Aktualności

Poznajcie Największe kłamstwa w historii!

Książ­ka histo­rycz­na któ­ra trzy­ma w napię­ciu jak naj­lep­szy thril­ler! Nie bój­my się podejść do histo­rii z nowy­mi narzę­dzia­mi. Wydo­bądź­my na świa­tło dzien­ne praw­dzi­we wyda­rze­nia i czy­ny. Pozbaw­my cesa­rzy szat, a ujrzy­my nagą praw­dę, któ­ra głę­bo­ko wstrzą­śnie naszy­mi poglą­da­mi na temat wie­lu „fak­tów histo­rycz­nych”. Zadaj­my pytania!

- Czy Napo­le­on słusz­nie ucho­dzi za świet­ne­go stra­te­ga, a Alek­san­der Wiel­ki zwa­ny był wielkim?
– Co napraw­dę wie­my o Mojżeszu?
– Co ory­gi­nal­nie zawie­rał Sta­ry Testa­ment i kto jest jego autorem?
– Jakie fak­ty z życia Juliu­sza Ceza­ra trzy­ma się w tajemnicy?
– Co ukształ­to­wa­ło wize­ru­nek Jezu­sa w Nowym Testamencie?
– Jakie tech­ni­ki fał­szer­skie zna­no już w starożytności?
– Co zmy­ślo­no na temat Mahometa?
– Krzysz­tof Kolumb i baśń o odkry­ciu Ameryki
– Nic­co­lo Machia­vel­li pod uro­kiem „bły­sko­tli­we­go potwo­ra” (Ceza­ra Borgii)
– Mar­cin Luter – wit­ten­ber­ski krzykacz
– Wąt­pli­wa wiel­kość Pio­tra Wielkiego
– Jak Napo­le­on zamy­dlił oczy całe­mu światu?
– Jak powstał fał­szy­wy obraz Otto von Bismarcka?

Poni­żej znaj­dzie­cie frag­ment książki! 

Poni­żej znaj­dzie­cie frag­ment książ­ki NAJWIĘKSZE KŁAMSTWA W HISTORII, zapra­sza­my do lektury!
GAJUSZ JULIUSZ CEZAR: OSOBIŚCIE

Ten czło­wiek, uwa­ża­ny za naj­wy­bit­niej­sze­go i najpotężniej­szego męża sta­nu swo­ich cza­sów, bez wąt­pie­nia fascy­nu­je. Na jego temat wypo­wie­dzie­li się chy­ba wszy­scy wiel­cy – od Na­poleona po księ­cia poetów Johan­na Wol­fgan­ga von Goethego.
I nie dzi­wo­ta: Gajusz Juliusz Cezar pano­wał nie­gdyś nad świa­tem, a uści­śla­jąc – zna­nym wte­dy świa­tem, od Bry­ta­nii po Galię, od Afry­ki Pół­noc­nej po Syrię, od Hisz­pa­nii po dzi­siej­szą Tur­cję. Był genial­nym stra­te­giem, któ­ry nie­zwy­kle odważ­nie i nad­zwy­czaj inte­li­gent­nie wygry­wał bitwy; nie­zmier­nie utalen­towanym poli­ty­kiem, utrzy­mu­ją­cym w rękach i kon­tro­lu­ją­cym wszyst­kie zbie­ga­ją­ce się w Rzy­mie nici; zręcz­nym mów­cą, któ­ry sło­wem osią­gał wię­cej niż mie­czem; wresz­cie wybit­nym pisa­rzem, któ­ry potra­fił ukłuć deli­kat­nym szty­le­tem iro­nii i ostrym pugi­na­łem sar­ka­zmu, a jego dzie­ła poru­sza­ją świat do dziś.
Fenomen!
Ceza­ra pocią­ga­ła wła­dza. Uległ jej uwo­dzi­ciel­skiej mocy tak dale­ce, że poświę­cił jej całe życie. Był nie­po­rów­na­nie po­tężniejszy i bar­dziej wpły­wo­wy niż wszy­scy ówcze­śni arysto­kraci, dys­po­nu­ją­cy wie­lo­ma milio­na­mi sester­cji, któ­rzy teore­tycznie z łatwo­ścią mogli­by się go pozbyć, ale to on ich usu­wał, aż wysu­nął się na pierw­sze miej­sce. W gąsz­czu intryg w sta­rożytnym Rzy­mie potra­fił przy­przeć do muru wpły­wo­wych repu­bli­ka­nów rów­nie zręcz­nie, jak z wyczu­ciem żon­glo­wać pomię­dzy sta­ry­mi kli­ka­mi finan­sje­ry i ary­sto­kra­cji a senatem.
Homo poli­ti­cus z praw­dzi­we­go zdarzenia!
Miał instynkt, wyczu­cie wła­dzy, jak – być może – nikt przed nim i nikt po nim. Wywarł pięt­no na całym sta­rym świe­cie, któ­ry po nim nie był już taki sam.
Cezar poko­nał licz­ne ger­mań­skie ple­mio­na, pod­bił Bry­tanię, zwy­cię­żał w Egip­cie, w Hisz­pa­nii, w Galii i oczy­wi­ście w Rzy­mie. Veni, vidi, vici – przy­sze­dłem, zoba­czy­łem, zwycię­żyłem – brzmia­ły sfor­mu­ło­wa­ne przez nie­go skrzy­dla­te sło­wa, któ­re spraw­dza­ły się nie­mal każ­de­go dnia. Cezar zwy­cię­żył nawet potęż­ne­go, nie­skoń­cze­nie boga­te­go i nie­by­wa­le usto­sunkowanego Pompejusza.
Przez pewien czas był panem świata.
A zatem Cezar to wyjąt­ko­wa postać histo­rycz­na, o któ­rej jed­nak – i to jest naj­bar­dziej god­ne uwa­gi – do dziś, a więc przez ponad dwa tysią­ce lat, nie powie­dzia­no praw­dy. W isto­cie pozo­sta­je on nadal nieznany.
Ale naj­pierw zba­daj­my – moż­li­wie naj­bar­dziej bez­stron­nie, obiek­tyw­nie i rze­czo­wo – nie­by­wa­łe, pełen przy­gód jego życie. Życie, jakie zda­rza się rzad­ko. Albo nigdy.

ZADZIWIAJĄCA BIOGRAFIA JULIUSZA CEZARA

Opo­wia­da­nie dzie­jów Ceza­ra spra­wia olbrzy­mią przy­jem­ność, ponie­waż obfi­tu­ją one w nad­zwy­czaj­ne wydarzenia.
Juliusz Cezar przy­cho­dzi na świat dokład­nie sto lat przed Chry­stu­sem – data okrą­gła i łatwa do zapa­mię­ta­nia. Symbo­liczna. Wcze­śnie anga­żu­je się w życie poli­tycz­ne Rzy­mu, za­czynając od funk­cji kapłań­skich. Szyb­ko awan­su­je do ran­gi kapła­na Jowi­sza, jak w dobrej łaci­nie nazy­wał się grec­ki bóg Zeus, z czym wią­żą się już pew­ne przy­wi­le­je i wpły­wy, któ­re potra­fi sku­tecz­nie wyko­rzy­stać do stwo­rze­nia roz­le­głej siat­ki powią­zań. A stąd już tyl­ko krok do sta­no­wi­ska pon­ti­fe­xa maxi­musa, czy­li naj­wyż­sze­go kapła­na. Wyobraź­my sobie: Cezar ar­cykapłanem! On, któ­ry nigdy nie przej­mo­wał się żad­ną reli­gią czy reli­gia­mi. Ale epo­ka była zabo­bon­na (jak zresz­tą każ­da), może­my więc śmia­ło zało­żyć, że dzię­ki tym kapłań­skim funk­cjom zyskał zna­jo­mość ludz­kiej duszy, co pozwo­li­ło mu potem wywie­rać na ludzi ogrom­ny wpływ. Sam w naj­mniej­szym stop­niu nie trosz­czył się o bóstwa czy bogów, ale póź­niej zręcz­nie wyko­rzy­sty­wał wie­rze­nia do umoc­nie­nia swo­jej władzy.
Tak czy ina­czej, ten zawo­do­wy poli­tyk, zwo­len­nik sil­nej ręki zaczy­na jako kapłan. Na począt­ku los nie jest dla nie­go łaska­wy: nara­ziw­szy się Sul­li, nie­ogra­ni­czo­ne­mu wów­czas wład­cy Rzy­mu, dowód­cy i dyk­ta­to­ro­wi, ucie­ka przed jego gnie­wem, wciąż zmie­nia miej­sce poby­tu, aż tra­fia na dwór kró­la Bity­nii (w dzi­siej­szej Tur­cji) Niko­me­de­sa IV, z któ­rym – jeśli wie­rzyć saty­rom jego żoł­nie­rzy – wią­że go nie tyl­ko wiel­ka przy­jaźń, ale i sto­sun­ki homo­sek­su­al­ne. W każ­dym razie szyb­ko uczy się ukła­dać z potęż­ny­mi, ale też nigdy nie zry­wa związ­ków z Rzy­mem, bo Rzym to pępek świa­ta, do któ­re­go już wte­dy pro­wa­dzą wszyst­kie dro­gi. Po śmier­ci Sul­li w roku 78 p.n.e. Cezar z ulgą wra­ca do Rzy­mu. Począt­ko­wo jest zale­dwie nie­po­zor­ną figu­rą wśród tysię­cy innych, peł­nych nadziei na zro­bie­nie karie­ry mło­dych ludzi, ale stop­nio­wo prze­bi­ja się przez splą­ta­ny gąszcz siat­ki władzy.
W roku 75 p.n.e., w cza­sie podró­ży na Rodos, niespodzie­wanie pory­wa­ją go pira­ci. Ten cie­ka­wy epi­zod napraw­dę wart jest opo­wie­ści. Otóż Cezar oka­zu­je się zuchwa­łym, odważ­nym, zawa­diac­kim i pew­nym sie­bie więź­niem. Jak żaden inny. Pira­ci pro­po­nu­ją mu wol­ność w zamian za nie­ma­ły okup w wyso­kości 20 talen­tów sre­bra. On jed­nak, dale­ki od kom­plek­su niż­szo­ści, śmie­je się tyl­ko i oświad­cza, że wart jest co naj­mniej 50 talen­tów. Rabu­sie nie każą sobie tego dwa razy powta­rzać i kil­ku zaufa­nych Ceza­ra wyru­sza zdo­być tę sumę. On sam zaś niby to cze­ka, ale nie­po­strze­że­nie przej­mu­je dowo­dze­nie we wro­gim obo­zie. Jeśli w nocy pira­ci za bar­dzo hała­su­ją, śmia­ło wysy­ła swo­ich nie­wol­ni­ków, żeby przy­wo­ła­li ich do porząd­ku. Pod­czas zawo­dów, któ­re zabi­ja­ki urzą­dza­ją mię­dzy sobą, roz­kazuje im, co mają robić. Ba, wygła­sza nawet do nich mowy, ćwi­cząc się w reto­ry­ce. Jeśli słu­cha­cze nie dość go podzi­wia­ją, a ich szczer­ba­te usta nie są dosta­tecz­nie sze­ro­ko roz­dzia­wio­ne z podzi­wu i zachwy­tu, kar­ci ich i nazy­wa barbarzyńcami.
Krót­ko mówiąc: zacho­wu­je się tak, jak­by do nie­go nale­żał świat, stwo­rzo­ny zresz­tą z myślą o nim.
Żar­tu­je z żąd­ny­mi krwi pira­ta­mi i śmie­jąc się, gro­zi, że wyśle ich na tam­ten świat, gdy tyl­ko znaj­dzie się na wol­no­ści. Zabija­ki uwa­ża­ją to za dobry dow­cip, recho­czą z ucie­chy, kle­pią się po udach, nazy­wa­ją go bla­gie­rem i chwa­li­pię­tą. Wresz­cie talen­ty prze­cho­dzą do ich brud­nych, chci­wych łap i Cezar odzy­sku­je wol­ność. Żegna się z rabu­sia­mi, po czym natych­miast z wła­snej ini­cja­ty­wy, bez pie­nię­dzy i bez roz­ka­zu wszech­moc­ne­go Rzy­mu, uzbra­ja małą flo­tę – widocz­nie już wte­dy dys­po­nu­je odpo­wied­ni­mi konek­sja­mi – i zaczy­na ich ści­gać. Docho­dzi do bitwy i śmiech zamie­ra pira­tom w gar­dle. Cezar zwy­cię­ża. Kil­ka pirac­kich okrę­tów ucie­ka, inne idą na dno, a jesz­cze inne uda­je się ska­pe­ro­wać. Jeń­cy są zabi­ja­ni na miejscu.
Cezar zdo­by­wa pierw­sze lau­ry. Doko­nał pierw­sze­go gło­śnego czy­nu, któ­ry zapo­cząt­ko­wu­je jego legendę.
Zuch!
Ale sam nie jest jesz­cze z sie­bie zado­wo­lo­ny. Gorą­co za­zdrości Alek­san­dro­wi Wiel­kie­mu, któ­ry już w mło­do­ści do­konywał boha­ter­skich czy­nów wojen­nych. On też pra­gnie sła­wy, uzna­nia, zaszczy­tów. Bie­rze udział w nie­wiel­kiej woj­nie z wro­ga­mi Rzy­mu i wra­ca do Wiecz­ne­go Mia­sta. Awan­su­je w hie­rar­chii kapłań­skiej, a wkrót­ce roz­po­czy­na to, co dla naj­ważniejsze: karie­rę wojskowo-polityczną.
W latach 72–71 p.n.e. jest już try­bu­nem woj­sko­wym, nie­wiele póź­niej zosta­je kwe­sto­rem (wyso­kim urzęd­ni­kiem admi­nistracji). Spryt­nie, bar­dzo spryt­nie, poprzez oże­nek wią­że się z wła­dzą i pie­niędz­mi. W roku 65 p.n.e. otrzy­mu­je sta­no­wi­sko edy­la (w bar­dzo swo­bod­nej inter­pre­ta­cji: wyso­kie­go urzęd­ni­ka poli­cyj­ne­go), a dwa lata póź­niej pon­ti­fe­xa maximusa.
Coraz głę­biej wkra­cza w wiel­ką i naj­więk­szą poli­ty­kę. Po­znaje sztu­kę zaku­li­so­we­go pocią­ga­nia za sznur­ki i sta­je się kutym na czte­ry nogi homo politicusem.
Z wyra­cho­wa­nia opo­wia­da się po stro­nie ludu, czę­ścio­wo w opo­zy­cji do zasie­dzia­łej ary­sto­kra­tycz­nej kli­ki i potęż­nych sena­to­rów, od któ­rych jed­nak bynaj­mniej się nie odcina.
W sław­nym spi­sku Katy­li­ny (coniu­ra­tio Cati­li­nae) odgry­wa dwu­znacz­ną rolę. Być może, jak suge­ru­ją nie­któ­re źró­dła, sym­patyzuje ze spi­skow­ca­mi, być może sam bie­rze w nim udział, w każ­dym razie, nie­za­leż­nie od tego, jak było napraw­dę, z pew­no­ścią dostrze­ga wów­czas – z nie­omyl­nym instynk­tem uro­dzo­ne­go poli­ty­ka – iż twór pań­stwo­wy zwa­ny Impe­rium Roma­num stoi na gli­nia­nych nogach. Czu­je, że nad Wiecz­nym Rzy­mem może zapa­no­wać tyl­ko jeden czło­wiek, gotów wszyst­ko posta­wić na jed­ną kar­tę. Spi­sek zosta­je wykry­ty, Katy­li­na pono­si klę­skę, a Cezar, jako mądry poli­tyk, sta­je po stro­nie zwycięzców.
Póź­niej­szy wład­ca świa­ta wcze­śnie wyka­zu­je szcze­gól­ny sto­su­nek do ludu, któ­re­go inte­re­sy czę­sto repre­zen­tu­je. Ma bez­sprzecz­nie nie­praw­do­po­dob­ne wprost wyczu­cie wła­dzy, ukła­dów, sto­sun­ków i powią­zań, ale tak­że pod­skór­nych nur­tów i nastro­jów panu­ją­cych wśród pro­stych ludzi. Nie tyl­ko instynk­tow­nie wyczu­wa oka­zje, lecz tak­że sam pro­wo­ku­je sytu­acje i two­rzy ukła­dy. A przy tym nigdy nie tra­ci z oczu wła­ści­we­go celu, dąży prze­cież do wła­dzy abso­lut­nej. Chce być pierw­szy, naj­lep­szy, nie tyl­ko pri­mus inter pares. Systema­tycznie, upo­rczy­wie i wytrwa­le przy­go­to­wu­je następ­ny skok.
Uda­je mu się sprzy­mie­rzyć z dwo­ma naj­bar­dziej wów­czas wpły­wo­wy­mi ludź­mi, Kras­su­sem i Pom­pe­ju­szem, mię­dzy któ­rymi lawi­ru­je i odgry­wa rolę języcz­ka u wagi. W rezul­ta­cie w roku 60 p.n.e. wła­dzę w Rzy­mie obej­mu­ją trzej ludzie, tzw. trium­wi­rat, o któ­rym mówi się „trój­gło­wy potwór”. Ta data bez wąt­pie­nia wyzna­cza począ­tek nie­zrów­na­nej peł­ni wła­dzy Gaju­sza Juliu­sza Cezara.
Impe­rium rzą­dzą teraz: Pom­pe­jusz, o wie­le przewyższa­jący Ceza­ra konek­sja­mi, sła­wą wojen­ną i wpły­wa­mi sięgają­cymi naj­od­le­glej­szych pro­win­cji; Kras­sus, któ­ry m.in. dzię­ki han­dlo­wi nie­ru­cho­mo­ścia­mi doszedł do ogrom­ne­go mająt­ku, i Cezar. To oni są pana­mi Rzy­mu, oni sta­no­wią Rzym.
Cezar inten­syw­nie pra­cu­je nad swo­ją popu­lar­no­ścią wśród ludu. Każe urzą­dzać wido­wi­sko­we igrzy­ska, zakła­da nawet szko­ły gla­dia­to­rów. W publicz­nych mowach schle­bia ludo­wi, bro­ni jego praw, a zara­zem zręcz­nie pośred­ni­czy mię­dzy Kras­susem i Pom­pe­ju­szem, któ­rzy nie­na­wi­dzą się jak wście­kłe psy, bo jeden dru­gie­mu zazdro­ści wpływów.
Cezar, poli­tycz­ny mistrz stra­te­gii, z nie­zrów­na­nym wyczu­ciem oka­zji, posu­nięć sza­cho­wych i uni­ków, wciąż dba o rów­nowagę pomię­dzy obo­ma rywa­la­mi. W nagro­dę otrzy­mu­je jesz­cze wię­cej sta­no­wisk. Pro­wa­dzi przy tym nie­by­wa­le spryt­ną poli­ty­kę dyna­stycz­ną: naj­pierw żeni się z Kor­ne­lią, cór­ką wpły­wo­we­go poli­ty­ka Cyn­ny, potem z Pom­pe­ją, wnucz­ką Sul­li, a na koniec z Kal­pur­nią, cór­ką przy­szłe­go kon­su­la. Swo­ją cór­kę Julię zaś wyda­je za Pom­pe­ju­sza. Krót­ko mówiąc: kombi­nuje i krę­ci, aż miło. Pie­niądz, wła­dza, wpły­wy, sto­sun­ki – do tego słu­żą roz­wo­dy, aktu­al­ne i byłe żony, cór­ki i kochanki.
Trium­wi­rat to dla nie­go tram­po­li­na do wyż­szych god­no­ści i urzę­dów, do jesz­cze więk­szych docho­dów i wpły­wów. Zgrzy­ta zęba­mi, bo widzi, że uwiel­bia­nym boha­te­rem, opie­wa­nym hero­sem, ulu­bień­cem bogów jest tyl­ko dowód­ca. Wybit­ny, zwy­cię­ski. Taki, któ­re­mu sprzy­ja szczę­ście. Tak, tyl­ko szczę­ście w bitwach, zdo­by­wa­nie nowych tery­to­riów, poko­ny­wa­nie obcych, „barba­rzyńskich” ludów – tyl­ko to daje praw­dzi­wą nieśmiertelność.
Dostrze­ga swo­ją szan­sę, gdy otrzy­mu­je namiest­nic­two w Galii. Wresz­cie ma oka­zję do wyka­za­nia się rów­nież na in­nych polach.
I tak się zaczy­na dobrze wszyst­kim zna­na woj­na galij­ska, bel­lum gal­li­cum, toczo­na w znacz­nej mie­rze na zie­miach dzi­siejszej Fran­cji. Ucznio­wie gim­na­zjów o pro­fi­lu kla­sycz­nym do dziś muszą się uczyć o wal­kach, potycz­kach i woj­nach, któ­re dziel­ny, zuchwa­ły Cezar sam opi­sał. I wła­śnie te jego pisma i zapi­ski wciąż utrwa­la­ją jego sła­wę. Istot­nie, wie­le zawar­tych w nich infor­ma­cji wyda­je się pokry­wać z praw­dą. Niewątpli­wie Cezar poko­nu­je róż­ne ludy nie­wy­obra­żal­nym spry­tem, naj­wyż­szym mistrzo­stwem i nie­zrów­na­ną odwagą.
Nie­wąt­pli­wie mądrze postę­pu­je ze swo­imi żoł­nie­rza­mi: fra­ter­ni­zu­je się z nimi, je tak jak oni mar­ne posił­ki, zno­si ­naj­więk­sze wyrze­cze­nia, pra­wie nie potrze­bu­je snu, dzia­ła z nie­wia­ry­god­ną szyb­ko­ścią i w for­sow­nych mar­szach prze­mieszcza całe armie i legio­ny na duże odległości.
Pod­czas mar­szów i jazd dyk­tu­je kil­ku pisa­rzom jednocze­śnie opi­sy walk oraz sto­so­wa­nych w nich zasad tak­ty­ki i stra­tegii. Wyka­zu­je zatem nie tyl­ko nie­by­wa­łą wprost aktyw­ność mili­tar­ną, ale i pro­pa­gan­do­wą, co do dziś zdu­mie­wa i wzbu­dza szcze­ry podziw.
Legen­dar­ne są jego oso­bi­ste akcje. Cezar się nie oszczę­dza, wypa­tru­jąc pozy­cji wro­ga. W prze­bra­niu (np. galij­skim) prze­kra­da się przez jego sze­re­gi i ryzy­ku­jąc gło­wę, jest swo­im naj­lep­szym szpie­giem. W rezul­ta­cie ata­ku­je cel­nie i dokład­nie. Bez­błęd­nie. Sta­no­wi nie­zwy­kle cie­ka­wą mie­szan­kę zim­nej krwi, bez­czel­no­ści, odwa­gi i aro­gan­cji. Po mor­der­czym, for­sownym mar­szu roz­po­czy­na bez przy­go­to­wa­nia naj­bar­dziej bra­wu­ro­we, śmia­łe, nie­spo­dzie­wa­ne ata­ki, cał­ko­wi­cie zaska­kując nieprzyjaciela.
Jest szyb­ki i nie­prze­wi­dy­wal­ny. Ude­rza ze swy­mi legio­na­mi nagle, w naj­gor­szą pogo­dę, o dowol­nej porze dnia i nocy, gdy wszyst­kie zna­ki na nie­bie i zie­mi są nie­po­myśl­ne, i zwycięża.
Z wła­ści­wą sobie inte­li­gen­cją roz­po­zna­je tak­ty­kę oraz po­zycje wro­ga, wni­kli­wie tak­że stu­diu­je jego zwy­cza­je i – jak byśmy dziś powie­dzie­li – struk­tu­ry spo­łecz­ne. Zna lepiej ludy ger­mań­skie niż kto­kol­wiek inny. I potra­fi tę wie­dzę wykorzy­stać. Do per­fek­cji opa­no­wu­je pra­sta­rą for­mu­łę spra­wo­wa­nia wła­dzy: divi­de et impe­ra – dziel i rządź. Dla wła­snej korzy­ści umie­jęt­nie i sku­tecz­nie skłó­ca ze sobą ple­mio­na germańskie.
Jest nie tyl­ko mądry, ale też nie­by­wa­le spryt­ny. Nie tyl­ko kuty na czte­ry nogi, ale i dosko­na­le poin­for­mo­wa­ny. A przy tym zde­cy­do­wa­ny, pozba­wio­ny skru­pu­łów i odważ­ny. W ­cza­sie jed­nej z bitew, gdy jego sze­re­gi zaczy­na­ją się chwiać i prze­ra­że­ni żoł­nie­rze rzu­ca­ją się do uciecz­ki, natych­miast jest wśród nich, pory­wa ich swo­im przy­kła­dem i zmu­sza, by ponow­nie spoj­rze­li wro­go­wi w oczy. Po czym pro­wa­dzi ich do zwy­cię­stwa. Tak, Cezar jest wszę­dzie. Oso­bi­ście nego­cju­je z nie­przy­ja­ciół­mi. Oso­bi­ście prze­ku­pu­je ich wodzów. W razie potrze­by idzie na krót­ko­trwa­łe ustęp­stwa, aby nie musieć cał­kowicie oddać pozy­cji. Cynicz­nie wyko­rzy­stu­je róż­ni­ce spo­łeczne mię­dzy ger­mań­ską szlach­tą i pro­stym ludem. Chwy­ta się każ­de­go środ­ka. Napusz­cza jed­nych na dru­gich. Kusi. Nęci. Obie­cu­je. Wyma­chu­je biczem. Wal­czy. Prze­sa­dza. Uda­je. Zwo­dzi. I zwy­cię­ża, zwy­cię­ża, zwycięża.
Bitwy sto­czo­ne przez Ceza­ra mogą zachwy­cić stra­te­ga, ta­kiego jak Napo­le­on, któ­ry pra­wie 2000 lat póź­niej stu­dio­wał zapa­mię­ta­le każ­dą z nich, ale dla nas ich opis jest zbędny.
W roku 58 p.n.e. Cezar wypra­wia się na Hel­we­tów, potem zaś na ger­mań­skich Swe­bów i w spek­ta­ku­lar­ny spo­sób poko­nuje ich dziel­ne­go wodza Ariowista.
W roku 57 p.n.e. zwy­cię­ża Bel­gów. Rok póź­niej pona­wia trium­wi­rat, owia­ny legen­dą zwią­zek z Kras­su­sem i Pompe­juszem. Wkrót­ce potem wyru­sza prze­ciw­ko ple­mio­nom al­pejskim. „Mimo­cho­dem” wygry­wa jesz­cze woj­nę mor­ską na cał­kiem innym froncie.
W roku 55 p.n.e. zwy­cię­ża Usi­pe­trów i Tenk­te­re­rów – ple­miona, o któ­rych dziś nikt już nic nie wie.
W tym samym roku prze­pra­wia się do Bry­ta­nii i pro­wa­dzi tam swo­ją pierw­szą kam­pa­nię. Wciąż towa­rzy­szy mu sła­wa, sła­wa i jesz­cze raz sła­wa. W roku 54 p.n.e. roz­gra­mia Bry­tów. Następ­nie pod­po­rząd­ko­wu­je sobie Ner­wiów, Kanu­tów, Seno­nów, Tre­we­rów i Mena­pie­rów oraz wybi­ja Ebu­ro­nów – ple­miona, któ­rych nazwy histo­ria tak­że już zapomniała.
W tym samym cza­sie poko­nu­je w Galii legen­dar­ne­go Wer-cyn­ge­to­ryk­sa, wodza Arwer­nów. Zaj­mu­je kolej­ne zie­mie, idzie od zwy­cię­stwa do zwy­cię­stwa. Jego imię obra­sta legendą.
Jest jaśnie­ją­cą gwiaz­dą na fir­ma­men­cie wodzów, wymie­nianym jed­nym tchem z Alek­san­drem Wiel­kim i Achil­le­sem. Już daw­no prze­stał być zwy­kłym czło­wie­kiem. Stał się bogiem woj­ny, przed któ­rym moż­na tyl­ko klęk­nąć. Żoł­nie­rze widzą go w świe­tli­stej aure­oli, przy­się­ga­ją na nie­go, bo nagra­dza ich obfi­ty­mi łupa­mi. Jego męstwo, spryt i prze­ni­kli­wość są trud­ne do pojęcia.
Wciąż sprzy­ja mu szczę­ście. Uno­si się na fali zwy­cię­stwa. Zwy­cię­ża na morzu i na lądzie. Peł­ny­mi ręka­mi chwy­ta życie, któ­re roz­piesz­cza go, ofe­ru­je pie­nią­dze, skar­by, wpły­wy. Pa­mięta jed­nak o Rzy­mie, gdyż naj­więk­sza roz­pra­wa, najtrud­niejsze zada­nie, naj­waż­niej­szy egza­min jest jesz­cze przed nim.
A w Rzy­mie patrzą na jego suk­ce­sy z mie­sza­ny­mi uczu­ciami. Nowe pro­win­cje i boga­te łupy są bło­go­sła­wień­stwem dla impe­rium. Lud cie­szy się i tań­czy na uli­cach, do mia­sta napły­wa­ją poto­ki dóbr i towa­rów, ale Pom­pe­ju­sza, nie­gdyś nie­kwe­stio­no­wa­ne­go pierw­sze­go trium­wi­ra, od daw­na drę­czy skry­wa­na zazdrość. Na razie jed­nak sądzi, że moc­no trzy­ma w ręku wszyst­kie cugle.
Nie­uchron­nie wszak­że zbli­ża się moment zde­rze­nia obu gigan­tów. Kras­sus już się nie liczy, bo zgi­nął w bitwie. Zaczy­na się naj­cie­kaw­sza, naj­bar­dziej eks­cy­tu­ją­ca część życia Cezara.
Wybu­cha kon­flikt z Pom­pe­ju­szem, któ­ry dla Rzy­mu ozna­cza począ­tek mor­der­czej woj­ny domo­wej. Zbęd­ne jest opisy­wanie poszcze­gól­nych jej eta­pów, wystar­czy uświa­do­mić sobie, że toczy się w całym Impe­rium Roma­num: w Hisz­pa­nii, Gali­lei, w pro­win­cjach pół­noc­no­afry­kań­skich, w Egip­cie, ­Gre­cji, Syrii, Pale­sty­nie, Ili­rii, czy­li na nie­wy­obra­żal­nie wiel­kim tery­torium. I cią­gnie się bar­dzo dłu­go, bo Cezar wal­czy nie tyl­ko z Pom­pe­ju­szem, ale rów­nież z jego syna­mi i olbrzy­mią rze­szą jego zwo­len­ni­ków. Pom­pe­jusz dys­po­nu­je naj­więk­szą sie­cią konek­sji, jaką moż­na sobie wyobra­zić. To dro­biazg dla nie­go wycza­ro­wać zni­kąd woj­sko, opła­cić je i zaprzy­siąc prze­ciw­ko daw­ne­mu wspól­ni­ko­wi, a dziś wro­go­wi – Ceza­ro­wi. Popeł­nia jed­nak skan­da­licz­ny błąd. Gdy po fia­sku wszel­kich prób me­diacji, Cezar prze­kra­cza Rubi­kon, decy­du­jąc się na osta­tecz­ne z nim star­cie, i sta­je u wrót Rzy­mu ze swo­im wier­nym woj­skiem, dla któ­re­go jest bogiem, Pom­pe­jusz nie bro­ni mia­sta, jak uprzed­nio cheł­pli­wie obie­cy­wał, lecz w popło­chu opusz­cza Ita­lię. Nocą ucie­ka do Gre­cji, aby tam zor­ga­ni­zo­wać „niepoko­naną armię”. Ale Cezar nie ustę­pu­je. Goni go i ści­ga z miej­sca na miej­sce, od bitwy do bitwy.
Szczę­ście na prze­mian sprzy­ja to jed­ne­mu, to dru­gie­mu, ale bar­dziej uśmie­cha się do Ceza­ra. I nic dziw­ne­go, wszak to chy­try, inte­li­gent­ny bóg woj­ny, doświad­czo­ny wódz, któ­ry uczył się wojen­ne­go rze­mio­sła w licz­nych bitwach sto­czo­nych w Galii i Bry­ta­nii. Dep­cze więc Pom­pe­ju­szo­wi po pię­tach, nie­ustępliwie podą­ża za nim ślad w ślad, od jed­ne­go kra­ju do dru­giego. Sta­cza z nim bitwy na lądzie i na morzu. [Nie będzie­my zanu­dzać uczniów szcze­gó­ła­mi dzia­łań wojen­nych, bo nic nie wno­szą do zro­zu­mie­nia spra­wy]. W koń­cu nic już nie może po­móc Pom­pe­ju­szo­wi, ani pie­nią­dze, ani stron­ni­cy, ani koneksje.
Ale Cezar od roku 49 p.n.e. jest dyk­ta­to­rem, ma więk­sze upraw­nie­nia i ma za sobą Wiecz­ne Mia­sto. Dąży do decydują­cej bitwy, lecz nie za wszel­ką cenę. Jest na to zbyt spryt­ny, zbyt mądry. Myśli stra­te­gicz­nie. Wciąż więc ści­ga swe­go zacie­kłe­go wro­ga jak dzi­kie zwierzę.
Ście­ra­ją się flo­ty, woj­sko oble­ga mia­sta, pusto­szy oko­li­ce. Mor­der­cza woj­na domo­wa prze­no­si się do Azji. W 48 roku p.n.e. docho­dzi do decy­du­ją­ce­go star­cia i Pom­pe­jusz ucie­ka do Egip­tu. Tam nie­ocze­ki­wa­nie zosta­je zabi­ty w Alek­san­drii, a jego gło­wę przy­no­szą Ceza­ro­wi. Wyda­je się, że woj­na do­biegnie koń­ca, ale nie, bo zwo­len­ni­cy Pom­pe­ju­sza, zwłasz­cza jego syno­wie, wal­czą zacie­kle dalej.
W Alek­san­drii Cezar wpa­da w samo cen­trum poli­tycz­nych zawi­ro­wań, intryg i machi­na­cji. Tam też zaczy­na się poli­tycz­na baj­ka – jego zwią­zek z kró­lo­wą Egip­tu Kle­opa­trą. Ich romans opi­sy­wa­no, opie­wa­no i inter­pre­to­wa­no w nie­zli­czo­nych drama­tach, fil­mach i wido­wi­skach, rzad­ko trosz­cząc się o histo­rycz­ną praw­dę. A fakt jest pro­sty: Kle­opa­tra – rywa­li­zu­ją­ca ze swym o wie­le młod­szym bra­tem Pto­le­me­uszem o tron – to wyjąt­ko­wo uta­len­to­wa­na intry­gant­ka, któ­ra dla swo­ich poli­tycz­nych celów robi wszyst­ko, żeby usi­dlić Ceza­ra, wład­cę Rzy­mu i świata.
Tak więc zręcz­nie zarzu­ca na nie­go sieć. Cezar znaj­du­je się w trud­nej sytu­acji, bo stron­nic­two Pto­le­me­usza zde­cy­do­wa­nie nie ma ocho­ty na współ­pra­cę z Rzy­mem. Za to Kle­opa­tra in­stynktownie wyczu­wa swo­ją poli­tycz­ną szan­sę i wysy­ła pierw­szemu Rzy­mia­ni­no­wi słod­ką wia­do­mość, że nie ufa już swo­im przy­ja­cio­łom i bar­dzo potrze­bu­je jego pomo­cy. Pota­jem­nie, zawi­nię­ta w dywan, każe się zanieść do pała­cu, gdzie prze­bywa Cezar. Dywan zosta­je efek­tow­nie roz­wi­nię­ty i wyła­nia się z nie­go mło­da, pięk­na, kuszą­co uwo­dzi­ciel­ska kró­lo­wa. Wdzięcz­na scen­ka, nie­praw­daż? Nic dziw­ne­go, że wciąż in­spiruje i uskrzy­dla pisa­rzy, wier­szo­kle­tów i sce­na­rzy­stów. Nie­ważne, kto kogo uwo­dzi: egip­ska pięk­ność rzym­skie­go wodza czy na odwrót. W każ­dym razie zaczy­na się dzi­ki, namięt­ny romans, pod­szy­ty jed­nak wyra­cho­wa­ną poli­tycz­ną kal­ku­la­cją obu stron. W koń­cu z tego związ­ku rodzi się syn, któ­ry otrzy­muje imię Ceza­rion (czy­li mały cesarz, mały cezar). Ale nie wybie­gaj­my zbyt dale­ko w przy­szłość, cof­nij­my się o krok, bo histo­ria jest napraw­dę interesująca.
Tak więc stron­ni­cy Pto­le­me­usza pró­bu­ją za wszel­ką cenę poko­nać Ceza­ra, a przy­naj­mniej zamy­dlić mu oczy i przepę­dzić go z Aleksandrii.
Jeden z gene­ra­łów przy­pusz­cza szturm na pałac Ceza­ra. Jed­no­cze­śnie okrę­ty pró­bu­ją zato­pić rzym­ską flo­tę, ale na roz­kaz Ceza­ra zosta­ją obrzu­co­ne pło­ną­cy­mi pochod­nia­mi i sta­ją w pło­mie­niach. Ogień prze­no­si się do dziel­ni­cy por­to­wej, na oko­licz­ne domy i budyn­ki. Atak się zała­mu­je i nastę­pu­je krót­kotrwały odwrót. Zwo­len­ni­cy Pto­le­me­usza nie dają jed­nak za wygra­ną. Ponow­nie ata­ku­ją, usi­łu­ją też poko­nać Rzy­mian pod­stępem: napeł­nia­ją stud­nie sło­ną wodą mor­ską. Żoł­nie­rzom gro­zi okrut­na śmierć z pra­gnie­nia, ale wte­dy Cezar, geniusz nie tyl­ko mili­tar­ny, naka­zu­je kopać nowe stud­nie. I zno­wu szczę­ście dopi­su­je zawsze sku­tecz­ne­mu zdo­byw­cy. Rzy­mia­nie znaj­du­ją świe­żą źró­dla­ną wodę, dosko­na­łą do picia. Na nic pod­stę­py i krucz­ki wroga.
Poza tym Cezar wzy­wa na odsiecz sprzy­mie­rzeń­ców. Dołą­cza do nie­go kil­ku lokal­nych wodzów, wspie­ra­ją go tak­że Żydzi, któ­rym póź­niej za tę pomoc sowi­cie zapła­ci. Świ­ta, gdy woj­ska Ceza­ra i stron­ni­ków Pto­le­me­usza zde­rza­ją się w ostat­niej, decy­dującej bitwie. Pod­czas niej w wodach świę­te­go Nilu tonie brat Kle­opa­try, któ­ry wpadł do rze­ki w cięż­kiej zło­tej zbroi. Zbyt cięż­kiej. Jak na iro­nię, gubi go prze­pych. Woj­na jest skończona.
Cezar każe zwło­ki chłop­ca pocho­wać z należ­ną czcią, a po­tem usta­na­wia poli­tycz­ny układ w Egip­cie i zno­wu odcho­dzi jako zwycięzca.
Cza­ru­ją­ca histo­ria, poru­sza­ją­cy dra­ma­tyzm, chwy­ta­ją­cy za ser­ce romans. Cze­góż chcieć wię­cej? Woj­na i miłość, czyż może być lep­sza kom­bi­na­cja? Jakiż wdzięcz­ny mate­riał dla pisa­rzy i filmowców!
Cezar znaj­du­je się u szczy­tu sła­wy. W roku 44 p.n.e. jest impe­ra­to­rem, kon­su­lem i po raz pią­ty dyk­ta­to­rem. Wkrót­ce otrzy­ma tytuł dyk­ta­to­ra dożywotnio.
Czyż tak jasno świe­cą­ca gwiaz­da może zga­snąć? Jego imię ma magicz­ne brzmie­nie. On sam wyda­je się wła­snym pomni­kiem; posta­cią, któ­rej nie moż­na już dotknąć ręka­mi, ogar­nąć myślą, pojąć i uchwy­cić, bo nie mie­ści się w żad­nych ludz­kich wymia­rach. Urzą­dza mu się wido­wi­sko­we pocho­dy triumfal­ne, zna­ki naj­wyż­sze­go suk­ce­su. Ma nie­ogra­ni­czo­ną wła­dzę, jest gwa­ran­tem potę­gi Impe­rium Roma­num, jego symbolem.
Jak więc naj­po­tęż­niej­szy czło­wiek na kuli ziem­skiej może myśleć, że jest śmier­tel­ny? Pamię­tać, że szczę­ście ma kru­chość por­ce­la­ny? I że bogo­wie też bywa­ją zawist­ni? Cezar tak dłu­go wyzy­wa los, aż pew­ne­go dnia dosta­je odpo­wiedź. Nie wszy­scy go uwiel­bia­ją. Tysią­ce Rzy­mian życzy mu śmier­ci. Już daw­no utwo­rzy­ły się prze­ciw­ko nie­mu róż­ne ugru­po­wa­nia. Od daw­na jest solą w oku dla repu­bli­ka­nów. Pała­ją zemstą zwo­len­ni­cy Pom­pe­ju­sza. Rzym­skie mat­ki pamię­ta­ją mor­der­czą woj­nę do­mową. A senat i ary­sto­kra­cja nie mogą mu daro­wać utra­ty władzy.
Tak więc 15 mar­ca 44 roku p.n.e., w dniu idów mar­co­wych, poja­wia się w sena­cie i tam rzu­ca­ją się na nie­go spi­skow­cy. Do dziś nie wyja­śnio­no osta­tecz­nie, kto za tym stał, ale praw­dopodobnie nie tyl­ko naj­sław­niej­szy mów­ca Rzy­mu, wiel­ki Cyce­ron, lecz i wyzna­czo­ny przez Ceza­ra na swo­je­go następ­cę jego adop­to­wa­ny syn Bru­tus, o któ­rym krą­ży­ły plot­ki, że jest bio­lo­gicz­nym synem dyk­ta­to­ra, bo ten utrzy­my­wał nie­gdyś intym­ne sto­sun­ki z jego matką.
Histo­ryk Plu­tarch tak opi­su­je śmierć Cezara:
„Ze spi­skow­ców nato­miast każ­dy odsło­nił nagi szty­let i Cezar, oto­czo­ny przez nich zamknię­tym kołem, dokąd tyl­ko zwró­cił oczy, wszę­dzie zoba­czył nagle bły­ska­ją­ce żela­zo. Ze wszyst­kich stron zaczę­to go kłuć, nawet w twarz i oczy, i tak prze­szy­wa­ny cio­sa­mi jak jakieś zwie­rzę dzi­kie, przecho­dził przez ręce wszyst­kich spi­skow­ców. Każ­dy z nich bowiem był zobo­wią­za­ny przy­ło­żyć rękę do ofia­ry i uma­czać ją w jej krwi. Dla­te­go to rów­nież Bru­tus zadał mu przy­naj­mniej jed­no pchnię­cie, w pod­brzu­sze”1.
W ten skry­to­bój­czy spo­sób, tak nędz­ną, nie­god­ną śmier­cią, umie­ra nie­spo­dzie­wa­nie naj­po­tęż­niej­szy czło­wiek na kuli ziem­skiej. Ginie z rąk ludzi, któ­rych uwa­żał za naj­bar­dziej zaufa­nych. Ze swo­ją prze­ni­kli­wą inte­li­gen­cją, zdo­by­tą w wie­lu woj­nach roz­wa­gą i poli­tycz­nym geniu­szem mógł ten zamach prze­wi­dzieć, zwłasz­cza że został wcze­śniej ostrze­żo­ny. Ale on żył już w innym świe­cie. A wraz z ostat­nim odde­chem prze­stał odgry­wać jaką­kol­wiek rolę i znik­nął z życia poli­tycz­ne­go, jak­by go nigdy nie było.

BEZ MASKI

Tak moż­na by opi­sać nie­by­wa­łe, nie­po­wta­rzal­ne, fascy­nu­ją­ce życie wiel­kie­go Gaju­sza Juliu­sza Ceza­ra, ale zno­wu nie była­by to nawet poło­wa praw­dy. Nawet nie jed­na set­na część praw­dy, cho­ciaż tak wła­śnie, a nie ina­czej, przed­sta­wia­no ją i przedsta­wia się do dziś w nie­zli­czo­nych szko­łach i na uni­wer­sy­te­tach, przy czym nauczy­cie­le, pro­fe­so­ro­wie i ucze­ni jed­na­ko­wo po­kornie kła­nia­ją się rzym­skie­mu dyk­ta­to­ro­wi w pas. Ale życie Ceza­ra moż­na też opo­wie­dzieć zupeł­nie ina­czej. I to wła­śnie jest celem i sen­sem tej książ­ki. Bo uwiel­bia­ny i podzi­wia­ny Cezar w isto­cie miał duszę czar­ną jak kruk, któ­rej dotąd nikt tak napraw­dę nie odsło­nił. Skie­ruj­my więc ostre świa­tło re­flektora na kil­ka kon­kret­nych fak­tów, któ­re chęt­nie zamia­ta się pod dywan.

Fakt 1:
Naszym zda­niem zbyt mało uwa­gi poświę­co­no życiu sek­sualnemu Ceza­ra. Nie wni­ka­no w to, jak trak­to­wał kobie­ty. A trak­to­wał je albo instru­men­tal­nie, albo były mu całkowi­cie obo­jęt­ne, co jest dosko­na­le udo­ku­men­to­wa­ne. Te wy­soko uro­dzo­ne i wpły­wo­we wyko­rzy­sty­wał do umoc­nie­nia swo­jej wła­dzy, zawią­za­nia poli­tycz­nych przy­mie­rzy i zwięk­szenia wła­snych wpły­wów. A te niż­sze­go sta­nu trak­to­wał niczym orien­tal­ny despo­ta jak chwi­lo­wo uży­tecz­ne przed-mioty.
Nawet żony zmie­niał jak ręka­wicz­ki, mając na wzglę­dzie swo­je poli­tycz­ne cele. Gdy dostrze­gał lep­szą par­tię, bez skru­pułów roz­wo­dził się i wyrzu­cał z domu dotych­cza­so­wą żonę. Nie poczu­wał się do żad­nej wier­no­ści, nie miał żad­nych za­sad moral­nych: musiał mieć każ­dą kobie­tę, któ­ra sta­nę­ła na jego dro­dze. Wszyst­kie one nic dla nie­go nie zna­czy­ły, łącz­nie z Kle­opa­trą, któ­ra uro­dzi­ła mu dziec­ko. Tak, nawet ona była mu obojętna.
Pochła­niał kobie­ty jak kost­ki cukru z cukier­ni­cy, bez uczu­cia, bez odpo­wie­dzial­no­ści, bez zasta­no­wie­nia. Seks był dla nie­go środ­kiem do zaspo­ko­je­nia libi­do lub do powięk­sza­nia wła­dzy. I tyl­ko tyle.
W tym kon­tek­ście łatwo zro­zu­mieć jego roz­licz­ne sto­sun­ki homo­sek­su­al­ne. Sypiał zarów­no z męż­czy­zna­mi, jak i z ko­bietami; był pozba­wio­nym skru­pu­łów bisek­su­al­nym sekso­holikiem. Na począt­ku karie­ry tyl­ko dla­te­go zdo­łał umknąć ści­ga­ją­ce­mu go Sul­li, że – jak wie­my – utrzy­my­wał homosek­sualne sto­sun­ki z potęż­nym wów­czas kró­lem Bity­nii Niko­medesem IV (do tego incy­den­tu odwo­ły­wa­li się jesz­cze 35 lat póź­niej jego żoł­nie­rze w Galii w saty­rycz­nych wier­szach). Alu­zje do homo­sek­su­al­nej natu­ry Ceza­ra są w lite­ra­tu­rze zbyt licz­ne, by uznać je za pospo­li­te oszczerstwa.
Krą­ży­ły plot­ki, jako­by Cezar roz­dzie­wi­czył nawet przybra­nego syna, któ­re­go potem (może wła­śnie dla­te­go) wyzna­czył na swo­je­go następ­cę. Wyko­rzy­sty­wał więc seks jako politycz­ny śro­dek, na zim­no, z wyra­cho­wa­niem, bez naj­mniej­szych skru­pu­łów. I cho­ciaż nasza epo­ka jest w spra­wach sek­su bez­pruderyjna, to i dzi­siaj tak pogar­dli­we, instru­men­tal­ne jego trak­to­wa­nie nie spo­tka­ło­by się z akcep­ta­cją, a już w żad­nym razie z uzna­niem. Nazwa­no by Ceza­ra zwy­czaj­nym karierowi­czem, dla któ­re­go nic nie jest świę­te; któ­ry dla wła­dzy, wpły­wów i zysku jest zdol­ny do wszystkiego.
Nie, na pry­wat­nej, oso­bi­stej płasz­czyź­nie Cezar był po pro­stu amo­ral­nym, bez­dusz­nym dra­niem, pozba­wio­nym przy­zwoitości i uczuć. A przy tym cynicz­nym prze­śmiew­cą, któ­ry ze wszyst­kie­go drwił, zawsze miał goto­wą zło­śli­wą odpo­wiedź, nicze­go nie brał poważnie.

Fakt 2:
Tak więc wie­my, że abso­lut­nie wszyst­ko pod­po­rząd­ko­wy­wał swo­im ambit­nym celom poli­tycz­nym. Z tego też powo­du (żeby pozy­skać sym­pa­tię ludu) otwie­rał szko­ły gla­dia­to­rów i organi­zował wido­wi­sko­we igrzy­ska. Co wię­cej, żeby wkraść się w ła­ski pleb­su, urzą­dzał naj­bar­dziej bru­tal­ne vena­tio (polo­wa­nie i zabi­ja­nie na are­nie dzi­kich zwierząt).
Wal­ki gla­dia­to­rów były rów­nie okrut­nym wyra­zem pogar­dy dla czło­wie­ka jak drę­cze­nie zwie­rząt na rzym­skich are­nach, ale lud trze­ba było pozy­skać, kupić igrzy­ska­mi. Jakież znacze­nie mia­ło życie wal­czą­cych ze sobą na śmierć ludzi czy zabi­janych zwie­rząt? Liczy­ła się ucie­cha tłu­mu. Zado­wo­lo­ny tłum to pew­ne gło­sy wybor­cze, zapew­nio­ne popar­cie. Dla­te­go robił wszyst­ko, aby przy­po­do­bać się ludo­wi, aby nie utra­cić jego przy­chyl­no­ści. Pogar­dzał nim, ale zara­zem go prze­ku­py­wał. I sam pro­wa­dził nie­zwy­kle wystaw­ne życie.
Był opę­ta­nym manią wiel­ko­ści utra­cju­szem, samo­chwa­łą i chwa­li­pię­tą, któ­ry wznie­cił pożar świa­ta. Nikt nie odwa­żył się go w porę zatrzy­mać, nikt nie reago­wał, choć już w mło­do­ści zacho­wy­wał się tak, jak­by był kró­lem Rzy­mu: sypał wokół zło­tem i sester­cja­mi, cho­ciaż tonął w dłu­gach. Zbyt wie­lu go podzi­wia­ło, zbyt wie­lu imponował.
Już na począt­ku swo­jej karie­ry miał olbrzy­mie dłu­gi. Dla­tego marzył o suk­ce­sach mili­tar­nych. Woj­na była jego sprzy­mierzeńcem. Nawet domo­wa. Umoż­li­wia­ła spła­ce­nie dłu­gów w spo­sób przy­zwo­ity i hono­ro­wy. Nie myślał o życiu tysię­cy ludzi, myślał o sobie. Ale i na woj­nie zacho­wy­wał się jak zwy­czajny rabuś. Kradł jak sro­ka. Gra­bił cudzą wła­sność, plądro­wał świą­ty­nie, zawsze z cynicz­nym, zło­śli­wym uśmiesz­kiem na wąskich ustach. Z peł­nym cyni­zmem łamał wyso­ko roz­wi­nię­te pra­wo rzym­skie, do któ­re­go odwo­łu­ją się nawet współcze­śni praw­ni­cy (co praw­da pań­stwo rzym­skie na to przyzwalało).
Ale cho­dzi­ło prze­cież o splą­dro­wa­nie całe­go świa­ta. A Ce­zar oka­zał się w tym mistrzem. Rabo­wał bez naj­mniej­szych zaha­mo­wań i jakich­kol­wiek wyrzu­tów sumie­nia. Był najwięk­szym gra­bież­cą swo­je­go stu­le­cia. Dzi­siaj zapew­ne wylądował­by za to na wie­le lat za kratkami.
Zdo­by­cie Bry­ta­nii (nigdy zresz­tą do koń­ca nie­opa­no­wa­nej) nie było bynaj­mniej aktem poli­tycz­nym, jak to chęt­nie póź­niej sam przed­sta­wiał. Ceza­ro­wi cho­dzi­ło przede wszyst­kim o słyn­ne poło­wy pereł, o któ­rych krą­ży­ły bajecz­ne opo­wie­ści. Zale­ża­ło mu na łupie, na pie­nią­dzach, na skar­bach. Jako do­wódca bez­wstyd­nie plą­dro­wał nawet mia­sta, któ­re pod­da­ły się bez opo­ru. W Galii okra­dał świą­ty­nie. W Rzy­mie, według histo­ry­ka Swe­to­niu­sza, zra­bo­wał 3 tysią­ce fun­tów zło­ta z Ka­pitolu i kazał je zastą­pić pozła­ca­ną mie­dzią. Pto­le­me­uszo­wi, nie­szczę­sne­mu bra­tu Kle­opa­try, zabrał 6 tysię­cy talen­tów. Pod­czas woj­ny domo­wej bez­wstyd­nie ogo­ło­cił rzym­ską kasę pań­stwo­wą: zała­twił sobie bez­praw­nie dostęp do aerium sanc­tum, wyła­mał drzwi i bez­czel­nie zażą­dał 45 tysię­cy sztab zło­ta oraz 30 milio­nów sestercji2. Krót­ko mówiąc: rabo­wał wszyst­ko, co tyl­ko wpa­dło w jego chci­we dło­nie. I w ten spo­sób spła­cał swo­je astro­no­micz­ne długi.
Wiel­ki czło­wiek czy wiel­ki złodziej?
Dzia­łał pod płasz­czy­kiem pań­stwo­wej tole­ran­cji, ale sta­wiał się ponad pra­wem. Pra­wo ist­nia­ło dla nie­go tyl­ko po to, żeby je łamać i nagi­nać. Tak, powiedz­my to otwar­cie: Cezar był pozba­wio­nym skru­pu­łów i sumie­nia zło­dzie­jem, któ­ry z nie­bywałym roz­ma­chem kradł i rabo­wał wszyst­ko, co się dało.

Fakt 3:
Wszyst­kie te prze­stęp­stwa są niczym w porów­na­niu z jego praw­dzi­wy­mi zbrod­nia­mi. Bo Cezar jest winien ludo­bój­stwa, choć nie powie­dział tego otwar­cie żaden histo­ryk, a w każ­dym razie nie dość wyraźnie.
Przy­czy­nił się do śmier­ci milio­na ludzi, war­to to sobie w spo­koj­nej chwi­li uzmy­sło­wić. Milion zabi­tych! Nie licząc kalek, wygnań­ców i uciekinierów.
Cezar był jed­nak geniu­szem auto­re­kla­my. Pro­mo­wa­nie sie­bie dopro­wa­dził do per­fek­cji. Potra­fił swo­ją krwa­wą dzia­łalność w Galii ubrać w naj­zręcz­niej­sze i naj­bar­dziej wyrafino­wane sło­wa. Sła­wiąc swo­je czy­ny, jaw­nie zaprze­czał praw­dzie; ser­wo­wał wiel­kie, pro­fe­sjo­nal­ne kłam­stwo, bo w isto­cie licz­ne woj­ny w Galii i w innych rzym­skich pro­win­cjach nio­sły ze sobą nie­wy­obra­żal­ne okru­cień­stwo. Kłam­stwa, zdra­da, rze­zie i han­del nie­wol­ni­ka­mi nale­ża­ły do codzien­nych zajęć pana Gaju­sza Juliu­sza Cezara.
Tak więc z jed­nej stro­ny opie­wał on wła­sne „nie­ma­ją­ce so­bie rów­nych boha­ter­skie czy­ny”, aby robić wra­że­nie na pozo­stałych w domu Rzy­mia­nach, z dru­giej zaś wyrzy­nał całe ludy. W Galii mor­do­wał ple­mię za ple­mie­niem, po kola­na bro­dził we krwi i kazał się jesz­cze za to czcić.

Jego trium­fy były wszyst­kim innym, tyl­ko nie boha­ter­ski­mi zwy­cię­stwa­mi, odnie­sio­ny­mi w uczci­wej wal­ce. A oto kil­ka twar­dych, odra­ża­ją­cych szczegółów:

1. Mówi­li­śmy już, że dla Ceza­ra żaden poli­tycz­ny wybieg nie był zbyt pod­ły, gdy cho­dzi­ło o poko­na­nie kogoś, ujarzmie­nie lub pod­bi­cie. Skłó­cał i nasta­wiał prze­ciw­ko sobie poszcze­gólne ple­mio­na ger­mań­skie. Kon­flik­to­wał war­stwę wyż­szą z niż­szą. Skła­dał wodzom wro­gich ple­mion kuszą­ce propozy­cje. Wer­bo­wał zdraj­ców spo­śród ger­mań­skich ludów. Krót­ko mówiąc: cał­ko­wi­cie bez skru­pu­łów posłu­gi­wał się każ­dym moż­li­wym brud­nym chwy­tem. Kie­dyś wezwał do sie­bie kil­ku ger­mań­skich ksią­żąt rze­komo na neu­tral­ne per­trak­ta­cje, a gdy przy­by­li, kazał ich pod­stęp­nie zamor­do­wać. A potem wyciął ich ple­mio­na aż do ostat­nie­go star­ca i ose­ska. Był zatem bez­względ­nym, bezdusz­nym, bru­tal­nym mordercą.
2. Pod­sy­cał woj­nę świa­do­mie i celo­wo. Cał­ko­wi­cie niepotrzebnie.
Pew­ne­go razu kazał wodzów Seno­nów i Kar­nu­tów wy­chłostać przed stra­ce­niem, żeby ich upo­ko­rzyć, dla wła­snej małost­ko­wej, sady­stycz­nej przyjemności.
Był zatem odra­ża­ją­cym sadystą.
3. Nie wahał się pod­bu­rzać ple­mio­na ger­mań­skie jed­no prze­ciw­ko dru­gie­mu, sto­su­jąc sta­rą, pry­mi­tyw­ną meto­dę: w bar­ba­rzyń­ski spo­sób rów­nał z zie­mią wsie i osa­dy, zabi­jał, palił i nisz­czył, aby ple­mio­na obcią­ża­ły winą swo­ich przywód­ców za to, że nie per­trak­to­wa­li z Rzy­mia­na­mi, że nie ugię­li kolan. Był zatem pod­że­ga­czem wojen­nym pierw­szej klasy.
4. Gdy dziel­ny, dum­ny Wercyn­ge­to­ryks musiał wresz­cie uznać, że został poko­na­ny, i oddał się w ręce Rzy­mian, aby zapo­biec wymor­do­wa­niu swo­ich zwo­len­ni­ków, Cezar pole­cił trzy­mać go w nie­wo­li przez sześć lat w uwła­cza­ją­cych ludz­kiej god­no­ści warun­kach, aż do swo­je­go wjaz­du trium­fal­ne­go do Rzy­mu. Dopie­ro potem kazał go stra­cić. Był zatem mści­wy i małoduszny.
5. Naj­więk­sze­go grze­chu Ceza­ra jesz­cze nie wymie­ni­li­śmy. Otóż w naj­mniej­szym stop­niu nie zale­ża­ło mu na Galii ani na jej „wyzwo­le­niu”, jak to szy­der­czo nazwa­no w kil­ku tek­stach. Wszyst­ko robił z myślą o swo­im wize­run­ku; o tym, jak będzie postrze­ga­ny w Rzy­mie. Kre­ował swój wize­ru­nek niezrówna­nego trium­fa­to­ra, zwy­cię­skie­go, rów­ne­go bogom wodza, któ­remu nikt nie jest godzien podać kub­ka wody. Tak­że krwa­we bitwy w Bry­ta­nii – jak oce­nia­ją histo­ry­cy – sto­czył dla pie­niędzy i żeby wywrzeć wra­że­nie na Rzy­mie. Pro­pa­gan­da była jego celem, chwa­ła sen­sem, ima­ge, jak byśmy dziś powie­dzie­li, cichą kalkulacją.
Naj­okrut­niej­sze woj­ny upięk­szał, sto­su­jąc naj­bar­dziej wy­rafinowane tech­ni­ki mani­pu­la­cji: cho­dzi­ło prze­cież o to, aby sta­le prze­ko­ny­wać do sie­bie senat, ary­sto­kra­cję i lud. Znał wszyst­kie chwy­ty wyra­fi­no­wa­nej reto­ry­ki i zawsze bezwstyd­nie wysu­wał sie­bie na pierw­szy plan. Jest dużym zanie­dba­niem histo­ry­ków, że do dzi­siaj bez­li­to­śnie nie zba­da­li jego pism, nie prze­szu­ka­li – pod kątem metod kła­ma­nia – tech­nik propa­gandy, tri­ków pisar­skich, mani­pu­la­cji. Moż­na by dzię­ki temu ziden­ty­fi­ko­wać i zde­ma­sko­wać podob­nych mu współ­cze­snych poli­ty­ków i zrzu­cić ich z pro­pa­gan­do­we­go pie­de­sta­łu. Jakoś nie poja­wia­ją się pra­ce habi­li­ta­cyj­ne o łgar­stwach Ceza­ra, wy­jątkowo spryt­ne­go i bie­głe­go we wszyst­kich pod­stę­pach. A on kła­mał jak z nut. Prze­ina­czał fak­ty, cynicz­nie powo­łu­jąc się na ojczy­znę, lud, reli­gię. Cóż za pozba­wio­ny skru­pu­łów demagog!
6. Przy­tocz­my jesz­cze raz nagie, nie­prze­kup­ne licz­by. Pli­niusz mówi, że w wyni­ku wojen pro­wa­dzo­nych przez Ceza­ra zgi­nę­ło 1,2 milio­na ludzi, nie licząc masakr w cza­sie woj­ny domo­wej. Wel­le­jusz Pater­ku­lus (histo­ryk przy­ja­zny Ceza­ro­wi) poda­je 400 tysię­cy zabi­tych w samej tyl­ko Galii i tyluż jeń­ców. Plu­tarch wymie­nia milion zabi­tych i milion jeń­ców, wspo­mi­na też o 300 tysią­cach pole­głych Germanach.
Według Appia­na z Alek­san­drii w jed­nej tyl­ko bitwie z Ger­manami zgi­nę­ło 400 tysię­cy ludzi. Nie­za­leż­nie od tego, ile napraw­dę osób ponio­sło śmierć, licz­ba milio­na zabi­tych bynaj­mniej nie wyda­je się wygó­ro­wa­na i zbęd­ne jest spe­ku­lo­wa­nie, czy było ich „tyl­ko” pół milio­na, czy aż dwa milio­ny. Pomi­ja­jąc nie­zli­czo­ne rany, oka­le­cze­nia, odrą­ba­ne ręce, wykłu­te oczy i spa­ra­li­żo­wa­ne nogi.
Od pew­nej chwi­li Cezar nie­mal nie­prze­rwa­nie pro­wa­dził woj­nę. On ją kochał, ubó­stwiał. Była tre­ścią jego życia.
A zatem naresz­cie zoba­czy­li­śmy praw­dzi­we­go Ceza­ra. Po­znaliśmy go oso­bi­ście. Spoj­rze­li­śmy nagiej praw­dzie w oczy.
I wie­my, że wszyst­ko, ale to wszyst­ko, robił z myślą o wy­warciu wra­że­nia na Rzy­mie i umoc­nie­niu swo­jej wła­dzy. Dla­tego finan­so­wał budo­wę olbrzy­mich gma­chów, pod­niósł żołd i daro­wał żoł­nie­rzom nie­wol­ni­ków, aby im się przypodobać.
I tu poja­wia się jesz­cze jeden aspekt spra­wy, jesz­cze jeden ciem­ny rys bio­gra­fii Ceza­ra – han­del nie­wol­ni­ka­mi. Tak, w ten nie­god­ny, pod­ły spo­sób rze­ko­mo wiel­ki Cezar zgar­niał milio­ny sester­cji. A bez­boż­na woj­na domo­wa z Pom­pe­ju­szem, któ­ra pochło­nę­ła nie­zli­czo­ne rze­sze synów Rzy­mu, w cza­sie któ­rej szczu­to legio­ny prze­ciw­ko sobie? Jak nazwać tę zbrod­nię? Tak, żąd­ny wła­dzy Cezar szko­dził wła­sne­mu ludo­wi. Ośmie­la­my się uznać, że był naj­więk­szym nie­szczę­ściem całej rzym­skiej hi­storii. Ale zręcz­nie się masko­wał, nie­by­wa­łe zręcz­nie. Do dzi­siaj. Krył się za fał­szy­wy­mi, ten­den­cyj­ny­mi rela­cja­mi z kil­ku wojen.
Jeśli jed­nak choć tro­chę wie­rzy się w pra­wa czło­wie­ka, jeśli widzi się w woj­nie naj­gor­szy bicz ludz­ko­ści i ma się choć­by odro­bi­nę ser­ca i rozu­mu, nasz wyrok na nie­go musi być druzgocący.
Bo histo­ria dowo­dzi jed­no­znacz­nie, że chci­wy i nienasyco­ny Cezar był naj­więk­szym maso­wym mor­der­cą swo­ich cza­sów, a ponad­to sady­stą, zdraj­cą i skrytobójcą.

Dla­cze­góż więc podzi­wiać takie­go Cezara?

PYTANIE NAD PYTANIAMI
Podob­nie jak w wypad­ku Alek­san­dra Wiel­kie­go nasu­wa się pyta­nie, jak przez ponad dwa tysią­ce lat uda­wa­ło się mamić ludzi wiel­ko­ścią Ceza­ra? Jak przez tyle wie­ków moż­na było utrzy­my­wać nad nim aureolę?
To jest pyta­nie nad pyta­nia­mi! Odpo­wie­my na nie tak wy­czerpująco i zgod­nie z praw­dą, jak tyl­ko to moż­li­we, co samo w sobie jest inte­re­su­ją­cym przed­się­wzię­ciem, bo wyka­zu­je, jak na naj­wyż­szych szczy­tach pro­fe­sjo­nal­nie prze­krę­ca się prawdę.
Ale aby pre­cy­zyj­nie odpo­wie­dzieć na to pyta­nie, musi­my naj­pierw opo­wie­dzieć histo­rię Cyce­ro­na, wiel­kie­go przeciwni­ka Ceza­ra, bo jego bio­gra­fia uła­twi nam zro­zu­mie­nie Cezara.

1Przeł. M. Bro­żek. Za: L. Can­fo­ra, Cäsar, der demo­kra­ti­sche Dik­ta­tor, Mün­chen 2001, s. 323.

2Ibidem, s. 44.

W KSIĘGARNIACH! DO KUPIENIA M.IN. TUTAJ

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy