ła się jakaś kobie­ta. Naj­pierw się wzdrygnę­ła, bo sytu­acja przy­po­mnia­ła jej coś, o czym chcia­ła zapo­mnieć. Ale nie­zna­jo­ma nale­ża­ła chy­ba do grup­ki pija­nych ludzi. Usi­ło­wa­ła wyże­brać papie­ro­sy. Eri­ka dała jej kil­ka sztuk i ode­szła szyb­kim krokiem.
Oko­li­ce pro­me­na­dy spo­wi­te były w ciemnościach.Księżyc wyło­nił się zza chmur i oświe­tlał sła­bym bla­skiem morze, któ­re w mro­ku moż­na było jedy­nie usły­szeć. Sły­sza­ła swo­je kro­ki i ich echo odbi­ja­ją­ce się od suche­go asfal­tu. Uli­ce były wylud­nio­ne i ciche.Zatrzymała się pod murem nie­da­le­ko brze­gu i patrzy­ła na czar­ną jak smo­ła pla­żę oraz leżą­cy w odda­li port i sku­pi­sko domów w zato­ce, któ­re widocz­ne były w cie­płym świe­tle ulicz­nych lamp. Miej­sco­wość, do któ­rej przy­je­cha­ła, była cicha, nie było tu żad­ne­go życia noc­ne­go. Dobiegł ją deli­kat­ny szum fal i od­głos zapa­la­ne­go gdzieś dale­ko sil­ni­ka samochodu.Poza tym sły­chać było tyl­ko od cza­su do cza­su pijac­ki śmiech grup­ki ludzi na ławkach.
Na skó­rze poczu­ła cie­pły, łagod­ny powiew nocne­go powie­trza. Podo­ba­ło jej się, że może tu sobie stać tak zupeł­nie sama. Mia­ła kil­ka minut tyl­ko dla sie­bie i w tej ciszy mogła sły­szeć wła­sne myśli. Teraz mie­li jesz­cze trosz­kę poba­rasz­ko­wać, a następ­nie wró­cić do Tasar­te, gdzie zna­jo­my miał ją wysa­dzić w pobli­żu cen­trum jogi, by mogła wśli­zgnąć się nie­po­strze­że­nie do swo­je­go wąskie­go łóż­ka. Eri­ka uśmiech­nę­ła się na myśl o tym. Inni uczest­ni­cy kur­su mogą się tyl­ko domy­ślać, co robi­ła. Od dłuż­sze­go cza­su odczu­wa­ła coraz więk­szą ulgę, jak gdy­by już daw­no była po­nad tym wszyst­kim. Jak­by nic już jej nie poru­sza­ło. Nie pamię­ta­ła, kie­dy ostat­nio czu­ła się tak odprężona.
Szła dalej pustą pro­me­na­dą, aż dotar­ła do jej naj­ciemniejszego odcin­ka. Był to rodzaj tune­lu utwo­rzonego przez ciem­ny budy­nek i wyso­ką ścia­nę góry.Dopiero gdy zna­la­zła się w środ­ku tego tune­lu, spo­strzegła, że nie jest tam sama. Ktoś za nią szedł. Od­wróciła się nie­co, aby zer­k­nąć kątem oka, czy jest tomo­że któ­ryś z pija­ków, któ­ry chce wyże­brać od niej parę gro­szy albo kil­ka papie­ro­sów. Dostrze­gła jed­nak­tyl­ko jakąś postać ubra­ną na czar­no w czap­ce z dasz­kiem. Nie był to żaden z tej grup­ki, któ­rą spo­tka­ław­cze­śniej. Dosta­ła gęsiej skór­ki ze stra­chu i przyspie­szyła kro­ku. Była zła na sie­bie, że tak ją zafa­scy­no­wał­wi­dok morza i że wybra­ła aku­rat tę dro­gę. Rów­nie­do­brze mogła pójść górą, gdzie sta­ły domy i parko­wały samo­cho­dy. Sły­sza­ła wyraź­nie, że nie­zna­jo­my zbli­żył się do niej. Spa­ra­li­żo­wał ją strach i nagle po­czuła prze­raź­li­wy chłód, choć noc była ciepła.
Wtem, tuż koło swe­go ucha, usły­sza­ła czyjś cichy głos. Głos, któ­ry wypo­wia­dał jakieś nie­zro­zu­mia­łe dla niej sło­wa. Brzmia­ło to tak, jak gdy­by ktoś coś jej szep­tał. Ale ona nie chcia­ła się zatrzy­mać, aby posłu­chać, co ten ktoś do niej mówi. Zda­ła sobie spra­wę ze swo­je­go poło­że­nia. Z tego, że niko­go w pobli­żu nie ma, w mro­ku i w cia­snym prze­smy­ku za budynkiem.
Sta­ła wci­śnię­ta w kąt, a tuż za nią znaj­do­wał się nieznajomy.
Jęk­nę­ła, a jej cia­ło sta­ło się obce i cięż­kie. Poru­szała się wol­niej i bar­dziej ocię­ża­le. W świe­tle lam­py ulicz­nej dostrze­gła na ścia­nie jego cień. Wstrzy­ma­ła oddech i chcia­ła rzu­cić siat­kę z piwem i papie­ro­sa­mi, któ­rą trzy­ma­ła w ręku. Chcia­ła ucie­kać, lecz nogi od­mówiły jej posłu­szeń­stwa. Chcia­ła krzy­czeć, ale nie mogła wydo­być z sie­bie żad­ne­go dźwięku.
Wtem ktoś chwy­cił ją za szy­ję i szep­tał jej coś do ucha.
Zaraz potem upa­dła na ziemię.

4
śro­da, 25 czerwca

Hele­na Eriks­son sie­dzia­ła sku­pio­na w pozy­cji kwia tulo­to­su. Oddy­cha­ła lek­ko z zamknię­ty­mi ocza­mi, czu­jąc na twa­rzy cie­pło pro­mie­ni sło­necz­nych. Była zla­na potem po pra­wie pół­to­ra­go­dzin­nym ćwi­cze­niu jogi.Czuła obec­ność innych osób, choć wszy­scy sie­dzie­li w zupeł­nej ciszy. Ostroż­nie otwo­rzy­ła oczy, spojrza­ła na tre­ne­ra Sam­sa­rę, któ­ry sie­dział, opie­ra­jąc się dłoń­mi o zie­mię z noga­mi skrzy­żo­wa­ny­mi na kar­ku. Jego mię­śnie były napię­te, a gib­kie cia­ło znaj­do­wa­ło się w cał­ko­wi­tej rów­no­wa­dze. Wyda­wa­ło się, że ta skom­pli­ko­wa­na pozy­cja zupeł­nie mu nie przeszkadza.Wpatrywał się upo­rczy­wie w jakiś punkt w dali ponad ich gło­wa­mi. Jego twarz nie mia­ła żad­ne­go konkretne­go wyra­zu, była nie­mal obo­jęt­na. Pomy­śla­ła, że facet dobrze wyglą­da jak na swój wiek. Mimo że zbli­żał się już pew­nie do sześć­dzie­siąt­ki, wciąż był cał­kiem atrak­cyj­nym męż­czy­zną. Po tylu latach spę­dzo­nych na słoń­cu miał opa­lo­ną skó­rę, sprę­ży­ste, muskular­ne cia­ło bez gra­ma zbęd­ne­go tłusz­czy­ku. Ostre rysy twa­rzy, wydat­ne kości policz­ko­we i dobrze zaryso­wana szczę­ka pod­kre­śla­ły dodat­ko­wo jego męski wy­gląd. Nie ule­ga­ło też wąt­pli­wo­ści, że natu­ra hoj­nie go obda­rzy­ła. Przez cały dzień cho­dził zakry­ty wyłącz­nie cien­kim kawał­kiem mate­ria­łu owi­nię­tym wokół wą­skich bio­der. Zaczę­ło ją już to tro­chę denerwować,że upar­cie poka­zy­wał się w tak ską­pym odzie­niu. Jak gdy­by chciał dać wszyst­kim do zro­zu­mie­nia, co się pod nim skry­wa, i wyeks­po­no­wać swo­ją męskość.
Hele­na dys­kret­nie popa­trzy­ła na pozo­sta­łych uczest­ni­ków zajęć. Były to same kobie­ty, więk­szość z nich koło czter­dziest­ki. Wszyst­kie mia­ły iden­tycz­ne ubra­nie: mięk­kie spoden­ki do kolan i bia­łe podkoszul­ki, któ­re dosta­ły zaraz po przy­jeź­dzie. Żad­na z nich nie mogła się wyróż­niać, bo wszyst­kie bra­ły udział w tych samych zaję­ciach, mia­ły tego same­go ducha i dąży­ły do tego same­go celu. To zna­czy do odzy­skania spo­ko­ju wewnętrz­ne­go i poko­ju w kon­tak­tach z inny­mi ludź­mi. Nauczy­ły się, że więź cie­le­sna łą­cząca wszyst­kich uczest­ni­ków gru­py pozwa­la łatwiej osią­gnąć wła­sne cele duchowe.
Sam­sa­ra dał im znak, że powin­ny poło­żyć się na zie­mi, koń­cząc tym samym relaks. Hele­nie wyda­wa­ło się, że popa­trzył na nią zbyt dłu­go, i nie mogła prze­stać się zasta­na­wiać dla­cze­go. Albo z nią flirtował,albo też wyko­na­ła jakiś nie­wła­ści­wy ruch. Zawsze po ćwi­cze­niu brał kogoś na stro­nę, aby go ochrza­nić albo udzie­lić jakichś dodat­ko­wych wska­zó­wek. Cza­sem nawet pochwa­lił kogoś, że wyko­nał coś wybit­nie dobrze, ale to zda­rza­ło się raczej rzad­ko. Był suro­wy i wyma­ga­ją­cy, a zara­zem był naj­lep­szym tre­ne­rem jogi, jakie­go kie­dy­kol­wiek spotkała.
Poło­ży­ła się na boku na swo­jej cien­kiej karimacie.Podciągnęła nogi tak, że z jed­nej stro­ny łyd­ki two­rzy­ły kąt pro­sty z uda­mi, a te z kolei ten sam kąt z tuło­wiem. Wycią­gnę­ła przed sie­bie ramio­na. Mia­ła wy­starczająco dużo wol­nej prze­strze­ni, bo miej­sce obok niej było puste. Na ogół leża­ła tam Eri­ka, z któ­rą dzie­liła pokój, ale dziś jej nie było. Hele­na nie widzia­ła jej od wczo­raj­sze­go obia­du. Eri­ka wyszła gdzieś oko­ło godzi­ny pięt­na­stej, nie powie­dzia­ła, dokąd się uda­je, i nie wró­ci­ła aż do dziś. Nie było jej ani na pod­wie­czor­ku, ani na kola­cji, nie wró­ci­ła też na noc. Hele­na zaczę­ła się tro­chę nie­po­ko­ić. Wpraw­dzie zda­rzało się już wcze­śniej, że jej kole­żan­ka gdzieś zni­kała, ale nie aż na tak dłu­go. A już na pew­no nie na całą noc.
Tak wła­ści­wie to nie­zbyt wie­le wie­dzia­ła o Eri­ce. Miesz­ka­ły w jed­nym poko­ju od pra­wie dwóch tygo­dni i dobrze się rozu­mia­ły, lecz kie­dy Hele­na kil­ka­ra­zy pró­bo­wa­ła poroz­ma­wiać z nią na jakieś bar­dziej pry­wat­ne tema­ty, Eri­ka zamy­ka­ła się w sobie niczym musz­la. Skry­wa­ła w głę­bi ser­ca jakąś tajem­ni­cę. Była pięk­ną kobie­tą o dużych oczach i dłu­gich jasnych wło­sach. Mia­ła w sobie jakąś ele­gan­cję i wyda­wa­ło się, że była ład­niej­sza niż wszyst­kie pozo­sta­łe uczest­nicz­ki tur­nu­su. Nie musia­ła przy tym zbyt­nio się sta­rać, po pro­stu taka już była z natu­ry. Mia­ła w sobie jakiś urok oso­bi­sty, nie­mal znie­wa­la­ją­cy, a jed­no­cze­śnie gnę­bi­ło ją coś, o czym chy­ba nie chcia­ła roz­ma­wiać. Ale jej spoj­rze­nie sta­wa­ło się cał­kiem jasne, gdy zaczyna­ła mówić o jodze. Eri­ce podo­ba­ło się tu, w cen­trum jogi, a naj­bar­dziej się cie­szy­ła, gdy zaczy­na­li jakieś nowe ćwi­cze­nie. Hele­na przy­po­mnia­ła sobie, jak jej nowa kole­żan­ka wyglą­da­ła, gdy powi­tał ich wła­ści­ciel cen­trum jogi, Sam­sa­ra. Powa­ga, któ­ra ryso­wa­ła się wte­dy na jej twa­rzy, nagle pry­sła, bo Eri­ka była pod­ekscytowana i zafa­scy­no­wa­na tym, co jej tu ofero­wano. Od począt­ku tur­nu­su nie opu­ści­ła ani jed­nych zajęć. Każ­de­go ran­ka wsta­wa­ła już o godzi­nie szó­stej, aby spo­koj­nie roz­bu­dzić się przed pierw­szy­mi poran­ny­mi ćwi­cze­nia­mi. Hele­na nato­miast nie po­trafiła zwlec się z łóż­ka i wsta­wa­ła na ostat­nią chwi­lę. Para­dok­sal­nie, chy­ba jesz­cze bar­dziej stresowa­ła się w ten spo­sób przed jogą zamiast wyci­szyć się na czas.
Tego ran­ka Eri­ka jed­nak się nie poja­wi­ła. Nie wró­ciła też na noc do ich wspól­ne­go poko­ju. Hele­na bu­dziła się kil­ka­krot­nie w nocy, ale za każ­dym razem stwier­dza­ła, że łóż­ko kole­żan­ki jest puste.
Ćwi­cze­nia się skoń­czy­ły i wszy­scy uczest­ni­cy po­woli wsta­wa­li z pod­ło­gi. Sam­sa­ra podzię­ko­wał im już jakiś czas temu gestem zło­żo­nych ze sobą dło­ni i głę­bo­kim ukło­nem w ich kie­run­ku. Hele­na zeszła z tara­su i uda­ła się bia­ły­mi scho­da­mi wzdłuż bocz­nej ścia­ny w kie­run­ku budyn­ku, w któ­rym miesz­ka­ły. Je­żeli Eri­ka nie wró­ci­ła na noc, to gdzie też mogła się podzie­wać? Uczest­ni­ka­mi kur­su były głów­nie kobie­ty w śred­nim wie­ku, któ­re tęsk­ni­ły za spo­ko­jem i lep­szą har­mo­nią cia­ła. Było też kil­ku męż­czyzn oraz nie­licz­ne młod­sze oso­by, takie wła­śnie jak ona i Eri­ka. Wszy­scy poru­sza­li się na ogół tyl­ko po tere­nie ośrod­ka, bo zaję­cia wypeł­nia­ły im cały dzień i nie mie­li cza­su na nic inne­go. Codzien­nie wyko­ny­wa­li mnó­stwo ćwi­czeń jogi, ćwi­czeń rucho­wych, a nawet takich prac, jak sprzą­ta­nie, przy­go­to­wy­wa­nie posił­ków i zbie­ra­nie owo­ców na oko­licz­nych plan­ta­cjach. Hele­na przy­je­cha­ła tu na dwa tygo­dnie. Więk­szość uczest­ni­ków nie zosta­wa­ła dłu­żej. Wyjąt­kiem była Eri­ka, któ­ra chcia­ła spę­dzić tu całe lato. Hele­na wca­le jej jed­nak tego nie zazdro­ści­ła. Zaczy­na­ła mieć już ser­decz­nie dość tych ści­śle zapla­no­wa­nych dni i jedze­nia bez jakie­go­kol­wiek sma­ku: mie­sza­nek wa­rzywnych i zie­lo­nych her­ba­tek. Pierw­szą rze­czą, jaką zro­bi po powro­cie do Sztok­hol­mu, będzie uda­nie się do McDonalda.
Zasta­na­wia­ła się, dokąd mogła pójść Eri­ka. W po­bliżu nie było żad­nych miejsc, w któ­rych moż­na by spę­dzić wol­ny czas. W Tasar­te widzia­ła wpraw­dzie jakiś mały pub, któ­ry chy­ba nigdy nie był otwar­ty. A nad samym morzem znaj­do­wa­ła się jakaś ro­dzinna restau­ra­cja, może więc powin­na pójść tami dowie­dzieć się, czy ktoś jej przy­pad­kiem nie wi­dział. Pyta­ła już o nią ludzi w cen­trum jogi, ale nikt jej nie widział ani też nie miał poję­cia, gdzie mogła­by być. Poczu­ła, jak ogar­nia ją coraz więk­szy nie­po­kój, bo nie sły­sza­ła, żeby Eri­ka mia­ła na wyspie jakichś przy­ja­ciół, któ­rych zamie­rza­ła odwiedzić.
Hele­na, dotarł­szy do drzwi ich poko­ju, przystanę­ła na chwi­lę. Kie­dy mia­ła wejść do środ­ka, poczu­ła się nagle jakoś dziw­nie. Coś ją powstrzy­my­wa­ło, jak gdy­by za drzwia­mi czy­ha­ło jakieś niebezpieczeństwo.Potrząsnęła lek­ko gło­wą na myśl o swo­ich wyobra­żeniach, sta­ra­jąc się uwol­nić od tej myśli, otwo­rzy­ła drzwi i weszła do poko­ju. Pokój miał skrom­ny wy­strój, ścia­ny poma­lo­wa­ne były na bia­ło i stwa­rza­ły suro­wy kli­mat. Nie było na nich żad­nych deko­ra­cji, żad­nych obra­zów czy innych ozdób. W dwóch ką­tach sta­ły wąskie, pro­ste łóż­ka. Pod krót­szą ze ścian znaj­do­wa­ła się mała umy­wal­ka i lustro, a na wiesza­ku wisiał mały ręcz­nik. Pano­wa­ły tu iście spartań­skie warun­ki i wszyst­ko było jakieś takie bezosobo­we. Sam­sa­ra wytłu­ma­czył im, że w celu osią­gnię­cia wewnętrz­nej har­mo­nii nale­ży oto­czyć się zupeł­nie pro­sty­mi rze­cza­mi. Sam jed­nak miesz­kał z żoną i dwój­ką dzie­ci w dużej kamien­nej wil­li w niewiel­kiej odle­gło­ści od ośrod­ka. Nigdy nie była w środ­ku, ale na pod­sta­wie oka­za­łe­go wyglą­du zewnętrzne­go moż­na było wnio­sko­wać, że wnę­trze jest rów­nie imponujące.

Pokój wyglą­dał dokład­nie tak samo jak przed wyj­ściem Hele­ny na poran­ne zaję­cia. Usia­dła na swo­im łóż­ku, któ­re było twar­de, co mia­ło popra­wiać krą­że­nie krwi. Ple­cak Eri­ki leżał na wpół otwar­ty na podłodze,a na jej sto­li­ku noc­nym znaj­do­wa­ły się książ­ka i kil­ka gazet. Hele­na zasta­na­wia­ła się, jaką tajem­ni­cę skry­wała Eri­ka. Któ­re­goś wie­czo­ru roz­ma­wia­ły o tym,dlaczego tu przy­je­cha­ły. Eri­ka mówi­ła dość pokrętnie,ale wspo­mnia­ła, że musia­ła ode­rwać się od czegoś,że nie mogła już wytrzy­mać w domu. Hele­na zrozu­miała, że jej kole­żan­ka musia­ła uciec od cze­goś albo od kogoś. Wie­le osób przy­jeż­dża­ło tutaj, aby wziąć się w garść i ode­rwać od swo­je­go mniej lub bar­dziej stre­su­ją­ce­go try­bu życia, by dotrzeć do swe­go wnę­trza. W samot­no­ści, a jed­no­cze­śnie wspól­nie z inny­mi ludź­mi. Hele­na mia­ła wra­że­nie, że Eri­ka była jed­ną z tych osób, któ­re rze­czy­wi­ście potrze­bo­wa­ły zatrzy­mania się na chwi­lę i cał­ko­wi­te­go ode­rwa­nia się od ota­cza­ją­cej ją rzeczywistości.
Teraz już na serio zaczę­ła się nie­po­ko­ić. Eri­ka nie odbie­ra­ła tele­fo­nu komór­ko­we­go i nie zosta­wi­ła He­lenie żad­nej infor­ma­cji. Coś było nie tak. Sytu­acja sta­ła się poważna.

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy